Seminarium tylko dla bohaterów

ks. Artur Stopka (salon24)

publikacja 11.09.2008 17:04

W 2005 roku odnotowano w Polsce niewielki wzrost liczby alumnów na pierwszym roku w seminariach duchownych. Ale od trzech lat tytuły w mediach wyglądają niemal identycznie: "Spada liczba powołań". A wysuwane ze strony Kościoła argumenty, że liczy się jakość, a nie ilość, nie brzmią przekonująco.

Trzy lata temu modna była w mediach teza, że śmierć papieża Polaka przyczyni się do gwałtownego wzrostu powołań kapłańskich w jego Ojczyźnie. Podniecenie publicystów (niekoniecznie katolickich) tonował ówczesny przewodniczący konferencji rektorów wyższych seminariów duchownych ks. Wacław Depo (dziś biskup zamojsko-lubaczowski): „Śmierć Jana Pawła II była jednym z wielu powodów wstąpienia do seminarium, ale nie możemy mówić, o wzroście tylko z powodu ‘przejścia życia do życia' Ojca Świętego". Szybko okazało się, że miał rację.

Trzyletnia tendencja
Wzrost liczby powołań wynosił kilkadziesiąt osób, nic więc dziwnego, że gdy rok później na pierwszy rok do seminariów zgłosiło się o około stu kandydatów mniej, nikt nie wpadał w panikę, a ks. Krzysztof Pawlina, rektor Metropolitalnego Wyższego Seminarium Duchownego w Warszawie, komentował: „Jeśli porównamy ostanie kilka lat, to możemy stwierdzić, że tendencja powołań utrzymuje się na stałym poziomie. To znaczy nie ma ani spadku, ani zwyżki".

Gdy w roku 2007 do drzwi polskich seminariów duchownych zapukało o 140 mniej młodych mężczyzn niż rok wcześniej, pojawiły się pierwsze głosy o nadchodzącym kryzysie powołań. „To jest spadek o ok. 6-7 proc. w stosunku do roku ubiegłego. Kilkuprocentowa fluktuacja w górę czy w dół jest wręcz prawem statystyki i obserwowana jest co roku" - uspokajał ks. Marek Dziewiecki, krajowy duszpasterz powołań. A ks. Pawlina, stanowczo odrzucając tezę o kryzysie powołań, w wywiadzie dla KAI mówił: „Zadziwiające jest to, że całe środowisko medialne czeka na załamanie liczby powołań i jest rozczarowane, gdy ono nie następuje". Być może byli tacy, którzy czekali na załamanie i byli rozczarowani, ale wydaje mi się, że nawet nie stanowili większości zajmujących się tym tematem. Spotkałem natomiast sporo szczerze zatroskanych.

Z opublikowanych na początku bieżącego roku danych Krajowej Rady Duszpasterstwa Powołań wynika, że w seminariach diecezjalnych liczba alumnów spadła w ubiegłym roku o 10 procent (podobnie jak liczba kandydatek do zakonów). Seminaria zakonne odnotowały niewielki spadek liczby kleryków. „Ogólna liczba powołań w seminariach diecezjalnych i zakonnych jest nadal dość stabilna" - ocenił przewodniczący Rady bp Wojciech Polak.

Z wstępnych danych z bieżącego roku wynika, że tendencja spadkowa w polskich seminariach utrzymuje się. Przygotowanie do kapłaństwa rozpocznie znów o około 140 alumnów mniej. Co się dzieje?

Powody niewymierne
Od trzech lat wśród przyczyn mniejszej liczby chętnych do kapłaństwa wymieniany jest niż demograficzny. Z pewnością jest to jeden z bardzo istotnych powodów. Podobnie, jak fakt dużej emigracji zarobkowej młodych Polaków. Pojawiły się jednak głosy wskazujące na inne, znacznie mniej wymierne, a ważne przyczyny malejącej liczby powołań w Polsce.

Jedną z nich jest zjawisko w Kościele katolickim w naszym kraju, którego na które wskazuje m. in. metropolita warszawski abp Kazimierz Nycz. Mówi on, że nie obawia się w Polsce gwałtownego odejścia dużej liczby wiernych z Kościoła katolickiego, lecz powolnego, ale stałego odpływu. Wiele wskazuje na to, że obawy abp. Nycza zaczynają się sprawdzać. Widzą to proboszczowie wielu parafii, w których kościoły co prawda nadal są pełne, ale nie tak, jak jeszcze kilka lat temu. Widzą to katecheci, którzy co prawda mają pełne sale uczniów, ale coraz więcej z nich uczęszczania na religię nie łączy z chodzeniem do kościoła w niedzielę. Widać to również w czasie letnich pieszych pielgrzymek, które co prawda nadal są liczne, ale mniej niż przed paru laty. I wiele wskazuje na to, że widać to również w seminariach. Słusznie mówił kiedyś ks. Pawlina, że w Polsce nie ma kryzysu powołań, „bo kryzys jest dużym tąpnięciem". Nie ma dużego tąpnięcia. Jest obserwowany od trzech lat powolny spadek. Rok temu bp Wojciech Polak, odpowiedzialny w polskim episkopacie za kwestię powołań, stwierdził, że o „kryzysie można by mówić, gdyby wyraźny spadek powołań utrzymywał się przez kilka lat, a na razie takiego zjawiska w Polsce nie ma". To prawda. Jednak być może mamy do czynienia ze zjawiskiem, które można nazwać „pełzającym kryzysem"?

