Dialog ze zgorszonymi

To było ciekawe przemówienie. Mowa o przemówieniu, jakie wygłosił premier Irlandii w obecności papieża Franciszka.

Dialog ze zgorszonymi

Słuchając Leo Varadkara trudno było nie zauważyć, że sporo mówił o zasługach chrześcijaństwa i Kościoła dla Irlandii. O dawnych wiekach i czasach bardziej współczesnych. O księżach i zakonnicach pełniących swoją posługę, nie tylko ewangelizacyjną, w wielu krajach świata. O tym, że przez wiele lat po odzyskaniu niepodległości w XX wieku władze Irlandii nie musiały się troszczyć o szkolnictwo, wychowanie ,opiekę zdrowotną czy społeczną, bo wszystko to wziął na swoje barki irlandzki Kościół. Wspomniał też o zasługach Jana Pawła II dla zaprowadzenia pokoju w Irlandii Północnej i z wdzięcznością przypomniał jego wizytę w tym kraju.

Mówił też jednak o skandalach, w jakie uwikłany był irlandzki Kościół, podkreślając zwłaszcza te, związane z okrucieństwem wobec dzieci. I prosząc Ojca świętego, by słuchał ofiar, z naciskiem zaznaczył, że Irlandia się zmieniła. Że 1/6 mieszkańców tego kraju urodziła się poza Irlandią, że jej mieszkańcy wyznają różne religie. Że się – uwaga – unowocześnia, szerzej dopuszczając aborcję czy akceptując jednopłciowe związki. Religia – jak zapowiedział – nadal będzie w tym społeczeństwie odgrywała ważną rolę, ale nie będzie w centrum.

Cóż powiedzieć? To wyraźnie głos człowieka zgorszonego. No, powiedzmy szczerze: któremu z przyczyn osobistych wygodniej jest być zgorszonym. Człowieka, który zderzają się z ogromem nieprawości ludzi Kościoła postanowił, razem z  podobnie myślącymi, wziąć sprawy w swoje ręce. I jak to zwykle w takich razach bywa, poszedł za daleko. Nie widząc na przykład sprzeczności w trosce o dobro dzieci już narodzonych, a zgodą na łatwe zabijanie nienarodzonych.

A Franciszek.... No cóż. Przypominając wcześniejsze działania Benedykta XVI, który „nie szczędził słów, by uznać powagę sytuacji i zażądać, by podjęto środki prawdziwie ewangeliczne, sprawiedliwe i skuteczne w reakcji na tę zdradę zaufania” uznał winę ludzi Kościoła. Jego głos w obronie tradycyjnej rodziny czy nienarodzonych, tak wydawałoby się podczas spotkania z władzami Irlandii potrzebny, wybrzmiał słabiej niż to, co mówił o potrzebie rozwiązania kryzysu migracyjnego. Nie sądzę jednak by w tym kontekście roztropnym by było sprawy stawiać mocniej. Być zgorszonym znaczy też przecież być mocno wrażliwym. Spokojne przypomnienie o wartościach, spokojny apel o powrót do chrześcijańskich korzeni, to w tym wypadku chyba w sam raz.

Trudno, zwłaszcza na podstawie tego jednego spotkania wnioskować, jakie będą owoce papieskiej wizyty w Irlandii. Być może nic albo bardzo niewiele zmieni ona w irlandzkim społeczeństwie. Wojowniczy komentatorzy z Polski pewnie jak zwykle poużywają sobie na Franciszku, że trzeba było mocniej. Nie wydaje mi się jednak, by postawienie się Papieża w roli autorytetu, który poucza irlandzkie władze przyniosło jakiś lepszy efekt. Dałoby może satysfakcję do wiary przekonanym, ale pewnie tylko wzmocniło złość na Kościół tych, którzy się od niego odcięli. Takie spokojne podejście do sprawy może zaś obniżyć gorączkę rozpalonych antykościelnością głów. A to już byłoby coś....