Nie patrz na nas! Patrz w ziemię!

Krzysztof Błażyca

publikacja 06.09.2018 05:45

„Czyn numeru 16 670 ocalił człowieczeństwo numerowi 432”. Tymi słowami Marian Kołodziej, więzień z pierwszego transportu do Auschwitz (nr 432), opisał ofiarę ojca Maksymiliana Kolbego.

Przejmujące grafiki Mariana Kołodzieja znajdują się w dolnej kondygnacji kościoła Matki Bożej Niepokalanej w Harmężach. Na wielu z nich artysta upamiętnił o. Kolbego. reprodukcja Roman Koszowski /Foto Gość Przejmujące grafiki Mariana Kołodzieja znajdują się w dolnej kondygnacji kościoła Matki Bożej Niepokalanej w Harmężach. Na wielu z nich artysta upamiętnił o. Kolbego.

Kołodziej trafił do obozu, gdy miał 19 lat, 14 czerwca 1940 r. Ocalały, po wojnie ukończył krakowską Akademię Sztuk Pięknych, ale w swojej twórczości milczał o doświadczeniach z niemieckiego obozu zagłady przez ponad pół wieku. Dopiero wylew i słowa Herberta: „Ocalałeś nie po to, żeby żyć. Masz mało czasu, trzeba dać świadectwo” stały się impulsem do wyznania obozowej traumy. Sparaliżowany, z ołówkiem przywiązanym do dłoni, przez kilkanaście lat kreślił przejmujący cykl „Klisze pamięci. Labirynty”. To wstrząsające wyznanie znajduje się obecnie w podziemiach franciszkańskiego kościoła w Harmężach koło Oświęcimia. „Milionami kresek czczę i pamiętam martwych i żywych współtowarzyszy. Obrazami odmawiam swoje za nich modlitwy (…). Mój żałobny krzyk” – zapisał Kołodziej. Na wielu pracach pojawia się osoba św. Maksymiliana.

Fenol

Ojciec Kolbe zmarł jako ostatni z 10 skazanych na śmierć głodową w bunkrze. Został dobity, wraz z trzema innymi więźniami, którzy przeżyli najdłużej, 14 sierpnia 1941 r. zastrzykiem z kwasu karbolowego, czyli fenolu. Było około godz. 12.50. Wykonawcą był Hans Bock, więzień nr 5, pełniący funkcję starszego bloku w więźniarskim szpitalu obozowym. Metoda zabijania roztworem podawanym dożylnie lub dosercowo pojawiła się w obozach w 1941 r. Początkowo stosowano wodór, wodę utlenioną, benzynę lub evipan. Konanie trwało nawet do 20 minut. Później nazistowscy zbrodniarze zaczęli używać fenolu jako najskuteczniejszej metody zabijania. Pozbawiano życia przez wstrzyknięcie substancji bezpośrednio do komory serca. Śmierć następowała po upływie blisko pół minuty. Jeżeli igła nie trafiała w serce, wtedy żrący roztwór wlewał się do płuc czy osierdzia, powodując bolesną i długą agonię. W Auschwitz stałym miejscem zabijania fenolem było pomieszczenie w bloku 20., określane jako Behandlungszimmer. W ten sposób zabijano również dzieci.

Śmiertelny zastrzyk o. Kolbe otrzymał po dwóch tygodniach konania. Rozebrany do naga, wraz z dziewięcioma pozostałymi, zamknięty w dusznej celi, na cementowej posadzce, do końca duchowo podtrzymywał skazanych. „Gdy miałem wynieść jego ciało z celi, siedział na posadzce oparty o ścianę i miał oczy otwarte. Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Jego twarz oblana była blaskiem. Wzrok o. Kolbe był zawsze dziwnie przenikliwy. SS-mani go znieść nie mogli i krzyczeli: »Patrz na ziemię, nie na nas!«” – wspominał Bruno Borowiec, tłumacz bloku 11., zwanego przez więźniów Blokiem Śmierci.

