Młodzi na synod

ks. Rafał Skitek

publikacja 19.09.2018 05:45

Z włoską i albańską młodzieżą spędzili niezwykły tydzień. Najpierw wspólnie pielgrzymowali śladami świętych Kosmy i Damiana, a potem świętych Piotra i Pawła. Największe wzruszenie przeżyli w Rzymie, gdy spojrzeli w oczy papieżowi.

Młodzież z archidiecezji katowickiej z bp. Vincenzem Pisanello na placu św. Piotra w Rzymie. Tomasz Szołtysek Młodzież z archidiecezji katowickiej z bp. Vincenzem Pisanello na placu św. Piotra w Rzymie.

Młodzież z archidiecezji katowickiej do diecezji Oria przyjechała na zaproszenie tamtejszych duszpasterzy i rówieśników. Wcześniej, podczas ŚDM w Krakowie, to Polacy gościli Włochów w swoich domach. Tym razem było odwrotnie. Teraz z młodzieżą z Albanii to oni zostali przyjęci przez włoskie rodziny. – Ile oni jedzą makaronu! – to jedne z najczęstszych komentarzy po pierwszych dniach pobytu.

4500 km

Ale cel był jeden. Szlakiem świętych Kosmy i Damiana, patronów diecezji Oria, wyruszyć na spotkanie z papieżem w Rzymie. W tym samym czasie śladami innych świętych pielgrzymowała młodzież włoska w pozostałych diecezjach. Właśnie z taką inicjatywą tamtejszy Kościół wyszedł do młodych przed jesiennym synodem. Polacy przez cały ten czas pokonali niemal 4500 km: samolotem, autokarem, samochodami i pieszo. Intensywnie? Owszem. Czy było warto? Przekonajcie się sami…

Wcale nie było tak, że od razu wszystko im się spodobało. Zwłaszcza ciągły brak punktualności był denerwujący. – No bo skoro umawiasz się z kimś na 8.00, a ten ktoś przychodzi o 10.30 i, jakby nigdy nic, z uśmiechem na twarzy pyta: „Scusami, jadłeś już śniadanie?”, to nie wiadomo, jak zareagować – mówi jeden z księży. No i ten włoski chaos, długie posiłki, coś w stylu dolce vita. To wszystko jakoś nie przystaje do śląskiej mentalności. Ale po czasie można – przynajmniej trochę – się przyzwyczaić. – Może wam, Polakom, wydaje się to dziwne, ale my dzięki takiemu podejściu do życia nie jesteśmy niewolnikami zegarka. Przeciwnie, jesteśmy elastyczni i wyrozumiali dla innych – mówi z rozbrajającą szczerością Maria Giovanna, która na co dzień pracuje w diecezjalnym oddziale Caritas. – Ale ja i tak ich nie rozumiem – dodaje pochodząca z Albanii Drillona. W Orii mieszka już prawie rok. – Ci Włosi to umawiają się na konkretną godzinę, a potem nie przychodzą. Martwisz się, że coś się stało. Ale – jak się później okazuje – najczęściej zupełnie niepotrzebnie. Zawsze „tutto bene” – dodaje. Drillona towarzyszyła 9-osobowej grupie z albańskiego miasta Scutari. Oni też przyjechali na spotkanie młodych. Najpierw w Orii, a potem w Rzymie.

Mogę odejść

Jedną z uczestniczek była pochodząca z Albanii siostra Klara. Jej świadectwo o trudnościach w wierze w dobie komunizmu mocno poruszyło serca młodych. Niektórzy płakali. Zwłaszcza wtedy, gdy mówiła o dziewczynie, która zapragnęła wstąpić do zgromadzenia zakonnego. – Komuniści torturowali ją tak długo, aż jej ciało zostało całkowicie zmasakrowane. Wszystko po to, by już nikt nie mógł jej więcej rozpoznać. Ale ona i tak wiedziała, że rozpozna ją Bóg. Gdy umierała, powiedziała: „Jestem wewnętrznie wolna, teraz mogę odejść” – drżącym głosem opowiadała siostra Klara. – Te trzy dni wspólnego pielgrzymowania były naznaczone wielkim zmęczeniem i radością, chęcią rezygnacji i wolą wytrwania do końca. Momentami było strasznie gorąco – wspomina Alessandro Lippolis.

– Czasami miałem ochotę uciec do moich spraw. Do mojego życia. Ale świadomość, że inny, twój bliźni, niezależnie od kraju pochodzenia, kultury i języka kroczy obok, dodawało siły. Umacniało – podkreśla. – W pewnym momencie zrozumiałem, w czym tkwi piękno tej pielgrzymki. I dlaczego idziemy razem: Albańczycy, Polacy i Włosi. Poczułem to bardzo mocno, gdy podczas Mszy złapaliśmy się wszyscy za ręce i wspólnie odmówiliśmy Modlitwę Pańską, kierując wzrok, myśli i serce do tego samego Ojca, który jest w niebie. Na naszych twarzach nie było już widać zmęczenia, różnic kulturowych i językowych. Pomyślałem sobie wtedy, że pierwszym i najważniejszym powołaniem każdego z nas jest właśnie powołanie do braterstwa – kontynuuje Alessandro.

Coś szczególnego

W spotkaniu wzięły też udział dwie pary małżeńskie z Polski. Jedna z Katowic, druga z Paniówek. – Jak tylko dowiedzieliśmy się o możliwości wyjazdu do Włoch, od razu bardzo się ucieszyliśmy. Doskonale wiedzieliśmy, że ponowna szansa na przeżycie „małych Światowych Dni Młodzieży” już się może nie powtórzyć – mówią zgodnie Krysia i Krzysiek, małżonkowie z niespełna rocznym stażem. Poważne obawy pojawiły się jednak, gdy okazało się, że Krysia jest w stanie błogosławionym. – Z jednej strony była to dla nas ogromna radość, a z drugiej pojawiło się pytanie: „Czy damy radę”? Bo przecież nie miał to być wyjazd wypoczynkowy. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy za bardzo, czego mamy się spodziewać. Wiedzieliśmy tylko, że czeka nas trzydniowa pielgrzymka piesza; że mamy mieszkać u włoskich rodzin; że będzie bardzo gorąco i że nasz pobyt w diecezji Oria zakończymy wyjazdem do Rzymu i spotkaniem z papieżem Franciszkiem – opowiadają małżonkowie. – Mimo tych trudności cały czas czuliśmy, że do pielgrzymowania zaprasza nas sam Pan Bóg. I że to On chce obdarować nas czymś szczególnym. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze czym. Ale w sercu czuliśmy duży pokój – wspominają. Faktycznie, młoda para co rusz wzbudzała żywe zainteresowanie młodych i towarzyszących im duchownych. Nawet miejscowego biskupa, Vincenza Pisanello, który pieszo pokonał 30 km. Widok czynionych znaków krzyża na brzuchu Krysi wzruszał wszystkich. Najbardziej przyszłych rodziców. – Wiele niespodziewanego dobra doświadczyliśmy w Italii – mówią.

Nie dał rady

Krysia z Krzyśkiem, podobnie jak większość młodych z Polski i Albanii, zamieszkali u jednej z włoskich rodzin. – Zostaliśmy przyjęci przez wspaniałe młode małżeństwo z dwójką dzieci. Młodsze miało 5, a starsze 8 lat. Od razu okazali nam wiele ciepła i serdeczności. Mimo trudności językowych mogliśmy się poczuć jak w rodzinie i wzajemnie inspirować. To doświadczenie na pewno zaowocuje w naszym życiu rodzinnym – mówią z przekonaniem. Pech chciał, że w przyjacielskim meczu z udziałem młodzieży z Albanii, Polski i Włoch Krzysiek skręcił kostkę. Robił wszystko, by nazajutrz – zgodnie z programem – wraz z całą grupą odbyć trzydniową pielgrzymkę pieszo. Ale nie dał rady. Kiedy młodzi Włosi – ku niedowierzaniu Polaków – zerwali się o 4 nad ranem, by wyruszyć z Alberobello, niezwykłego miasteczka położonego na południu Włoch z charakterystycznymi domkami – trulli, Krzysiek w towarzystwie żony przemieszczali się specjalnym furgonem. – Mimo to zaskoczyła nas tak niezwykła serdeczność i troska ze strony innych współtowarzyszy drogi. Bo choć wcześniej nas nie znali, to stale okazywali nam zainteresowanie, otwartość i służyli bezinteresowną pomocą – mówi Krzysiek.

Jesus Christ, You are my life

Droga szlakiem świętych Kosmy i Damiana z Alberobello do Orii liczyła ok. 50 km. Tyle pieszo musieli pokonać młodzi z trzech krajów, idąc wśród oliwnych i figowych gajów. Nierzadko w promieniach coraz bardziej palącego słońca. W drodze modlili się, ewangelizowali i rozmawiali. A gdy grubo po 22 chwycili za gitary, zaczęli grać i śpiewać „Jesus Christ, You are my life” – hymn Światowych Dni Młodzieży. Tak było nie tylko w Alberobello. Choć tam swoim świadectwem wiary wzbudzili podziw nie tylko gapiących się na nich turystów i mieszkańców. Właśnie taka uliczna ewangelizacja chwyta. Nie ma w niej udawania, sztucznego blichtru. Jest za to radość i piękno młodego Kościoła. – Tej radości nam, Polakom, często brakuje – uważa Magda. – Pokazano mi, po raz kolejny, jak można się cieszyć i z radością przeżywać swoją wiarę. Zdecydowanie trzeba nam być trochę jak Włosi. Z wielkim uśmiechem robić swoje i nie oczekiwać oklasków – mówi Ania.

Owoce przyjdą

– Ten wyjazd uświadomił mi wiele rzeczy. Na nowo zakochałam się w Kościele: pełnym młodych i szczęśliwych ludzi. Od pewnego czasu czułam wypalenie i pewną rezygnację w sferze wiary i posługi. Uczestniczenie w pielgrzymce razem z moimi kolegami z Polski oraz wieloma Włochami i Albańczykami pomogło mi na nowo odkryć swoją tożsamość i miejsce w Kościele. Czas wędrówki był zdecydowanie czasem rozmyślań i zatrzymania się, zastanowienia się, co dalej – dodaje Ania. Ale być może na prawdziwe owoce tego spotkania trzeba będzie jeszcze poczekać. – Owoce przyjdą w swoim czasie – mówi Tomek. Razem z żoną dali poruszające świadectwo swego małżeńskiego życia. Mówili o tym, jak ważne są zrozumienie, rozmowa i zaufanie. Najmocniejszym dla wszystkich przeżyciem było jednak spotkanie z papieżem Franciszkiem. Najpierw w rzymskim Circo Massimo, a potem na placu św. Piotra w Watykanie. – Kiedy przejeżdżał obok, miałam dosłownie gęsią skórkę i nie dowierzałam, że to wszystko dzieje się naprawdę – wspomina Magda. – To spotkanie z Franciszkiem dlatego było tak niesamowitym przeżyciem, że mieliśmy niemalże możliwość spojrzenia mu prosto w oczy. I właśnie to „spojrzenie” zapamiętam do końca życia.