Czułość

Wierzę, że Bogu na mnie zależy. Ale czy zależy drugiemu człowiekowi – o tym wolę się przekonać.

Czułość

Trudno nie zauważyć, że papież Franciszek w swoich wystąpieniach dość często mówi o czułości. Niedawno w Asyżu odbyło się nawet sympozjum „Teologia czułości Papieża Franciszka”. Ja, przyznaję, podchodzę do tematu z pewną ostrożnością.

Kiedy mowa o czułej miłości Boga  – tak jak to tłumaczył uczestnikom tegoż kongresu papież Franciszek – wszystko w porządku. Rozumiem, że słowo miłość, zwrot „Bóg cię kocha” bywają tak niewiele niosącymi ze sobą treści sloganami, że wskazanie na Boga jako kogoś naprawdę bliskiego, kto idzie z nami, kogo, nieraz wbrew naszym odczuciom, interesuje nasz los, jest bardzo potrzebne. Ostrzegawcza lampka zapala mi się, gdy mowa o czułości w relacjach międzyludzkich.

Każdy człowiek przeżył pewnie kiedyś sytuację, kiedy czuł, że ktoś, z kim rozmawia jest za blisko. Kiedy się stoi – pół biedy. Można wtedy (zazwyczaj) zrobić pół kroku, krok w tył. Jako nauczyciel przeżywałem jednak sytuacje, kiedy ja siedziałem – przy katedrze – a chcący czegoś uczniowie niemal na mnie włazili. Cóż było robić? Przekornie tłumaczyłem, że to niebezpieczne, bo mogę mnie zdenerwować i któregoś odruchowo pacnę, więc lepiej, żeby oddalili się na odległość ciut większą niż moja wyciągnięta ręka. Tak naprawdę chodziło jednak o coś zupełnie innego, czego mogli nie czuć: o zbytnią bliskość. Nie przeszkadza (albo przeszkadza w inny sposób) w zatłoczonym autobusie lub przy gromadnym przechodzeniu przez wąskie drzwi. Gdy rozmawiamy, gdy wchodzimy w relację, ma znaczenie.

Bliskość jest bowiem oznaką zażyłości. Dopuszcza się do nich żonę/męża, ojca/matkę, dziadków, swoje dzieci, czasem, podczas powitania, krewnych, przyjaciół i dobrych znajomych. Z gestami czy słowami czułości jest podobnie. Wszystko w porządku, gdy okazują  nam ją nasi bliscy. Nawet jeśli to człowiek bliski z przypadku, jak pielęgniarka w szpitalu trzymająca za rękę samotnie umierającego. Odstręczające, gdy za bardzo zbliża się do nas ze swoją czułością  ktoś, komu w najlepszym przypadku jesteśmy obojętni. Wtedy mamy ochotę, jak czasem dzieci, wytrzeć policzki po zbytnich czułościach nie lubianej ciotki.

Bo żeby obdarowywać kogoś czułością trzeba najpierw do takiej bliskości zostać dopuszczonym. Nie ma na to uniwersalnego sposobu, ale na pewno trzeba najpierw dostrzec osobę, człowieka, dostrzec jego godność. Trzeba też uszanować jego intymność, także prawo do zachowania wobec nas dystansu. Bez szacunku do drugiego człowieka silenie się na czułość to gest nic nie znaczący. A w bardziej perfidnych wypadkach nawet forma przemocy.