Męczennik. Ale za co?

Szymon Babuchowski

publikacja 13.10.2018 06:00

Arcybiskup Oscar Romero zginął w czasie Mszy jak św. Stanisław, o którego osobę historycy też się spierają. Jednak w naszym myśleniu o świętych czy błogosławionych nie chodzi o to, by widzieć w nich postaci kryształowe.

Męczennik. Ale za co? Oscar Rivera /epa/pap W 35. rocznicę śmierci arcybiskupa Romero (24 marca br.) ulicami San Salwadoru przeszedł marsz wdzięczności za zapowiedzianą beatyfikację męczennika

Służył złej sprawie i niewątpliwie życia za wiarę katolicką nie oddał – napisał o nim niedawno Sławomir Cenckiewicz (tekst pochodzi z numeru 21/2015 r. Gościa Niedzielnego - przyp.). Mocne to słowa pod adresem kogoś, kto właśnie ma zostać beatyfikowany jako męczennik za wiarę. Czy historyk ma rację, podważając zdanie papieża, który swoje stanowisko na temat męczeństwa abp. Romero przekazał Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych?

Przywłaszczony 

Cenckiewicz stwierdził na łamach „Do Rzeczy”, że Franciszek, beatyfikując niepokornego biskupa z Salwadoru, akcentuje rewolucyjny kierunek swojego pontyfikatu. Arbitralność postawionej przez publicystę tezy każe zastanowić się, czy jest to ocena sprawiedliwa. Zwłaszcza że ta beatyfikacja wcale nie jest pomysłem Franciszka. Proces rozpoczął się przecież już w 1997 r. z inicjatywy arcybiskupa diecezji San Salwador. Na ekumenicznej liście męczenników XX w. ujął salwadorskiego arcybiskupa Jan Paweł II, który dwukrotnie modlił się przy grobie hierarchy (o czym zresztą Cenckiewicz w swoim artykule wspomina).  Ale najmocniej w tym kontekście brzmią słowa Benedykta XVI, którego trudno przecież posądzać o rewolucyjne zapędy:

„Biskup Romero był na pewno wielkim świadkiem wiary, człowiekiem o wielkich chrześcijańskich cnotach, który walczył o pokój i przeciw dyktaturze, i został zabity, kiedy odprawiał Mszę św. Jego śmierć jest zatem naprawdę wiarygodnym świadectwem wiary. Problemem, jaki się jednak pojawił, było to, że jedno z ugrupowań politycznych próbowało przywłaszczyć sobie jego postać i bezprawnie uczynić z niego swój sztandar, emblemat. Co zrobić, by ukazać tę postać we właściwym świetle i uchronić ją od owych prób instrumentalizacji? Na tym polega cały problem, który jest obecnie analizowany, a ja z pełnym zaufaniem oczekuję na stosowne orzeczenie Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych”.

Przeciw reżimowi

Jaki jest podstawowy zarzut wobec biskupa z Salwadoru? Cenckiewicz pisze, że Romero „sympatyzował z marksistami i ze zwolennikami teologii wyzwolenia”. To po części prawda, ale warto spojrzeć na kontekst, w jakim przyszło mu działać. Arcybiskupem San Salwadoru został w 1977 r., kiedy państwem rządziła junta wojskowa, na której wspieranie USA, kierowane przez Jimmy’ego Cartera, przeznaczały 1,5 mln dolarów dziennie. Większość ludności, terroryzowanej przez wojsko, policję i szwadrony śmierci, żyła wówczas w skrajnej nędzy, 40 zaś proc. ziem uprawnych należało do kilku bogatych rodzin. Śmierć groziła nawet za wyrażenie negatywnej opinii przeciwko władzy.

Kiedy ks. Oscar Romero otrzymywał w 1970 r. sakrę biskupią, uważany był za kandydata „bezpiecznego”, przeciwnego angażowaniu się Kościoła w politykę. Jednak siedem lat później, tuż po nominacji na pasterza archidiecezji San Salwador, doszło w stolicy do masakry na placu Wolności. Snajperzy junty prezydenta Artura Moliny rozprawili się z uczestnikami manifestacji przeciw oszustwom wyborczym. Następne miesiące pochłonęły kolejne ofiary. Zginął m.in. ks. Rutilio Grande, przyjaciel abp. Romero, którego „winą” było to, że publicznie zapytał, czy to w porządku, że psy oligarchów jedzą lepiej niż dzieci pracujących u nich biedaków.

Liczne deportacje, więzienia, tortury duchownych i świeckich katolików, profanacje Najświętszego Sakramentu – wszystko to sprawiło, że Romero wypowiedział władzy swoje stanowcze „nie”. Zaczął m.in. zbierać dokumentację zbrodni reżimu, doprowadzając przedstawicieli rządu do wściekłości.

Łoił równo 

Nie było jednak wcale tak, że rozwiązanie problemów z wojskowym reżimem widział w bolszewizmie. „Z bezpiecznego fotela współczesnego Europejczyka można dziś snuć rozważania, czy Romero nie za mocno wszedł w politykę” – pisze Szymon Hołownia w książce „Last minute. 24 h chrześcijaństwa na świecie”. „Czy na pewno musiał słać listy do prezydenta Cartera, błagając, by ogarnięte antykomunistyczną obsesją Stany Zjednoczone przestały sponsorować krwawy zamordyzm »prawicowych« dyktatorów i junt Ameryki Łacińskiej. Czy w 1979 roku musiał spotykać się z pułkownikami szykującymi zamach stanu, błogosławić im i rekomendować do ich junty swoich ludzi, chrześcijańskich działaczy (oskarżano go wtedy, że zdradził biedaków). Są jednak dowody, że w tym czasie arcybiskup łoił równo i prawicę, i lewicę, gdy tylko uciekały się do argumentu siły”.

To prawda, że cytowane przez Sławomira Cenckiewicza wypowiedzi abp. Romero na temat rewolucji w Nikaragui, usprawiedliwiające inspirowaną przez Moskwę komunistyczną przemoc „nieustannym wykorzystywaniem i naciskiem”, brzmią dziwnie, a nawet skandalicznie z polskiej perspektywy. Jednak sam hierarcha daleki był od nawoływania do przemocy. Po prostu zawsze stawał w obronie biednych, nie dbając o grożące mu za to konsekwencje. Nie był przez to lubiany przez swoich współbraci z episkopatu, którzy chętnie pokazywali się w towarzystwie rządzących. Władza zaś czyhała na jego życie. Wielokrotnie strzelano do niego i podkładano bomby w miejscach, gdzie się pojawiał.

Dla Królestwa 

Dzień przed udanym zamachem wygłosił żarliwe kazanie adresowane do członków sił zbrojnych. Apelował w nim: „Bracia, pochodzicie z naszego ludu. Zabijacie własnych braci. Każdy ludzki rozkaz dotyczący zabicia musi podlegać prawu Bożemu, które mówi »Nie zabijaj«. Żaden żołnierz nie jest zobowiązany wypełniać jakiegokolwiek rozkazu sprzecznego z prawem Boskim. (…) Najwyższy czas, byście słuchali własnego sumienia, a nie grzesznych rozkazów. Kościół nie może milczeć wobec takiej niesprawiedliwości. (…) W imieniu Boga, w imieniu cierpiących ludzi, których płacz codziennie coraz wyżej wznosi się ku niebu, proszę was, błagam, rozkazuję wam: zaprzestańcie represji”. Te słowa, transmitowane przez radio, potraktowano jako wezwanie do buntu przeciwko reżimowi. Hierarcha musiał więc ponieść karę. Za jej realizacją stał, jak się po latach okazało, syn byłego prezydenta – Mario Molina. To on wynajął snajpera i znalazł ludzi, którzy zorganizowali cały zamach.

„Wyrok” na niepokornym biskupie został wykonany 24 marca 1980 roku. Abp Romero odprawiał wówczas Mszę św. za matkę jednego z przyjaciół w kaplicy szpitala La Divina Providencia, na której tyłach mieszkał. Chwilę wcześniej wygłosił homilię, której jeden z wątków dotyczył – co znamienne – konieczności narażania życia dla królestwa Bożego. Kiedy biskup zaczął rozkładać korporał, na którym w czasie Mszy św. spoczywają Ciało i Krew Chrystusa, padł strzał rozrywający mu serce. Kilkanaście minut później zmarł w szpitalnej izbie przyjęć. 

Nie chodzi o kryształ 

Arcybiskup Oscar Romero po śmierci stał się symbolem nie tylko w swoim kraju. Na całym świecie patronuje szkołom, wspólnotom i organizacjom łączącym religię z aktywnością społeczną i polityczną na rzecz prześladowanych. Oczywiście za „swojego” uznali go także zwolennicy latynoamerykańskiej lewicy. Jednak działalność abp. Romera wymyka się prostemu podziałowi na lewicę i prawicę. Kierowała nim bowiem przede wszystkim troska o ubogich. Głośno krytykował niesprawiedliwość powodującą cierpienie niewinnych ludzi. Występował przeciwko przemocy i łamaniu praw człowieka. To przecież ogólnoludzkie, a nie wyłącznie lewicowe postulaty. Niewątpliwie próbując je realizować, popełniał błędy, nie zawsze popierając właściwe osoby. Trudno jednak powiedzieć, że „służył złej sprawie”. Przeciwnie, swoją postawę wywodził wprost z Ewangelii, a okoliczności jego śmierci wydają się znakiem potwierdzającym ten fakt.

Oscar Romero zginął w czasie Mszy jak św. Stanisław ze Szczepanowa, o którego historycy też się spierają, czasem zarzucając mu nawet zdradę. Jednak w naszym myśleniu o świętych czy błogosławionych nie chodzi o to, by widzieć w nich postaci kryształowe. Abp Romero zostawił nam wzór mężnego głoszenia wiary i świadczenia o niej swoją postawą. To wystarczy, by widzieć w nim Bożego człowieka.

TAGI: