Boży oficer

Bogdan Gancarz

publikacja 19.04.2010 07:28

Przestano mu śpiewać „Sto lat”, no bo jakże życzyć stu lat, gdy jubilatowi do setki brakuje zaledwie siedmiu? Bp Albin Małysiak, najstarszy polski biskup, obchodzi 40-lecie swej posługi biskupiej.

Boży oficer Henryk Przondziono/Agencja GN Najstarszy polski biskup wciąż z niezmąconą radością głosi słowo Boże. W czasie okupacji uratował od śmierci pięcioro Żydów. W czasie komunizmu przeżył zamach na swoje życie

Gdy idzie energicznym krokiem od krakowskiego Salwatora, gdzie mieszka, ku Staremu Miastu, przechodnie, którzy go nie znają, nie domyślają się ani sędziwego wieku, ani bogatego życiorysu tego szczupłego kapłana. Miewa się doskonale zapewne dlatego, że nie miał nigdy okazji do lenistwa duchowego i fizycznego. – Do dziś gimnastykuję się codziennie rano i wieczorem, tak jak zalecał mój profesor ze szkoły średniej – mówi biskup Albin. Znany z wielkiego dynamizmu działania, był zawsze niestrudzony w, jak sam to określał, „radosnym głoszeniu Ewangelii”. Zarówno wtedy, gdy po wyświęceniu w 1941 r. jako kapłan ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy był wikarym w Zembrzycach w czasach okupacji, jak i później, gdy był dyrektorem Zakładu Wychowawczego im. ks. Siemaszki, kapelanem zakładu opiekuńczego im. Helclów, wieloletnim proboszczem parafii NMP z Lourdes w Krakowie i biskupem pomocniczym u boku kard. Karola Wojtyły.

Duszołap
Jego lata pracy w krakowskiej parafii, której częścią było Miasteczko Studenckie (1958–1970), przeszły do duszpasterskiej legendy. Ówczesny ks. dr Albin Małysiak CM był zaś prawdziwym „duszołapem”. Znane były jego „spacery duszpasterskie”. Nie mogąc skutecznie przyciągnąć studentów z kościelnej ambony, sam szedł do nich. Spacerował popołudniami w okolicach, gdzie gromadzili się, wracając z zajęć, np. na przystankach tramwajowych, i zagadywał, zapraszając na zajęcia duszpasterstwa akademickiego. W rezultacie do kościoła „Na Miasteczku” przychodziły tysiące młodzieży. Ich duszpasterz przekradał się także do akademików. Robił to w cywilnym ubraniu, gdyż portierom z domów studenckich zakazano wpuszczać księży.

– Poszedłem w cywilu do akademika przy ul. Bydgoskiej. Portierowi powiedziałem, że chcę odwiedzić studenta, ale podałem fikcyjne nazwisko. Ów długo szukał w spisie i oczywiście studenta o takim nazwisku nie znalazł. Zaproponował mi jednak, bym poszedł na piętra i sam odszukał tego studenta. Na pierwszym piętrze nałożyłem koloratkę i przez trzy godziny chodziłem od pokoju do pokoju. Otwierano mi chętnie. Wchodziłem uśmiechnięty, pytałem, co studiują, skąd pochodzą, proponowałem książki religijne – wspomina bp Albin.

Równie skuteczny był w innych dziedzinach duszpasterstwa parafialnego. Tysiące dzieci brały udział w katechizacji, w procesjach Bożego Ciała szło corocznie po kilkanaście tysięcy osób. „Potrafił osobiście pójść do rodziny, gdy dziecko nie przyszło na lekcję religii, nie aby je zganić, ale żeby je odzyskać. Jest on duszpasterzem, który zawsze pójdzie za swoją owieczką w ciernie, aby ją z nich wyplątać” – wspominała dr Wanda Półtawska. Ta skuteczność proboszcza Małysiaka była solą w oku władz komunistycznych. Szczególnie irytowało ich to, że do kościoła „Na Miasteczku” chodziły tłumnie żony i dzieci partyjniaków oraz oficerów milicji i wojska ludowego. Dlatego proboszcz był wzywany często na rozmowy „dyscyplinujące” do Wydziału ds. Wyznań, karany finansowo za wydumane przekroczenia, chciano go nawet wsadzić do aresztu. Gotowy już nakaz aresztowania cofnięto pod wpływem doniesień agenturalnych o wzburzeniu studentów z tego powodu.

Niewysoki wzrostem kapłan był jednak odważny i nie bał się tych komunistycznych gróźb. Nie bał się zarówno wtedy, jak i w czasie wojny, gdy wraz z s. Bronisławą Wilemską uratował od śmierci pięcioro Żydów, ukrywając ich w zakładzie opiekuńczym im. Helclów, jak i w czasach swego biskupstwa, gdy przeżył zamach na swoje życie ze strony komunistycznej bezpieki. Działalność duszpasterska ks. Małysiaka zwróciła uwagę nie tylko komunistów. Bacznie obserwował ją także ówczesny metropolita krakowski kard. Karol Wojtyła, który już w 1967 r. mówił mu: „zostaniesz biskupem”.

