Kapłańskie dylematy

xwl

publikacja 25.04.2007 19:27

Daje życie swoje za owce (J 10,11-16)

Kapłańskie dylematy HENRYK PRZONDZIONO/agencja gn

Miał wiele pomysłów. Był dobrym organizatorem. Zawsze otaczała go młodzież. A tu nagle wylądował na końcu świata. W śród ludzi zajętych zmaganiem z nieurodzajną ziemią i dojazdami do szkół. Nie narzucających się Panu Bogu. Dających Mu tylko to, co określa przykazanie. Znajomi pytali, za co go tutaj zesłali. Skrywał wówczas w sobie ból, zamykał się i milczał. Czasem nie wytrzymywał i przed przyjaciółmi wylewał z serca gorycz.

Po paru miesiącach los uśmiechnął się do niego. Zaproponowano mu przeniesienie w inne miejsce. Zabytkowy kościółek, perełka regionu. Dom rekolekcyjny z nieustannie przewijającą się przezeń młodzieżą. Ryba wraca do wody, myślał w duchu, przygotowując się do przeprowadzki.

Pierwszy wstrząs przeżył na zakończenie cotygodniowego spotkania z kandydatami do bierzmowania. Proszę księdza, ale na przyszły tydzień też się spotkamy? – zapytał ktoś z końca kościoła. Zamurowało go. Nie wiedział co odpowiedzieć.

Kiedy w niedzielę wyszedł do ołtarza, pierwsze, co zauważył, to cichszy niż zwykle śpiew. Na kazaniu wszyscy mieli spuszczone głowy. Widać było, że myślami są gdzie indziej. Ich twarze, oczy, nie reagowały na słowo. Brnąc ku końcowi zaczął coraz bardziej uświadamiać sobie, że w pewnym sensie ich zdradza.

Gdy w ogłoszeniach czytał dekret biskupa, atmosfera zrobiła się grobowa. Oni w oczach mieli łzy. Jego ścisnęło za gardło. Nie dokończył. Śpiewu na zakończenie nikt nie podjął. W ciszy wychodzili ze świątyni. W opustoszałym kościele klęknął przed tabernakulum. Wiedział już, co zrobi.

Po południu pojechał powiadomić, że rezygnuje ze zmiany. Gdy wieczorem wracał, przy krzyżu na granicy parafii wybiegł – jakby na spotkanie – z lasu borsuk. Zatrzymał samochód, podszedł do krzyża i powiedział: Boże, nareszcie u siebie, w domu.