Ks. Jarosław Kwiecień, rzecznik prasowy diecezji sosnowieckiej, komentując fakt, że sąsiedni Kościół lokalny wciąż jest w powołaniowej czołówce powiedział: „Utrzymująca się na wysokim poziomie liczba powołań w diecezji katowickiej jest związana z mocną rolą śląskiej rodziny, która jest ostoją kapłaństwa". Podczas niedawnego inauguracyjnego spotkania Rada ds. Duszpasterstwa Młodzieży jej szef bp Henryk Tomasik i inni uczestnicy zebrania zwrócili uwagę na problem z widocznym w Polsce kryzysem rodziny mocno związany. Ich zdaniem nietrwałość związków małżeńskich utrudnia młodym podejmowanie ważnych decyzji dotyczących ich życiowego powołania. Niektórzy rektorzy polskich seminariów duchownych wskazują na rosnącą liczbę tzw. późnych powołań. Coraz częściej kandydaci do kapłaństwa zanim zapukają do furty seminaryjnej lub zakonnej kończą świeckie studia lub przez kilka lat pracują.

Winni dziennikarze i...
Wśród opinii na temat przyczyn stopniowego spadku liczby chętnych do seminariów w tym roku można usłyszeć nowy argument - wpływ mediów. O ile trudno sprzeczać się ze stwierdzeniem ks. Grzegorza Suchodolskiego, dyrektora Krajowego Biura Światowych Dni Młodzieży Młode, według którego młodzież bardziej jest wychowywana dziś przez media niż przez rodzinę, o tyle niepokój budzą sugestie, że media są wszystkiemu winne, ponieważ atakują Kościół katolicki w Polsce i rysują jego obraz w czarnych barwach.

To prawda, że medialny wizerunek Kościoła w mediach jest fatalny, ale pretensje do środków przekazu, że wyszukują tylko to, co złe w Kościele, a nie pokazują jego codziennej, szarej, pełnej pozytywów działalności, brzmią co najmniej śmiesznie. Zamiast je wygłaszać, trzeba raczej postawić pytanie, dlaczego Kościół katolicki sam się eliminuje z przestrzeni medialnej, nie tylko przez powszechne (z niewielkimi wyjątkami) unikanie odpowiedzi na stawiane przez dziennikarzy czasami kłopotliwe pytania, ale również przez nieobecność reprezentantów Kościoła (duchownych i świeckich) w ważnych debatach społecznych, toczących się dzisiaj w mediach. Przedstawiciele Kościoła katolickiego w Polsce pojawiają się dziś w studiach telewizyjnych i radiowych oraz na łamach gazet niemal wyłącznie w charakterze „chłopców do bicia" i w odczuciu dużej części odbiorców mediów zajmują się przede wszystkim obroną Kościoła przed mniej lub bardziej uzasadnionymi zarzutami i oskarżeniami.

Nic dziwnego, że wielu młodych ludzi, którzy słyszą głos Bożego powołania, wolą go w sobie zagłuszyć. Znajomy rektor jednego z polskich seminariów powiedział mi w prywatnej rozmowie, że pójście dzisiaj w Polsce do seminarium duchownego jest ze strony młodego człowieka większym bohaterstwem niż było w czasach PRL. Wtedy oznaczało większe zaangażowanie w działania silnej wspólnoty i powszechnie poważanej instytucji. Kapłan był liczącą się postacią w społeczeństwie. Zostać księdzem to był sukces. Dzisiaj coraz częściej oznacza skazanie się na kpiny, poniżenie, niezrozumienie, odrzucenie w dotychczasowym środowisku, a nawet akty agresji. Ksiądz w coraz mniejszym stopniu jest dzisiaj w Polsce autorytetem. Kapłaństwo jako droga życiowa nie jest synonimem sukcesu. A kto normalny chce u progu życia skazywać się, jeśli nie na całkowita klęskę, to przynajmniej na szare, monotonne życie z niewielką perspektywą na zrobienie szybkiej kariery?

Pojawiające się w dyskusjach na temat spadku liczby powołań duchownych w Polsce argumenty typu „lepiej mniej, ale lepszych" nie brzmią przekonująco. Nic nie wskazuje na to, że w tej dziedzinie mamy istotnie do czynienia z przychodzeniem ilości w jakość. Wręcz przeciwnie, można się obawiać, że wielu kandydatów na dobrych księży nie trafia do seminariów, bo - jak słusznie zauważyli członkowie Rady ds. Duszpasterstwa Młodzieży „nie zawsze mają tyle siły i odwagi, aby decyzję powołania jasno podjąć i wyartykułować czy opowiedzieć się za taką drogą powołania, jaką jest życie kapłańskie czy zakonne". Kościół musi im tej siły i odwagi dodać. Modlitwą, ale także licznymi działaniami pokazującymi, że być księdzem w XXI wieku to również wielki sukces. I to w wymiarze nie tylko doczesnym.

Skróconą wersję tekstu opublikowała Rzeczpospolita