Co ulica robi z dzieci? Korespondencja z Zambii

Br. Jacek Rakowski M.Afr./Głos Afryki

publikacja 19.10.2008 10:19

W Zambii więc dzieci będą „przychodzić” na ulicę tak długo, jak długo skrajna bieda, w której żyją, nie zostanie zakończona! Myślę, że te dzieci mają prawo do poszukiwania lepszego życia. Dla zdecydowanej większości z nich, tym co w danym momencie wydaje się być „lepszym życiem”, jest właśnie ulica!

Co ulica robi z dzieci? Korespondencja z Zambii

 


Zambia bardzo rzadko pojawia się w czołówkach wiadomości. Jak do tej pory nie miała tu miejsca żadna wojna, ani żadna z większych klęsk żywiołowych. Nie jest to kraj, który turyści umieszczają na pierwszym miejscu swojej listy „miejsc do odwiedzenia”; głównie dlatego, że niewiele tu atrakcji turystycznych i brak odpowiedniej infrastruktury. Zambijczycy są niezmiernie pokój kochającymi ludźmi, przyjaznymi i biednymi. Dźwigają ciężar swej nędzy w milczeniu. Średnia długość życia wynosi tu zaledwie 37 lat, około 20% społeczeństwa cierpi na AIDS; 76% stara się przetrwać za mniej niż jednego dolara dziennie; Aż 46% Zambijczyków to dzieci poniżej 15 roku życia.

 

 

 

 


Dlaczego przychodzą na ulicę…

Z doświadczenia pracy z bezdomnymi dziećmi mogę powiedzieć, że głównym i najważniejszym powodem który popycha dzieci do podjęcia decyzji ucieczki na ulicę, jest skrajna bieda i nędza, których one i ich rodziny każdego dnia doświadczają.

W Zambii więc dzieci będą „przychodzić” na ulicę tak długo, jak długo skrajna bieda, w której żyją, nie zostanie zakończona! Myślę, że te dzieci mają prawo do poszukiwania lepszego życia. Dla zdecydowanej większości z nich, tym co w danym momencie wydaje się być „lepszym życiem”, jest właśnie ulica! Na ulicy możesz znaleźć trochę jedzenia, nawet gdy są to tylko resztki z pobliskiego baru; czasami nadarzy się okazja do zarobienia kilku groszy; najczęściej jest to zwykłe żebranie (szczególnie dla najmłodszych), pilnowanie lub mycie samochodów, dźwiganie bagaży na dworcu autobusowym, zbiórka śmieci, drobne kradzieże i niestety, coraz częściej, prostytucja.

Decyzja opuszczenia swoich bliskich zawsze jest niezmiernie trudna. Każdy z nas bowiem (a tym bardziej dzieci), głęboko pragnie mieć dobrą i kochaną rodzinę. Każdy chłopak chce mieć ojca, z którego można być dumnym i który byłby z niego dumny. Często jesteśmy gotowi wiele poświęcić, wiele wybaczyć, aby móc zachować ten idealny obraz naszej rodziny. I tylko coś niezmiernie drastycznego może zmusić nas do opuszczenia tego wszystkiego w poszukiwaniu bardziej odpowiedniego dla nas otoczenia.

 

 

 

 

 

 


Co „ulica” robi z dzieci…

Ulica jest rozwiązaniem ich problemów „na teraz”; pozwala zapełnić pustkę w brzuchu i daje pewne poczucie przynależności, niezależności i niczym nieograniczonej wolności. Niestety, „na ulicy” jutro nie istnieje. Tym, co się liczy jest: „tu” i „teraz”. Dzieci nie mają świadomości tego, co „ulica” z nimi zrobi; „Ulica” jest rzeczywistością nędznej teraźniejszości bez przyszłości. Jak już znajdziesz się na ulicy, szybko uczysz się, że aby przetrwać, trzeba się dostosować; trzeba być jak inni, z którymi teraz jesteś. Szybko uczysz się, że większość ludzi, z którymi się spotykasz: zwykli przechodnie, policja, służby socjalne, inne dzieciaki po prostu cię nienawidzą, pogardzają tobą, chcą cię wykorzystać, lub w ogóle cię nie dostrzegają, nawet gdy leżysz chory na chodniku (zakładają, że śpisz, albo że się „naćpałeś”). Jakoś nie przyjdzie im do głowy, że jesteś tylko zagubionym w życiu dzieckiem! Szybko zdajesz sobie sprawę, że jesteś zdany na siebie, że jedyni, na których możesz czasami liczyć, to inni chłopcy, w podobnej do twojej sytuacji. Zbyt często przychodzi mi spotykać się z dziećmi, które nawet nie wiedzą, że mogą mieć nadzieję! Dzieci, które są przekonane, że na nic lepszego nie zasługują.

