Bóg przygotowuje nam nocleg

Katarzyna Matejek

publikacja 01.10.2018 06:00

Można ich spotkać na drogach i leśnych ścieżkach. Napotkanym głoszą Ewangelię. Karawana Bożego Miłosierdzia wędruje po raz trzeci.

Ośmiu ewangelizatorów zsiadło z rowerów, by wspiąć się na Górę Polanowską. Katarzyna Matejek /Foto Gość Ośmiu ewangelizatorów zsiadło z rowerów, by wspiąć się na Górę Polanowską.

Na drogach diecezji pojawili się ewangelizatorzy na rowerach, w koszulkach z napisem: Karawana Bożego Miłosierdzia. 2 września, po błogosławieństwie udzielonym na zakończenie Mszy św. sprawowanej w kaplicy Domu Miłosierdzia Bożego w Koszalinie, 8 osób wyruszyło w kierunku Góry Chełmskiej. To jeden z 8 kierunków wylosowanych poprzedniego wieczora na modlitwie. – Uczestnicy wyruszają na drogi naszej diecezji, posłani przez biskupa Edwarda, aby jechać, nie posiadając zupełnie nic. Idą głosić Jezusa, okrasić Bogiem żywym cierpienia ludzi utrudzonych. Idą i głoszą, i nie wiemy, kiedy wrócą – powiedział ks. Radosław Siwiński, dyrektor DMB i pomysłodawca akcji, pokazując w ten sposób, że idea karawany polega na całkowitym poddaniu się Bożemu scenariuszowi.

Dach i pralka

Oprócz takich drobiazgów jak szczoteczka do zębów czy skarpetki na zmianę nie wzięli prawie nic. Próbują zaufać Bogu we wszystkim. Najpierw w tym, gdzie w ogóle pojechać. – Nawet kilkanaście razy dziennie na rozdrożach modlimy się, by Duch Święty wskazał nam kierunek. I losujemy – relacjonuje Adrian Bohatkiewicz z tworzącej się w DMB wspólnoty Braci Miłosiernego Pana. – Nigdy nas to prowadzenie Boże nie zwodzi. Pan Bóg przygotowuje nam nocleg, wyżywienie i przestrzeń do głoszenia wiary. Nagle znajdują się ludzie, którzy, jak się potem okazuje, potrzebowali słów o Jego miłosierdziu.

Gdy wchodzą do wioski, robią raban: idą główną ulicą, grają na gitarze, śpiewają. Mieszkańców zwołują przez tubę oraz pukają do drzwi domów, zapraszając na modlitwę pod krzyżem, przy kapliczce lub w kościele.

Pierwszego dnia o zmierzchu trafili do Przytoku; mieli niewiele czasu – tylko tyle, by wyżebrać noclegi. Nikt ich nie znał, ktoś jednak otworzył drzwi, zaufał grupie z wizerunkiem Jezusa. Dwa dni później, w Nacławiu, ewangelizatorzy do dyspozycji dostali cały dom (i co ważne – czynną pralkę). Tu już zdążyli zapoznać się z mieszkańcami, pomodlić się razem z nimi w kościele. Dlatego miejscowi pukali potem do ich drzwi, przynosząc jedzenie.

Małgosia Łopacka, która jako jedyna uczestniczyła we wszystkich trzech karawanach, zdumiewa się nie tylko ludzką otwartością. – My, ewangelizatorzy, dzielimy się wiarą, ale robią to także nasi gospodarze. Każdy nocleg wypada nam u rodziny, która żyje Bogiem na co dzień – stwierdza. – Jedna z pań opowiadała nam, że gdy poznała swojego przyszłego męża, postawiła mu warunek: chcesz się ze mną spotykać, to idziemy do kościoła. Tak doprowadziła go do Boga. Pokazała nam, młodym, jak pięknie można żyć, oddając swoją przyszłość Bogu.

Przypadki?

W tym roku uczestnicy Karawany częściowo powtarzają zeszłoroczną trasę. Takie padły losy. Dzięki temu spotykają ludzi, którym głosili już orędzie Miłosierdzia Bożego. – Ci ludzie na nas czekali – mówi M. Łopacka. – Wiedzieli już, z czym przychodzimy i tego właśnie chcieli: modlić się z nami, prosić o ratunek. Jaki? – Wciąż słyszymy to samo: ludzie chcą siebie i swoich bliskich ratować z alkoholizmu – mówi Adrian. Inny brat, Daniel Mucha, nie ma wątpliwości, że to nie jest zbieg okoliczności. – Życie podczas Karawany jest podobne do tego w Domu Miłosierdzia, ufamy całkowicie Opatrzności Bożej – ocenia. – Na przykład spotykamy na przystanku mężczyznę, który znalazł się tam tylko dlatego, że spóźnił się na autobus. I ta „przypadkowa” rozmowa prowadzi do modlitwy, w której on gorąco prosi, by Jezus wyrwał go z alkoholizmu. To była bardzo mocna sytuacja, a zarazem prosta: gdzieś na przystanku, w lesie.

Dlatego też dzień wypełnia im modlitwa. Na stoku Góry Polanowskiej słychać, jak odmawiają Różaniec, w kaplicy Matki Bożej Bramy Niebios recytują brewiarz, a zanim zasiądą do kawy z pustelnikiem o. Januszem Jędryszkiem – najpierw Anioł Pański. – To nie jest żaden urlop, to nasza praca, w którą wkładamy całe serce – zapewnia Daniel.

Ale nie zawsze to skutkuje. Jednych udaje się przyprowadzić do Boga, a innych… – Są ludzie, którzy obiecują, że przyjdą na modlitwę, ale nie przychodzą. W pierwszych dniach sprawiało mi to przykrość, odbierałam takie sytuacje osobiście – mówi Małgosia z Torunia, która po raz pierwszy wędruje z Karawaną. – W końcu dotarło do mnie, że właśnie na te trudne popegeerowskie tereny, gdzie jest posucha wiary, chce dotrzeć Pan Jezus. Nie liczą się tłumy, ale każdy człowiek. To już jest dużo.