Sekretarz nie ma nic do gadania
5 kwietnia 1970 r. Albin Małysiak otrzymał w katedrze wawelskiej sakrę biskupią i objął funkcję wikariusza generalnego archidiecezji krakowskiej. Wykorzystał tu swe wieloletnie doświadczenia z pracy parafialnej. Był zawsze z ludźmi. Gdy budowano kościół w nowohuckich Mistrzejowicach, odprawiał wielokrotnie Msze św. na placu budowy, w deszczu i błocie. – Utkwiła mi w pamięci Pasterka, którą sprawowałem przy mrozie, pod byle jakim zadaszeniem – wspomina. Kiedy indziej z kolei pojechał na wizytację w górskiej parafii Harklowa. – Jadąc okazałym powozem, błogosławiłem po drodze, ubrany w mitrę, z pastorałem w ręku, dziesiątki klęczących młodych osób w strojach góralskich. Potem, już w Krakowie, dostałem egzemplarz niemieckiego tygodnika „Stern” z fotoreportażem z tej wizytacji. Ha! Ha! A napis przy zdjęciach głosił: „Gdy biskup w Polsce zjawia się na terenie diecezji, sekretarz partii nie ma nic do gadania” – wspomina biskup Albin. „Z wdzięcznością wspominam tamte lata, w których mogłem liczyć nie tylko na Twoją pomoc, ale także na serdeczne zrozumienie i braterskie wsparcie” – napisał do niego w 2003 r. papież Jan Paweł II.

Radosny ewangelizator
Jedną z ulubionych przez ks. bp. Małysiaka form radosnego ewangelizowania jest, prócz porywających, mówionych z barokowym gestem kazań, śpiew. – Szedł zawsze pierwszy za baldachimem i śpiewał donośnym głosem, aż do przesady, dając przykład ludziom i mnie. Czasami stawał na podwyższeniu i od ogrodzenia, jak prawdziwy wódz ludu, lustrował wzrokiem całą procesję, zachęcając do śpiewu: „Śpiewamy wszyscy! Niech ludzie widzą, że jesteśmy mocni wiarą, duchem” – wspominał Jan Rybarski, dyrygent krakowskiego Chóru Mariańskiego, wieloletni organista w kościele NMP z Lourdes.

Nigdy nie narzekał na to, że mimo intensywnych wysiłków duszpasterskich wierni nie zawsze stają na wysokości zadania. Mobilizowało go to do doskonalenia metod duszpasterstwa. – Pamiętajcie na słowa Napoleona, że nie ma złych żołnierzy, są tylko źli oficerowie. Każdy z nas w postępowaniu z wiernymi jest takim Bożym oficerem. To my musimy być coraz lepsi – powtarza często księżom w trakcie spotkań.

Lubi żartować, również z siebie samego. Nigdy nie obrusza się, gdy przypomina mu się jego żartobliwe lapsusy w trakcie kazań. – Moi drodzy! W naszym kraju rodzi się coraz mniej dzieci. Więc bierzmy się do roboty! – wzywał niegdyś. Ba! Potraktował z humorem zdarzenie, gdy w jednym z tygodników katolickich, w relacji z pewnej uroczystości, na skutek skrótów i „sklejenia” tekstu napisano, że wziął w niej udział „ks. bp Małysiak wraz z małżonką”.

W Krakowie kocha się jubileusze, więc w Teatrze im. Słowackiego wszystko jest już przygotowane na wieczór jubileuszowy 18 kwietnia, kiedy z okazji 40-lecia sakry biskupiej Albina Małysiaka odbędzie się m.in. prezentacja książkowego wywiadu rzeki z jubilatem i filmu o nim. Ale czy biskupa Albina uda się aby na pewno tam „zagonić”? Nie przepada on bowiem za takimi galówkami. Wniosek o medal „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”, za ratowanie Żydów w czasie II wojny światowej (przyznany w 1994 r.), wysłał po długich namowach córki jednej z uratowanych, świadczącej, że takie uhonorowanie polskiego biskupa katolickiego zamknie usta oszczercom mówiącym o „antysemityzmie Polaków”. Honorowe obywatelstwo Krakowa przyjął publicznie w 2005 r. tylko ze względu na swą miłość do miasta u stóp Wawelu. Nie udało się jednak zorganizować w 2006 r. fety z okazji 65-lecia jego kapłaństwa. – Nie mam na to czasu, bo obiecałem w tym czasie pomodlić się z zaprzyjaźnionymi siostrami zakonnymi – powiedział wtedy zdumionym przyjaciołom i... tyle go widziano.