Relacjonować, ale nie rozleniwiać

publikacja 02.09.2018 05:45

Ks. Mateusz Buczma, rzecznik prasowy Przystanku Jezus, odpowiedzialny za nową ewangelizację w diecezji opolskiej, o rozbudzaniu apetytu na duchowość, epoce twórców i nieufności wobec mediów.

Ks. Mateusz często korzysta z nowych środków masowego przekazu i mediów społecznościowych. Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Ks. Mateusz często korzysta z nowych środków masowego przekazu i mediów społecznościowych.

Karina Grytz-Jurkowska: Przystanek Jezus, niedawno zorganizowany w Opolu przez siostry werbistki Sisters Mob – czy tylko takie spektakularne wydarzenia chrześcijańskie mogą zaciekawić media?

Ks. Mateusz Buczma: Czasami, żeby wzbudzić zainteresowanie, musimy zrobić coś niezwykłego, co nie jest zwyczajne w powszechnym myśleniu, jak np. tańczące siostry. Na pewno są ludzie w Kościele, którzy widząc to, pukają się w głowę i mówią „Jesteście niepoważni!” albo „Co jeszcze mamy zrobić? Stanąć na głowie, żeby ktoś się zainteresował? To jest droga do nikąd! Róbmy swoje”. Ale takie „prowokacyjne” inicjatywy są po to, by zwrócić czyjąś uwagę, są taką preewangelizacją, okrzykiem „Halo, jesteśmy tu!”, by w ten sposób zainicjować spotkanie, rozmowę, refleksję związaną z Jezusem, z chrześcijaństwem.

Ale przyznaję, że też patrzę na to jak na wyzwanie. To tak jak w Starym Testamencie – Pan Bóg wymagał od swoich patriarchów pójścia w ciemno, zaufania. Trzeba Mu zaufać, że w tym dzisiejszym świecie, w tych uwarunkowaniach jest obecny i mówi delikatnie „Chodźcie, nie bójcie się, wyjdźcie ze swojej strefy komfortu”.

Jak docierać do innych? Bo choć z każdej strony zalewają nas różne propozycje, nie tak łatwo założyć buty i zejść z kanapy...

Z perspektywy medialnej dzięki obecnym środkom technicznym jesteśmy w stanie bardzo dużo przekazywać z różnych wydarzeń chrześcijańskich. Tylko trzeba mieć świadomość, że niektórym wcale to nie pomaga, bo można siedzieć w fotelu, w tych przysłowiowych kapciach, i nie mieć potrzeby, żeby gdzieś iść, być uczniem i misjonarzem. Po co mam jechać, skoro wszystkie konferencje mogę zobaczyć w internecie, siedząc w pokoju, z lemoniadą w ręce? Nie zmęczę się, nie pobrudzę i wiem, że jakieś medium, katolickie czy inne, zapewni mi dostęp do tego wydarzenia. Nie o to chodzi. Kiedy w tym roku kształtowaliśmy przekaz z Przystanku Jezus, wiedzieliśmy, że musimy mądrze przekazywać relacje, żeby opowiadając rozbudzić apetyt, a nie rozleniwić.

To jedna skrajność, ale z drugiej strony jest wiele inicjatyw, o których mało kto wie, choć warto je pokazać...

Bywa, że w imię pokory robimy coś, ale nie mamy potrzeby o tym opowiadać. I jeśli chodzi o normalne duszpasterstwo parafialne, to się z tym zgadzam, ale jeśli, na przykład, mamy jakieś wydarzenia, choćby odpust, to możemy mieć sobie za złe, że przez brak szerszej informacji nie ma takiej odpowiedzi ze strony ludzi, jakiej byśmy oczekiwali. Jest nieufność względem mediów, jeśli postrzegamy je tylko jako łowców sensacji, bazujących na uproszczonych przekazach. Oczywiście zawsze jest ryzyko, kiedy przyjeżdża dziennikarz ze swoją wrażliwością, poglądami, doświadczeniem, pewną linią programową redakcji, ale to nie może być powodem braku współpracy. Trzeba też mieć świadomość, że marka pewnych wydarzeń się kształtuje z czasem, choć bywa, że jakieś wydarzenie wzbudza zainteresowanie od razu, jak to było w przypadku „Bożego weekendu” w Opolu. Zdziwiłem się, że przyjechała dziennikarka z Warszawy, choć organizowaliśmy to pierwszy raz. Gdy postanowiłem podzielić się moim zdziwieniem, usłyszałem: „Wy robicie to, o czym chcemy pisać. Papież chce takiego Kościoła i my chcemy taki Kościół relacjonować”.

Wiele zależy od organizatora...

Tak. Jeżeli organizatorzy mają dobrze ustawiony cel wydarzenia i wiedzą, że przy okazji mogą promować wartości, które są dla nich ważne, to mają cenny „content”, zawartość, treść medialną, którymi mogą się dzielić. A powtarzając je, sprawiają, że przestaje to być ekstrawagancją, ale staje się elementem misji Kościoła.

Czy krótkie relacje, zwłaszcza w mediach społecznościowych, potrafią oddać charakter czy głębię danego wydarzenia?

To jest specyfika naszego pokolenia – najpierw czekamy na zdjęcia, obrazki próbujące oddać emocje, a potem wchodzimy głębiej. Na Przystanku Jezus mamy doświadczenie, że sprawdza się nowoczesny model biura medialnego, które nie tylko obsługuje dziennikarzy mediów tradycyjnych i zabiega o ich zainteresowanie, ale także samo tworzy treści. Kiedy mamy na miejscu dziennikarzy-wolontariuszy, którzy czują „klimat” i cel danego wydarzenia, to potem media, korzystając z naszych materiałów, mogą lepiej, pełniej odzwierciedlić to, co się działo. Teraz mamy epokę twórców, kreatywności, bezpłatne narzędzia, którymi możemy przekazywać treści, tylko trzeba, byśmy po nie sięgnęli. Jest wielu ludzi, zwłaszcza młodych, których można „uwolnić do służby”. To nie musi być proboszcz czy siostra zakonna. A jeśli chodzi o treść, to przecież mamy do przekazania najpiękniejszą Nowinę!