Dzieci, które „ćpają” do nieprzytomności w desperackiej próbie zapomnienia o brutalnej nędzy swego istnienia; w próbie, która i tak zawsze kończy się fiaskiem, bo w momencie, gdy ockną się z narkotycznego letargu, uświadamiają sobie, że nic się nie zmieniło. Przynajmniej nie na lepsze.



Zdążyć na czas

Dopóki ludzie będą zmuszeni do życia w skrajnej nędzy, dopóty niektóre z dzieci będą zmuszone do ucieczki na ulicę w poszukiwaniu lepszego życia! Tego niestety nie możemy zmienić. Dlatego właśnie na miejsce każdego dziecka, które udało nam się „uratować” z ulicy, już w następnym tygodniu pojawia się kolejne. I nasza praca zaczyna się od nowa. Cała sztuka polega na tym, aby dotrzeć do dziecka, zanim jest za późno. Dlatego tak wiele czasu spędzam na ulicy, przebywając z chłopakami, aby zdobyć ich zaufanie i w rezultacie uratować życie. Mówię tu o dzieciach, które generalnie nie ufają dorosłym, bo dorośli, których znali albo nie potrafili (lub nie mogli) się o nich zatroszczyć, albo ich wykorzystują w taki, czy inny sposób.

Z doświadczenia tych kilku lat pracy z „dziećmi ulicy” wiem, że w tym „stylu życia”, po upływie pewnego okresu czasu (różnego dla różnych osób) i po doświadczeniu tego wszystkiego, co taki styl życia ze sobą niesie (dzieci ulicy narażone są każdego dnia na wszelkiego rodzaju wykorzystanie: od werbalnego, poprzez fizyczne, do seksualnego), dzieci osiągają taki punkt, po przekroczeniu którego, powrót do w miarę stabilnego życia jest bardzo utrudniony, o ile w ogóle możliwy. Trauma, której doświadczyli, jest zbyt wielka. Po osiągnięciu tego punktu „bez powrotu”, zostają na ulicy do końca życia, które już na zawsze pozostanie dla nich niekończącym się łańcuchem wykluczenia, samotności, odrzucenia, zapomnienia i cierpienia.

Gdy po pewnym czasie znajomości na ulicy, któryś z chłopaków przychodzi i mówi mi, że teraz on chciałby zmienić swoje życie i skończyć z ulicą, to dla mnie jest znak, że on odzyskał nadzieję, że płomyk nadziei w to, że być może, coś się zmieni na lepsze, zapłonął w nim na nowo. W tym samym czasie jest to OGROMNY kredyt zaufania, którym mnie obdarzył.

Zawsze modlę się, abym tej nadziei nie zawiódł. Niestety, jedyną rzeczą jaką mam do zaoferowania, jest tylko moja obecność i przyjaźń. Dlatego też ośrodek, do którego, tu w Lusace, przyjmujemy chłopaków nazywa się: Home of Hope; „Dom Nadziei”. Obecnie przebywa w nim 25 chłopaków.

 

 

 

 

 


Czy można coś zmienić na lepsze?

Życie tych, którzy z takich czy innych powodów decydują się na życie na ulicy, niekoniecznie musi podążać drogą, którą powyżej opisałem.

Pod jednym wszakże warunkiem: musimy do nich dotrzeć zanim osiągną „punkt bez powrotu”; musimy być obecni tam dokąd „uciekają”, musimy być obecni „na ulicy”, bo tylko wtedy mamy możliwość jakiegokolwiek wpływu na to, jak to życie się potoczy. To właśnie jest moim zadaniem, celem i pracą. Niektórzy z tych, którzy mnie tu znają nazywają mnie „big street boy” [wielki chłopak ulicy] Praca z dziećmi na ulicy i prowadzenie ośrodka wiążą się z dość pokaźnymi wydatkami. Każdego miesiąca, tylko na pracę, którą wykonuję „na ulicy” (pomijam koszty prowadzenia ośrodka), wydaję od 200 do 250 dolarów. Gdy nie mam pieniędzy ograniczam swoje zadanie do prostego przebywania z chłopakami „na ulicy”.