Fenomenalne życie Faustina

Gabriela Szulik

publikacja 27.11.2006 12:13

– Jestem dobrze przygotowany? – Tak, Faustino. W oczach chłopca pojawiły się łzy. – Wie ojciec, tu nie chodzi o mnie. Ale kiedy pomyślę o smutku taty i mamy…



Koszule z przeceny
Taki już był. Najpierw myślał o innych. Cieszył się nawet wtedy, gdy mama dała prezent służącej albo podwyższyła jej pensję. – Brawo, mamusiu – mówił – jesteś wspaniała. Któregoś dnia w szkole dowiedział się o czternastoletnim chłopcu, który mieszkał na poddaszu. Nie miał co jeść, a zamiast chodzić do szkoły musiał pracować. Kilka dni później Faustino zapisał: „W Lanas Aragon kupiliśmy z przeceny dwie koszule”. My, to znaczy Faustino i jego przyjaciel Ernest. Obydwaj odwiedzali chłopca, rozmawiali z nim i szukali dla niego lepszej pracy, bo do późnych godzin nocnych pomagał w barze. Rok później w kieszonkowym kalendarzu Faustino zanotował:

– Poniedziałek, 14 stycznia 63: Kampania na rzecz tego chłopca;
– Wtorek, 15 stycznia: Paczka z odzieżą;
– Czwartek, 17 stycznia: Obiad, odzież, kilka paczek i trochę leków.

Faustino nie zapomniał o chłopcu nawet wtedy, gdy ten był już bardzo chory i nie mógł go odwiedzać. Codziennie odmawiał za niego dziesiątkę różańca.

Szef bandy
Faustino był pierwszym, upragnionym dzieckiem Faustina i Encarny. Kiedy się urodził, rodzice chcieli powiadomić cały świat. Na kartce z kalendarza pod datą 4 sierpnia 1946 roku zapisali: „O godzinie 14 urodził się w Walencji Faustino Perez-Manglano Magro”. Tata był tak szczęśliwy, że nawet swoje imię mu podarował.

Mieszkali w pięknym domu, w hiszpańskim portowym mieście Walencja nad Morzem Śródziemnym. Na wakacje Faustino razem z siostrami i bratem wyjeżdżali do dziadków na wieś. Oprócz nich zjeżdżało tam ponad tuzin kuzynów i kuzynek. Dzieci mogły szaleć do woli. Stary młyn, wielki sad, kurnik, pusty gołębnik – to idealne miejsca do zabawy. Szukali skarbów, bawili się w Indian, grali w piłkę nożną, budowali szałasy i rozbijali obozy. Najważniejsze, żeby było głośno i wesoło. Faustino został „szefem bandy”. – Wybraliśmy go ze względu na wiek – wspomina jeden z kuzynów. – Wtedy właśnie poznaliśmy go lepiej. My, kuzyni, odtąd bardziej tworzyliśmy grupę. Razem chodziliśmy do kina, razem spacerowaliśmy. Faustino był naszym bohaterem i bożyszczem.

Świetnie grał w piłkę. Każda okazja i miejsce były dobre do gry. W szkole, podczas przerw, wystarczył nawet drewniany klocek. Był zagorzałym kibicem CF Valencia. Nie przepuszczał żadnego meczu. O piłce nożnej rozmawiał nawet z Chrystusem.

Dziennik Pokładowy
Już na dwa lata przed śmiercią Faustino wiedział, że powoli umiera. Najbardziej martwił się, że tacie i mamie będzie smutno, kiedy odejdzie. Choroba zaczęła się dziwnymi bólami, podwyższoną temperaturą. Nikt nie spodziewał się, że to początek poważnej choroby Hodgkina*. Nawet tata-lekarz niczego nie podejrzewał. „Obudziłem się z dotkliwym bólem” – zapisał Faustino 14 września 1960 r. „Przeszło mi. Skończyłem czytać Mario Gait⁄n: piękna powieść. Trochę pomogłem Faustowi w podlewaniu. Za piętnaście dziewiąta odmówiłem różaniec”. Faustino od miesiąca prowadził swój „Dziennik Pokładowy”. Każdego dnia zapisywał kilka zdań: „Będę mówił »Tak« wszystkiemu, co dobre” – zapisał któregoś dnia. Jakiś czas potem chciał zniszczyć dziennik. – Piszę tylko same głupstwa – mówił. – Nie potrzebuję już tej dziecinady. Na szczęście zaprzyjaźniony ksiądz nie pozwolił mu na to.


Faustino z mamą i siostrą.


Faustino coraz częściej opuszczał lekcje. Pod koniec lutego rodzice koniecznie chcieli się spotkać z księdzem, przyjacielem domu. – To bardzo ważne – mówili przez telefon. – Pamiętam doskonale ten dzień – wspomina ksiądz. – Przybyli oboje, byli przerażeni. Jego ojciec pokazywał wyniki badań. Były niepokojące: ziarnica złośliwa – choroba Hodgkina. Nie można było nic zrobić. Jedynie liczyć na pomyłkę w badaniach albo cud.

Pocieszenie z nieba
Dla Faustina wszystko było „fenomenalne” – bardzo lubił to słowo. W szkole długo nikt nie domyślał się, że jest śmiertelnie chory. – Cierpiał z uśmiechem – wspomina kolega z klasy. – Ukrywał je tak dobrze, że nie było widoczne. Kiedy tylko mógł, przychodził do szkoły. Nawet w góry udało mu się pojechać z klasą. Kilka dni przed śmiercią nie mógł wstać z łóżka. Miał opuchnięte nogi.

– Jak się czujesz? – zapytał ksiądz.
– Dobrze.
– Ale powiedz mi, czujesz ból?
– Nie wiem… To zależy od punktu widzenia.
–?
– Widzi ojciec, myślę, że w tym momencie wielu innych cierpi bardziej niż ja. Nie mogę się użalać nad sobą.

W niedzielę 3 marca Faustino nie mógł się już poruszać. Nawet oddychanie go męczyło. Był bardzo słaby. Znajomy ksiądz przyniósł mu Komunię Świętą. Zauważył, że w zamkniętej dłoni chłopiec trzyma medalik Matki Bożej.

– Pomaga mi bardzo – powiedział słabym głosem. – Wie ojciec, czy w telewizji pokażą mecz z Walencji? – ożywił się trochę. – Jaki jestem niepoważny – sam sobie odpowiedział. – Nie będę mógł go zobaczyć. Taki jestem zmęczony.
– Faustino, Twój stan jest ciężki. Wkrótce pójdziesz do nieba.


Faustino na plaży z mamą, siostrami i kuzynami.

– Wiem. Jestem bardzo słaby.
– Denerwujesz się? Ręce ci drżą.
– Nie, to tylko ciało. W środku jestem spokojny.
– Mam do Ciebie kilka spraw – prosił ksiądz. – Gdy przyjdziesz do nieba, powiedz Matce Bożej, że ją bardzo kocham. Módl się o powołania kapłańskie i nie zapomnij pocieszać mamy i taty.
Faustino umarł późnym wieczorem, 20 minut po 23 w objęciach swojej mamy. Nie miał nawet siedemnastu lat. W roku 1990 rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny.

Gabriela Szulik
(tekst ukazał się w Małym Gościu Niedzielnym 1/2004)

Fragmenty Dziennika Pokładowego Faustina:
17 X 1960 r. Odmówiłem różaniec. Podczas przerwy przystąpiłem do Komunii Świętej. Byłem pytany z nauki o przyrodzie i poszło mi dobrze. Rozmawiałem z Chrystusem o spotkaniu Saragossa – Walencja i o misjach.

26 X 1960 r. Przyjąłem Komunię Świętą na pierwszej przerwie. Co za wspaniałe uczucie. Jaka szkoda! Hiszpania została pokonana w Londynie przez Anglię 4: 2. Hiszpańskie gole: Su⁄rez i Del Sol. Z chemii dostałem cztery plus. Dwója z matematyki! Szkoda! Zbliża się kwadrans po jedenastej, gaszę światło.

9 II 1961 r. Uczyłem się do 17.30. Na sali operacyjnej zrobiono mi mały zabieg pod pachą. Trwał pół godziny. Usunęli mi gruczoł i zrobili cztery punkcje. Dość mocno mnie bolało. Nie mogłem się modlić.

21 I 1961 r. Ustąpił ten wczorajszy ból, który spowodował 38° gorączki. Popołudnie spędziłem ucząc się i myśląc o głupstwach. Mam bardzo zły charakter. Nie potrafię opanować złośliwości w stosunku do moich sióstr, a zwłaszcza do Eugenii. Muszę zrobić gruntowny rachunek sumienia, bo już tak dawno się nie spowiadałem.

21 II 1961 r. Obudziłem się obolały o dziesiątej. Do dwunastej pisałem. Potem coś zjadłem i wstałem. Dalej mnie bolało. O drugiej poszliśmy na lotnisko zaczerpnąć świeżego powietrza. Po powrocie chwycił mnie straszliwy ból, a o godzinie siódmej Pura mnie znowu kłuł. Już 55 zastrzyków.

25 I 1963 r. Dostałem 14 zastrzyków. Muszę odpocząć. Mama jest dla mnie jak życie. Nie wiem, co byłoby ze mną bez niej.

Ostatni zapis:
11 II 1963 r. Dzisiaj jest dzień Matki Bożej z Lourdes. Nasza cudowna Niebieska Matka musi pomóc wszystkim, żeby stali się lepsi. Pomóż mi dalej ofiarowywać moje małe dolegliwości za potrzeby świata.





* Choroba Hodgkina, inaczej ziarnica złośliwa to choroba nowotworowa. Dotyka szczególnie młodych ludzi. Komórki nowotworowe rozrastają się najpierw w węzłach chłonnych, potem w wątrobie, śledzionie, płucach, nerkach, w kościach, a nawet w skórze.
Pierwszym objawem są powiększone węzły chłonne, gorączka, osłabienie i chudnięcie.
W latach sześćdziesiątych, kiedy żył Faustino, choroba Hodgkina była właściwie nieuleczalna.