Ostatnia deska ratunku

Marcin Jakimowicz

publikacja 08.09.2018 05:45

Jak już ci nic nie pomoże, jedź do Pasierbca – słyszę w Beskidzie Wyspowym, w sanktuarium, do którego nie trzeba dorabiać żadnej pobożnej ideologii.

To jedna z najbardziej przejmujących dróg krzyżowych, jakie widziałem. Roman Koszowski /Foto Gość To jedna z najbardziej przejmujących dróg krzyżowych, jakie widziałem.

Chyba jedynie Zmartwychwstały zdaje się nie przejmować upałem, który spadł na dolinę rzeki Łososiny i sprawił, że ludzie w popłochu pochowali się w swych domach. Jak gdyby nigdy nic wyciąga ręce do błogosławieństwa. Spogląda na dolinę. Zna na pamięć wszystkie okoliczne szczyty: stoki Bałażówki (548 m n.p.m.), Pasierbieckiej Góry (768 m n.p.m.) i Kamionnej (801 m n.p.m.).

Ewangeliczny Nikodem przychodził do Jezusa nocą. Długo dyskutowali pod rozgwieżdżonym jerozolimskim niebem. Do Pasierbca tysiące ludzi przychodzą również nocą. Przyjeżdżają do Matki Zbawiciela i proszą o pocieszenie.

„Pasierbiec? Oddolny kult, pasja, żywa wiara” – wymienia na jednym oddechu ks. Bogdan Stelmach, od roku proboszcz parafii. – Tu nic nie jest sztucznie narzucone. Ludzie, którzy tu mieszkają, od lat pielęgnują nabożeństwo do Matki Pocieszenia. Często słyszałem ich słowa: „Jak już ci nic nie pomoże, jedź do Pasierbca”.

Od tego się zaczęło

Jadąc w kierunku Limanowej, przy serpentynach zakrętów mijamy kapliczkę za kapliczką. Toną w sztucznych kwiatach, a wiatr gra na setkach kolorowych wstążek. Mała kapliczka – od tego wszystko się zaczęło. Kult wybuchł, gdy nikt nie przypuszczał, że na górze wyrośnie wielkie sanktuarium, a tysiące ludzi będą się modlić tu do drugiej w nocy. Największe tłumy oblegają sanktuarium w dniu odpustu. Przychodzi wówczas mnóstwo pieszych pielgrzymek. Z pobliskiego Tymbarku, Limanowej, Laskowej, Bochni. Tysiące wiernych modlą się o zmroku. Przyjeżdżają na Mszę św. o północy. Ta tradycyjna sierpniowa Pasterka trwa nawet do dwóch godzin.

Uf! Jak gorąco. W dolinie leniwie odzywają się koguty. Pustawy przystanek PKS-u. Pierwszy autobus do Limanowej odjeżdża o 5.31, ostatni o 21.28.

Krajobrazy jak w Meksyku. Po wielkich rozpalonych kamieniach śmigają jaszczurki. Wielobarwne motyle przysiadają na ostrych jak miecze liściach agaw. Spokojnie przechodzę od stacji do stacji. Przyznam szczerze: to jedna z najbardziej przejmujących dróg krzyżowych, jakie widziałem. Erygował ją kard. Joachim Meisner, który trafił do Pasierbca i zachwycił się żywą wiarą tutejszych pielgrzymów. Stał się częstym gościem w sanktuarium.

Bosy Jan Paweł II pomaga dźwigać Mesjaszowi ciężki krzyż, ks. Jerzy Popiełuszko przypomina, by „dobrem zwyciężać zło”... Autorem rzeźb jest laureat wielu konkursów, profesor krakowskiej ASP Wincenty Kućma (twórca m.in. pomników Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku i Powstania Warszawskiego w stolicy). Czapki z głów!

– Która stacja jest mi szczególnie bliska? Dziesiąta. Kardynał Wyszyński z ogromnym nabożeństwem trzyma szaty samego Jezusa. Wpatruje się w nie, dziękując za to, jak wielką cenę zapłacił Jezus za nasze zbawienie – opowiada ks. Stelmach.