– Jak rozumieć to, że przeżył najdłużej? W młodości chorował na gruźlicę, zostało mu odjęte jedno płuco, w obozie był wielokrotnie bity, a w bunkrze wspierał innych, pomagał przez modlitwę. Skąd miał tyle siły, aby jeszcze spieszyć z pomocą?

Można by powiedzieć, że po ludzku to niemożliwe – mówi o. Arkadiusz Bąk OFM Conv z Centrum św. Maksymiliana w Harmężach. – Dla człowieka wierzącego nie będzie przypadkowe, że Maksymilian został zabity w przeddzień święta Maryi, której oddał całe swe życie. To jak dopełnienie. I tak też przedstawia go w swych pracach Kołodziej: trzymanego na rękach przez Maryję – pokazuje franciszkanin.

Bunkier

Ojciec Kolbe w obozie otrzymał numer 16 670. Za datę apelu, podczas którego po niemiecku wyraził wolę oddania życia w zamian za ocalenie sierżanta Franciszka Gajowniczka (nr 5659), przyjmuje się 29 lipca 1941 r. Historyk Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau Danuta Czech w pracy „Kalendarz wydarzeń w KL Auschwitz” zapisała, że 29 lipca 1941 r. pod nieobecność komendanta Rudolfa Hössa kierownik obozu Karl Fritzsch w odwecie za ucieczkę więźnia „wybrał najprawdopodobniej 10 zakładników spośród więźniów w bloku nr 14, skazując ich na śmierć głodową”.

– Dlaczego Fritzsch zgodził się na prośbę o. Maksymiliana o wymianę więźniów? Przecież mógł od razu zabić o. Kolbego lub dołączyć go do skazanych i nie przyjąć jego prośby – zauważa o. Arkadiusz. Tym bardziej że to właśnie Fritzsch sadystycznie przypominał więźniom, że z Auschwitz „nie ma innego wyjścia niż przez komin”, a „Żydzi mają prawo żyć nie dłużej niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące”. Jego są też słowa: „Dla nas wszyscy razem nie jesteście ludźmi, tylko kupą gnoju (…). Z prawdziwą przyjemnością przepędzimy was wszystkich przez ruszty pieców krematoryjnych. Zapomnijcie o waszych żonach, dzieciach i rodzinach, tutaj pozdychacie wszyscy jak psy”.

Na pytanie Fritzscha pod adresem o. Kolbego: „Kim jest ta polska świnia?” zakonnik odpowiedział, że jest katolickim księdzem. Według relacji świadka Michała Micherdzińskiego po tym, jak o. Kolbe powiedział, że chce umrzeć w zamian za ocalenie Franciszka Gajowniczka, „stało się coś, czego do dzisiaj nie mogą zrozumieć ani Niemcy, ani więźniowie. Kapitan SS zwrócił się do o. Maksymiliana per pan: »Warum wollen Sie für ihn sterben?« (dlaczego pan chce umrzeć za niego?). Ojciec Maksymilian odpowiedział: »Er hat eine Frau und Kinder« (on ma żonę i dzieci)”.

– Kilka tygodni przed śmiercią o. Maksymilian powiedział do współwięźnia Józefa Stemlera, że nienawiść nie jest siłą twórczą. Siłą twórczą jest miłość – przypomina o. Arkadiusz. Przywołuje też relację świadka Brunona Borowca, który wyciągał z cel ciała zmarłych. – W celach słychać było przekleństwa, bluźnierstwa. Z celi, gdzie był zamknięty o. Maksymilian wraz z pozostałymi, dobiegały modlitwy – dodaje franciszkanin. Według relacji Borowca SS-mani mieli też mówić między sobą: „Takiego klechy jak ten nie mieliśmy tu jeszcze. To musi być nadzwyczajny człowiek”.

Prochy

W podziemiach harmęskiego kościoła, który jest miejscem pamięci św. Maksymiliana, dawny więzień nr 432, Marian Kołodziej, „zawdzięczający swe człowieczeństwo numerowi 16 670”, przedstawia apokalipsę. – W obozie ludzie tracili wiarę, ludzkie odruchy… Mamy grafikę przedstawiającą, jak więźniowie zjadają ciało zmarłego współwięźnia. Kołodziej przez 50 lat milczał o tym, czego był świadkiem, bojąc się, że nie poradzi sobie z emocjami. A na starość, jak przyznał, trafił do obozu w snach i koszmarach. Nie uciekł przed wspomnieniami – wskazuje o. Arkadiusz.

Jest też cała seria prac poświęcona o. Kolbemu. Stoi w habicie, z krzyżem w ręku jako misjonarz, a poniżej z numerem obozowym. Nieco dalej grafika ukazująca apel i bunkier, w którym umierał przez ostatnie dni o. Kolbe. Jedna z prac przedstawia o. Maksymiliana karmiącego więźnia. Na innej jest Chrystus w bólu pochylający się nad zakonnikiem podtrzymującym więźnia. Wiele tu scen porażających demonicznym przedstawieniem oprawców. Jest wiele bólu w kreskach Kołodzieja, ale i światło wokół o. Kolbego. – Wiemy, że gdy Maksymilian został pobity i stał w kolejce do szpitala obozowego, ustąpił miejsca więźniowi, który bardziej potrzebował pomocy. Sam stanął raz jeszcze na końcu kolejki – dodaje o. Bąk.

W Harmężach i okolicznych wsiach Niemcy od 7 do 12 kwietnia 1941 r. przeprowadzali akcję wysiedleńczą. Trwała przez cały tydzień poprzedzający Święta Wielkanocne i zakończyła się w Wielką Sobotę. Powstały tu gospodarstwa hodowlane obsługiwane przez tzw. Aussenkommando, czyli więźniów z KL Auschwitz. Oddzielne komando (Fischerei) obsługiwało stawy o łącznej powierzchni ok. 380 ha. Dna stawów równano popiołami ludzkimi z krematoriów Auschwitz-Birkenau. Popiołami zasypywano też bagna, użyźniano silosy, a nawet tworzono z nich osobne hałdy. – Maksymilian i inni codziennie wychodzili z obozu do pracy w tych okolicach… I tu pewnie rozrzucono gdzieś również jego prochy – dodaje o. Arkadiusz.

Matka

W kościele w Harmężach znajduje się cenna pamiątka przypominająca o duchowej ciągłości misji o. Maksymiliana. To obraz Matki Bożej wiszący nad ołtarzem, sprowadzony ze Lwowa, przed którym modlił się młody gimnazjalista Rajmund Kolbe, zanim wstąpił do franciszkanów, gdzie przyjął imię Maksymilian. – Przed tym obrazem rozpoczęła się droga Maksymiliana i jego kult Matki Bożej. To przed nim przyrzekł, że będzie dla Niej walczył, choć nie wiedział jeszcze jak. I gdy później działał, czy to w Niepokalanowie, czy to wyjeżdżając na misję do Japonii, ten rys maryjny ciągle mu towarzyszył – wskazuje o. Arkadiusz, odpowiedzialny dziś za dzieło o. Maksymiliana, Rycerstwo Niepokalanej.

Ojciec Kolbe został aresztowany po raz pierwszy 19 września 1939 r. Niemcy wywieźli go wraz z kilkudziesięcioma braćmi z Niepokalanowa do obozów Lamsdorf (między 21 a 24 września), Amtitz (między 24 września a 8 listopada) i do Ostrzeszowa (między 9 listopada a 8 grudnia 1939 r.). Po zwolnieniu o. Kolbe wrócił do Niepokalanowa, gdzie przeorganizował klasztor („Wysłał braci do domów” – powie o. Arkadiusz), tak aby schronienie w nim znalazło ponad 3000 osób wysiedlonych z Poznańskiego, wśród których było ok. 1500 Żydów. Zapewnił ludziom nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu, stworzył warsztaty naprawy zegarków i rowerów, zorganizował pracownię krawiecką, dział sanitarny, kuźnię i blacharnię. W styczniu 1941 r. wydał jedyny wojenny numer „Rycerza Niepokalanej”. Gestapo aresztowało go ponownie 17 lutego 1941 r. Został osadzony na Pawiaku, skąd 28 maja trafił do Auschwitz, gdzie otrzymał numer 16 670.