Eksplorator Andów

Agata Puścikowska

publikacja 22.09.2018 05:45

Czy można żyć tysiące kilometrów od kraju, na trzech tysiącach metrów kwadratowych, a jednocześnie być doskonale zorientowanym w sprawach polskiego Kościoła? Można.

Ksiądz Maciej Słyż – polski kapłan na misjach w peruwiańskich Andach. archiwum księdza macieja słyża Ksiądz Maciej Słyż – polski kapłan na misjach w peruwiańskich Andach.

Huancayo to spore miasto. Mieszka w nim 300 tys. ludzi, górali z ludu Huanga. Proboszczem jednej z tamtejszych parafii jest Polak, ks. Maciej Słyż. W peruwiańskim mieście pracuje już sześć lat i nie myśli o powrocie. Jednocześnie świadomie i skutecznie posługuje się Twitterem, na którym obserwuje go blisko 8 tys. osób. To chyba najbardziej znany „twitterowy” misjonarz. Jak łączy pracę na misjach z aktywnym tweetowaniem? I co mu daje łączenie światów: realnego, misyjnego, z polskim – bliskim i odległym jednocześnie?

Decyzja

Ksiądz Maciej Słyż pochodzi z Białegostoku. I mimo kilku lat spędzonych w hiszpańskojęzycznym Peru po polsku mówi z akcentem... podlaskim, ładnie zaciągając i zmiękczając samogłoski. – Lubię to i wcale się tego nie wstydzę – śmieje się. – Co więcej, gdy mówię po hiszpańsku, ten akcent jest dla niektórych również wyczuwalny. Ale interpretują go jako akcent jednego z lokalnych peruwiańskich narzeczy…

Ksiądz Maciej wyjechał z rodzinnego Podlasia po pięciu latach kapłaństwa. Z błogosławieństwem rodziców. – Moja mama powiedziała, że gdy raz oddała mnie Panu Bogu, to już nie będzie zabierała. A moja decyzja o wyjeździe wyniknęła z dojrzewania w kapłaństwie. Jeszcze w seminarium działałem w kole misyjnym i misje były dla mnie ważnym tematem. Czułem, jak ważna jest praca Kościoła tam, gdzie brakuje powołań – opowiada. Ale przełomem była pewna Msza św. – Tak się złożyło, że odprawiało ją, łącznie ze mną, ośmiu księży. Ośmiu księży przed ołtarzem! Jednocześnie miałem świadomość, że w wielu kościołach nie ma ani jednego kapłana. To było mocne doświadczenie – w jakiś sposób… ciasno mi było przy ołtarzu. Więc postanowiłem znaleźć takie miejsce, gdzie księdza nie ma ani jednego – wspomina.

Zwykła miejska praca

W parafii Santa Cura de Ars – czyli Świętego Proboszcza z Ars – ks. Maciej pracuje już sześć lat. I jak mówi, to „zwykła praca miejska”. Tyle że wśród peruwiańskich górali i na wysokości ponad 3 tys. metrów. W Andach. – Jestem proboszczem parafii, do której formalnie należy 30 tys. mieszkańców, w niedzielę regularnie na Msze św. przychodzi 800–1000 osób. Tamtejsza mentalność jest zupełnie inna niż nasza. Lud Wanka to twardzi i dumni ludzie. I mają powód do dumy: nigdy nie zostali podbici przez Inków. Ale ta duma przejawia się i podczas ewangelizacji: „Jakiś gringo może sobie mówić, a my wiemy swoje”… Trudno to wytłumaczyć, ale im czasem nie mieści się w głowie, że można do kościoła chodzić raz w tygodniu. Dlatego dla najbardziej „opornych” robimy na przykład kilkutygodniowe spotkania, nauki, kursy – dotyczące chociażby etyki katolickiej. Na taki kurs moi parafianie uczęszczają, a w ten sposób mamy szansę, by zasiać ziarno... Cały czas szukamy sposobów dotarcia do większej liczby ludzi. Staramy się zrozumieć mentalność, ich styl życia, by ewangelizować odpowiednimi metodami, skutecznie po prostu – mówi ks. Maciej.

W wolnych chwilach ks. Maciej korzysta z Twittera. Jest bardzo aktywnym użytkownikiem, „ćwierka” nie tylko o misjach, ale również o bieżącej sytuacji w Polsce. – Zawsze miałem swobodę i łatwość w komunikacji. Widzę wielką wartość w możliwości rozmów z Polską i Polakami, komentowania wydarzeń, mam też głód informacji dotyczących mojego kraju, a Twitter jest skutecznym medium i właściwie nie potrzeba innych – opowiada ks. Maciej. – Udało mi się też namówić dwóch kolegów, również peruwiańskich misjonarzy, by założyli konto i pisali o swojej pracy. Nie potrafię pisać długich artykułów na temat misji, o tym, co robimy, ale przez Twitter udaje mi się przekazać sporo. To jakaś forma promocji naszego życia i powołania. A taka egzotyka najwyraźniej obserwującym się podoba.

Najwyraźniej, bo ks. Maciej ma obecnie blisko 8 tys. tzw. obserwujących, czyli osób, które śledzą jego wpisy na Twitterze. To prawdopodobnie swoisty rekord wśród tweetujących misjonarzy. – Twitter to miejsce wymiany poglądów, sporów, ale też ewangelizacji. Nowoczesne narzędzie docierania do ludzi. Ale i mnie jest to potrzebne – na obczyźnie, daleko od kraju, dobrze mieć taki skuteczny łącznik ze sprawami, którymi żyje moja ojczyzna.

Polska z Twittera

O ks. Macieju na Twitterze zrobiło się głośno, gdy wypłynął skandal związany z byłym księdzem – homoseksualistą z Watykanu. Też Polakiem. Wielki skandal i wielkie zgorszenie. – Ja wtedy napisałem parę razy, że postawa owego byłego księdza to nie jest norma. Że jestem zdrowym mężczyzną, nie mam kobiety, pracuję, jestem misjonarzem, kocham ludzi i Pana Boga – opowiada ks. Maciej. – Nie miałem pojęcia, że Twitter to podchwyci. Po prostu czułem, że muszę dać świadectwo i się wypowiedzieć…

Ale portal podchwycił. W krótkim czasie ks. Maciej zyskał wielu obserwujących. I z odbiorcy stał się również nadawcą. – Myślę, że pisanie o… normalności, zwykłej posłudze księdza, misjonarza ma wartość. Ludzie to czytają i to do nich trafia. Oczywiście mam zwolenników, ale również przeciwników, wręcz hejterów. Jest to jednak konsekwencja działania w internecie.

Pozostaje pytanie: jakim językiem, szczególnie z tymi ostatnimi, rozmawiać. – Nie mam problemów z granicami, ale raczej z wyborem stylu. To wyzwanie, bo jestem księdzem, staram się być człowiekiem kulturalnym. Ale czasem emocje ponoszą i trudno zachować spokój, gdy ktoś prowokuje czy pisze agresywnie, niekiedy kompletne bzdury. Należy więc dostosować tak formę, by z jednej strony wypowiedź była celna, z drugiej – na poziomie. Bez wulgaryzmów, bo nie chcę mieć „ścieku” na własnej tablicy, we własnej dyskusji. Jestem na Twitterze, by coś od siebie ludziom dawać, ale nie zamierzam taplać się w błocie wyzwisk i nienawiści. Takie próby szybko ucinam.

Bywa, że internauci piszą do ks. Macieja prywatne prośby i listy: o modlitwę, o wsparcie, opisują jakąś sytuację rodzinną. – Prawda jest taka, że niektórzy stracili zaufanie do księży w zakrystii. Jeszcze inni po prostu wstydzą się pójść do swojego księdza w parafii. Czasem łatwiej, przynajmniej na początku, porozmawiać anonimowo. Mimo że „rozmowa” między Polską a Andami wydaje się dość egzotyczna...

Być może jednak po takim wirtualnym kontakcie łatwiej będzie pójść do spowiedzi czy znaleźć kierownika duchowego w realnym świecie.

Dwie perspektywy

Początki na misjach najłatwiejsze nie były. Jak mówi ks. Maciej – najpierw odliczał czas do zakończenia kontraktu. Teraz już nie odlicza. – I na razie nie myślę o powrocie. Czuję się w swojej parafii potrzebny, poznałem ludzi, polubiłem ich i śmiem twierdzić, że oni mnie też. Polubiłem tamtejszą przyrodę, choć muszę przyznać, że my, Europejczycy, możemy mieć problem z aklimatyzacją. Wysoko w górach krew się zagęszcza i bywa, że czujemy się gorzej. Wtedy zjeżdżam na kilka dni do Limy, żeby odpocząć od wysokości.

Plebania ks. Macieja to także… nieformalny dom polski w tej części Peru. To coś w rodzaju hostelu dla polskich księży pracujących w rejonie Andów. Przyjeżdżają tu kapłani z różnych zakątków Andów, również z wiejskich, bardziej dzikich stron, zrobić zakupy, podleczyć się, odpocząć. I pobyć razem, zjeść coś dobrego, bo… polskiego. Ks. Maciej świetnie gotuje i stara się, o ile to możliwe, gotować również polskie dania. A święta? Zawsze razem, zawsze przy polskich potrawach i z polskimi kolędami, tradycjami. Wcześniej, właśnie z wakacyjnego pobytu w Polsce, ks. Maciej przywozi… przyprawy. Żeby bigos smakował jak bigos, a barszcz – jak prawdziwy barszcz. – To nasz wkład w misje. Nasza praca, miejska, jest jednak dużo bardziej komfortowa niż praca w głębokich Andach. Dlatego regularnie przyjmujemy u siebie innych księży, żeby ich wesprzeć – opowiada ks. Maciej. – W centralnej strefie Andów pracuje stale około 20 polskich kapłanów. Przyznam, że dopiero tutaj, na misjach, poznałem wartość wspólnoty kapłańskiej, braterstwa w kapłaństwie. W Polsce czasem o to trudno, bo jest nas wielu, nie mamy chęci, a może czasu na spotkania. Jeśli coś wyniosę z misji, to właśnie troskę o wspólnotę kapłańską.

Peru, ale i cała Ameryka Łacińska, zmaga się z kryzysem powołań. Wiele parafii w ogóle nie ma księży – kościoły są zarządzane przez siostry zakonne. – Warto o tym pamiętać. Naprawdę są miejsca, gdzie księża są ogromnie potrzebni. Na razie pracuję w mieście i nie „gdybam”, co będzie ze mną dalej. Jeśli jednak będzie potrzeba, to zmienię miejsce pracy i posługi. Mówiąc szczerze, sporo jest we mnie już… mentalności tamtejszej, góralskiej: nie zastanawiam się, co będzie jutro. To trochę takie andyjskie carpe diem. To peruwiański sposób patrzenia na świat: za bardzo nie myśleć do przodu, nie przejmować się. Ktoś nad tym wszystkim czuwa, a ja się dostosuję do decyzji…

TAGI: