Jest inny świat

Jacek Dziedzina

publikacja 10.10.2018 06:00

Mamy do sprzedania najważniejszy news pod słońcem: jest Wyjście z największych zawirowań tego świata.

Jest inny świat Roman Koszowski /Foto Gość

Media katolickie nie są od udawania, że tych zawirowań nie widzą i nie umieją nazywać ich po imieniu. Media katolickie są potrzebne Kościołowi, by tych zawirowań nie ignorował, także wtedy, gdy są również jego udziałem. Ale media katolickie są też potrzebne światu – by nie był zostawiony z tymi zawirowaniami sam sobie, bez żadnej alternatywy.

Dentysta katolicki

Przyznam, że nigdy nie przepadałem za tymi określeniami – „media katolickie”, „dziennikarz, publicysta katolicki”. Nie żeby miało to być jakąś ujmą czy powodem do wstydu, przeciwnie. Problem bierze się z tego, że nie do końca jestem przekonany do używania takich przymiotników tam, gdzie powinno chodzić głównie o profesjonalizm i warsztat. Nie spotkałem się nigdy z tabliczką informującą, że w danym gabinecie przyjmuje „pediatra katolicki” czy „katolicki dentysta”. Nie zauważyłem ogłoszeń „katolickich firm budowlanych”, nigdy nie łapałem na ulicy „katolickich taksówkarzy”, nie szukałem usług „katolickich informatyków” ani nawet „katolickich księgowych”. Co więcej, nawet przy zawodach związanych z humanistyką czy, szerzej, z rozumieniem człowieka na różnych poziomach, gdzie przymiotnik „katolicki” bywa jednak stosowany, też nie mam do końca przekonania do takich etykietek. Z pewną rezerwą podchodzę do tabliczek informujących o „katolickich psychologach”, a socjologów czy tym bardziej „ekonomistów katolickich” nie umiem sobie wyobrazić, ba, nawet wydawnictwa czy „księgarnie katolickie” są dla mnie trochę kłopotliwe.

Oczywiście, trochę przesadzam, zwłaszcza w tej drugiej, bardziej humanistycznej części zawodów. O ile bowiem faktycznie bez sensu jest mówić o katolickim dentyście czy informatyku (nie mylić z dentystą czy informatykiem, który jest zarazem wiernym Kościoła katolickiego), to już przy psychologii można zastanowić się nad słusznością takiej identyfikacji. Wprawdzie metody dobrego psychologa powinny być takie same – czy raczej porównywalne, w zależności od wyboru metodologii – niezależnie od poziomu wiary czy w ogóle przynależności religijnej, to jednocześnie każdy rozumie, że psycholog dotyka takich przestrzeni w człowieku, które co najmniej zahaczają o duchowość, jeśli wręcz nie pokrywają się z nią w dużym stopniu. I wtedy „katolicki psycholog” to wskazówka, że w tym miejscu mogę liczyć na zrozumienie „pewnych rzeczy”, co wiąże się także z uznaniem przez psychologa granicy własnych kompetencji.

Kryterium Słowa

W podobnym kluczu jak na psychologa można też spojrzeć na media. Wprawdzie nie powinny w niczym ustępować profesjonalizmem tzw. mediom świeckim, przeciwnie, powinny mieć ambicję, by warsztatowo, redakcyjnie i merytorycznie posiadać ofertę nawet lepszą od pozostałych (na zasadzie normalnej konkurencji), to jednocześnie etykietka „katolickie” może i powinna być też informacją dla odbiorcy – najlepiej wiarygodną – że na tych łamach, w tej telewizji, w tym radiu i na tym portalu internetowym chodzi o coś więcej. Jeśli więc określenie „media katolickie” ma jakiś sens (pomijając prawo do używania go przez właściciela, gdy jest nim podmiot kościelny), większy niż niewystępujący w przyrodzie „katolicki informatyk”, to wtedy, gdy mówimy o środkach przekazu, które otwierają odbiorców na istnienie nieznanych w „świeckich” mediach przestrzeni, rzucają zupełnie nowe światło na najbardziej oczywiste tematy oraz uczą języka i myślenia opartego nie tylko na logice świata polityki, ekonomii i socjologii (choć nie mogą one być nam obce), ale sięgającego przede wszystkim do słowa Boga, które objawia pełną prawdę o człowieku. Z jednej strony media katolickie nie powinny ograniczać w żaden sposób ani zasięgu swoich zainteresowań i podejmowanych tematów, ani też używanych do opisu rzeczywistości form dziennikarskich (od newsa, komentarza, przez wywiad, reportaż, analizę i publicystykę). Z drugiej zaś powinny umieć znaleźć swój własny język w sprawach, które inne media „rozpracowały” według własnych kryteriów.

