Bez przyszłości

Nie, wcale nie zostałem punkiem ;). Tylko myślę, że koleje historii miewają też ślepe tory :)

Bez przyszłości

To trzeba przeczytać. Mowa o tym, co o sytuacji prawosławia w dzisiejszej Rosji powiedział ks. prof. Georgij Mitrofanow, prawosławny kapłan, kierownik katedry historii Kościoła w Sankt-Petersburskiej Akademii Duchownej. Smutny to obraz i bardzo niepokojący. Między innymi pozbawiający złudzeń, że rosyjskie elity polityczne, chętnie biorące udział w cerkiewnych uroczystościach, mogłyby na serio traktować zasady Ewangelii. Mnie jednak uderzyło w nim co innego: przy zachowaniu odpowiednich proporcji oczywiście, podobieństwo do sytuacji Kościoła w Polsce i szerzej, choć raczej w czasie przeszłym, do sytuacji Kościoła katolickiego w całej Europie.

Czytam na przykład:

(...) W naszym życiu kościelnym zaczęli dominować ludzie, którzy w istocie nie doświadczają Chrystusa, duchowej przemiany. Kościół ich fascynuje dlatego, że w nim – w odróżnieniu od zmieniającego się świata – nic nie ulega zmianom. W Cerkwi – zgodnie z ich rozumieniem – nie trzeba brać odpowiedzialności na swoje barki, analogicznie jak w totalitarnym społeczeństwie sowieckim. Nie trzeba realizować własnej wolności, a wystarczy podążać zwartymi szeregami ku jakiemuś słusznemu, dalekiemu celowi. Interesuje ich droga, gdzie można, tak jak poprzednio, szukać wrogów, obecnie już wprawdzie nie pod postacią agentów imperializmu, tylko heretyków, nowych modernistów, gejów i wszelkiego rodzaju „liberastów”. Z takiej perspektywy łatwo im mówić o nikczemności Zachodu i o własnej wielkości.

Skąd my to znamy, prawda? Powtarzam, zachowując odpowiednie proporcje. Chrześcijaństwo, które nie bardzo przejmuje się Ewangelią, ale ma potrzebę wspólnego zmierzania do dalekich celów, szuka wrogów – heretyków, modernistów, gejów, liberastów... Ten katalog można by w naszej rzeczywistości powiększyć o inne jeszcze kategorie. Na przykład także konserwatystów, tradycjonalistów, ekologów i „antyekologów”, charyzmatyków czy „neonów”.  Kategorie z różnych stron dzisiejszych sporów. Bo nie chodzi o to, po której stronie tych sporów wierzący się dziś opowiada, a kogo zwalcza, ale o to, że wiara jest dla niego tylko swoistą ideologią. Nie spotkaniem z przemieniającym człowieka i otwierającym na dobro Jezusem. Stąd to stawianie... no, może nie barykad, ale płotów i ciskanie zza nich w przeciwników czym popadnie.

Ale takie chrześcijaństwo nie ma przyszłości. Na takim stylu niczego sensownego nie zbudujemy.