Ocalony

W czasie wojen napoleońskich mieszkający w Laskowej galicyjski chłop, 27-letni Jan Matras, został powołany do cesarskiej armii. Trafił na front austriacko-francuski. W 1793 r. w bitwie pod Rastatt nad Renem został tak ciężko ranny, że towarzysze walki pozostawili go na polu bitwy, sądząc, że nie żyje. Sami salwowali się ucieczką, czmychając przed rozpędzoną francuską konnicą. Matras znalazł się w strasznej sytuacji: lada chwila mógł zostać rozniesiony przez końskie kopyta. Przerażony zaczął się gorliwie modlić, prosząc Maryję o cud. Od dzieciństwa był Jej gorącym czcicielem. Miał widzenie. W półśnie ujrzał stojącą przy nim Matkę Jezusa, która osłaniała go płaszczem, chroniąc przed szarżą konnicy.

Ocalał. Nic dziwnego, że przepełniony wdzięcznością złożył ślub, że po powrocie do domu wybuduje ku czci Maryi kapliczkę. W najśmielszych snach nie przewidywał, że przerodzi się ona w tętniące życiem sanktuarium.

– Matras wrócił do domu, a w 1811 r. przeniósł się z Laskowej do Pasierbca – opowiada z błyskiem w oku Teresa Dudziak, która po sanktuarium oprowadziła mnóstwo wycieczek. – 11 lat później wypełnił ślub. Na górze stanęła kamienna, pokryta gontem kapliczka. Matras w sanktuarium w Kobylance dowiedział się o szkole ludowych artystów spod Gorlic, a u jednego z twórców nabył obraz.

Nad brzemienną Królową Aniołów czuwa Bóg Ojciec. Delikatnie dotyka jej ramion i z góry spogląda na szarfy z napisem: „Matko Pocieszna, wspomóż nas, grzesznych”. Maryja depcze głowę węża.

Z roku na rok do Pasierbca zaczęły płynąć coraz liczniejsze pielgrzymki. W 1824 r. ks. Andrzej Danek z Tymbarku poświęcił kapliczkę i odprawił pierwszy odpust, a w 1944 r. Pasierbiec doczekał się pierwszego stałego duszpasterza. Został nim wysiedlony przez Niemców spod Lwowa ks. Jan Bałys. 60 lat temu utworzono parafię. Ludzie do dziś z sentymentem wspominają koronację obrazu złotymi papieskimi koronami. Dokonał jej 25 lat temu, 28 sierpnia 1993, w 200. rocznicę bitwy pod Rastatt, bp Józef Życiński. Lało jak z cebra, a dziesiątki tysięcy pielgrzymów (w tym kilkuset kapłanów) stało po kostki w błocie.

Dziś pod sanktuarium widać rejestracje z całej Polski. Podjeżdża właśnie młoda ekipa z Głogówka na Opolszczyźnie. – Ile osób możemy przenocować? Około 60 – odpowiada im proboszcz.

Dwa namioty

Kościół zbudowano w latach 1973–1980. Widać go z daleka. Dwie wielkie nawy tworzą dwa namioty i układają się w literę M. Sanktuarium rozkwitło. To w wielkiej mierze dzieło ks. prał. Józefa Waśniowskiego, który pracował tu od 1982 r. i zostawił kawał serca.

Do Matki Pocieszenia maszerujemy, pokonując 51 schodków.

– Pierwsze skojarzenie, gdy słyszę „Pasierbiec”? Przebaczenie. Spowiadamy tu co roku tysiące ludzi – opowiada ks. Edward Nylec z sąsiedniego Tymbarku. – To miejsce, w którym kult jest szczery, autentyczny, a nie sztucznie pompowany. Wystarczy przyjechać na słynną nocną Pasterkę poprzedzającą odpust. Ściąga z roku na rok większe tłumy. Zresztą latem nieustannie przychodzą tu pielgrzymi.

Na plebanii przeglądam książkę zbierającą opisy wyproszonych tu cudów. W tradycji ludowej zachowało się opowiadanie o kobiecie z Laskowej, która przyszła tu ze swą 12-letnią głuchoniemą córką. Obmyła dziecko wodą święconą, a dziewczynka zaczęła słyszeć i mówić. Czytam o cudownie uzdrowionym chłopczyku z Nowego Rybia, któremu lekarz nie dawał szans na przeżycie, o powrocie do zdrowia Jana Michalika z Łososiny Górnej, który w 1975 r. wpadł do dołu warzelniczego z wrzącą wodą i doznał poparzenia drugiego stopnia, o Stanisławie Trzópku z Rupinowa, którego przywaliło drzewo…

Ludzie szukają tu przede wszystkim pocieszenia. I jak zapewnia proboszcz opowiadający przez kilka minut o osobach, które dzieliły się z nim swymi duchowymi doświadczeniami, bardzo często je odnajdują.