Tygodnik (bez) opinii?

Papież Franciszek w orędziu na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu w 2014 r. napisał: „W tym świecie media mogą nam pomóc, byśmy poczuli się bliżej siebie nawzajem, pomagając nam dostrzec jedność rodziny ludzkiej (...). Dobra komunikacja pomaga nam być bliżej siebie oraz lepiej poznawać siebie nawzajem, w byciu bardziej zjednoczonymi. Dzielące nas mury można pokonać tylko wtedy, gdy jesteśmy gotowi, by słuchać siebie nawzajem i uczyć się jedni od drugich”. A w dalszej części: „Ważna jest czujność i obecność Kościoła w świecie komunikacji, aby rozmawiać ze współczesnym człowiekiem i prowadzić go na spotkanie z Chrystusem: Kościół towarzyszący w drodze potrafi wyruszyć z każdym”.

Czasem można usłyszeć: dlaczego redakcja zajmuje tak wyraźne stanowisko w sprawach, co do których istnieje różnica poglądów w społeczeństwie, w tym także wśród katolików? Nieraz takie pytania padają w kontekście tekstów, w których autorzy otwarcie prezentują swoje poglądy. Oczywiście najczęściej dotyczy to spraw politycznych. Czy da się robić profesjonalne, katolickie i opiniotwórcze media – tygodnik, dziennik, telewizję, radio czy portal internetowy – prezentować w nich wyraziste poglądy, a jednocześnie spełnić ten postulat papieża o byciu bliżej siebie i pokonywaniu murów? Skłamałbym, gdybym powiedział, że jest to łatwe i że nie mamy z tym problemów. Tyle tylko, że nie uważam również, by alternatywą była całkowita „bezopiniowość” katolickich mediów. „Można by się zastanowić, czy Kościołowi jest potrzebny katolicki tygodnik opinii” – usłyszałem kiedyś od jednego księdza. Była w tym zawarta sugestia, że ponieważ wyraziste poglądy budzą emocje, lepiej stworzyć gazetę, która… w praktyce nie ma zdania na żaden temat.

Katolicki głos

Nie sądzę, aby papieżowi wzywającemu Kościół, by także przez media towarzyszył człowiekowi w drodze do Chrystusa, chodziło o takie postawienie sprawy. Media katolickie tworzą katolicy, ale to nie oznacza, że w każdej sprawie prezentują oficjalne stanowisko Kościoła, że angażują w swoje opinie jego autorytet. Nie ma przecież – bo nie może być – żadnego oficjalnego stanowiska Kościoła w takich sprawach jak reforma sądownictwa, ustawa o IPN, wojna w Syrii, gazociąg Nord Stream 2 czy śledztwo ws. ingerencji Rosjan w wybory w USA. To są przestrzenie, w których poszczególni autorzy biorą odpowiedzialność za swoje poglądy – i jest oczywiste, że wśród czytelników znajdą się zarówno podobnie, jak i całkowicie inaczej myślący na dany temat. I to jest pole do dyskusji, nawet polemik. To też jest forma spotkania i komunikacji, o którą chodzi w mediach. Ale taka przestrzeń do debaty istnieje również w sprawach dotyczących wiary i życia Kościoła. Dlaczego katolickie media nie miałyby odzwierciedlać temperatury sporów o sprawy najważniejsze, jakie toczą się w świecie i całym Kościele powszechnym; dlaczego nie miałyby stawiać pytań i próbować szukać odpowiedzi tam, gdzie chodzi o sprawy wrażliwe czy nawet drażliwe? Nie dawało mi kiedyś spokoju pytanie, dlaczego to media „świeckie” musiały wziąć się za gorszące i niszczące poznański Kościół skandale sprzed kilkunastu lat. Zrobiły to z taktem i po dokładnym zbadaniu sprawy oraz w sytuacji, gdy bardzo różne środowiska katolickie próbowały bezskutecznie rozwiązać problem kanałami kościelnymi. Pytanie: czy słynny tekst „Grzech w pałacu arcybiskupim”, który ukazał się w 2002 roku w „Rzeczpospolitej”, mógł ukazać się w jakimś katolickim tygodniku? Właśnie z troski o Kościół i w obliczu bezradności wywołanej nieskutecznością bardziej dyskretnych środków.

Nie możemy przy tym zapomnieć o podstawowej roli mediów katolickich: pokazywać, że jest Wyjście z największych zawirowań tego świata, które nie są przecież obce samemu Kościołowi; że w Ewangelii Jezusa Chrystusa są odpowiedzi na najbardziej beznadziejne – po ludzku – sytuacje, w które potrafi wplątać się człowiek, w tym przecież człowiek Kościoła.

TAGI: