Literatura chrześcijańska

(komentarze zamieszczono w Gościu Niedzielnym, 43/2006)

publikacja 23.10.2006 13:41

Dziś mówienie o literaturze chrześcijańskiej wywołuje tylko „najeżenie” odbiorcy, który często uważa, że ma do czynienia z literaturą gorszego gatunku.

Literatura chrześcijańska Mrs Logic / CC 2.0

Nie lubię etykietek

prof. dr hab. Zofia Zarębianka, literaturoznawca
Uniwersytet Jagielloński


Jedynym sensownym podziałem jest ten na literaturę dobrą i złą. Wszelkie wyznaniowe klasyfikacje dzieł literackich bywają i niebezpieczne, i w gruncie rzeczy, mało celowe.

Co prawda na przykład w 20-leciu międzywojennym funkcjonował modny termin powieści katolickiej. Tu należałoby wymienić dzieła Bernanosa, u nas Władysława Grabskiego. Dziś jednak mówienie o literaturze chrześcijańskiej wywołuje tylko „najeżenie” odbiorcy, który często uważa, że ma do czynienia z literaturą gorszego gatunku. Każda dobra literatura jest chrześcijańska.

Nie mówiąc o tym, iż kulturowo cała literatura europejska wyrasta z chrześcijańskiego pnia, nawet jeśli to dziedzictwo podważa, kontestuje czy neguje. Dla mnie osobiście najwybitniejszym polskim poetą problematyki religijnej i metafizycznej jest Czesław Miłosz. Najkrótsza definicja tzw. literatury religijnej – to literatura mówiącą o człowieku w przestrzeni Boga.

Taki jest niewątpliwie „Dyptyk Petersburski” Josifa Brodskiego – dotykający prawdy o najbardziej podstawowych doświadczeniach człowieka. Z literatury polskiej wymieniłabym „Traktat o łuskaniu fasoli” Wiesława Myśliwskiego – tekst metafizyczny, w którym padają pytania najważniejsze.
 

Nie schodzić do getta

Wojciech Wencel poeta, publicysta

Nie jestem entuzjastą terminu „literatura chrześcijańska”, bo mam wrażenie, że pomniejsza on wartość konkretnych dzieł, zamyka je w swoistym getcie estetycznym.

Inaczej brzmi hasło „arcydzieło literatury europejskiej”, a inaczej „arcydzieło literatury chrześcijańskiej”. Godząc się na taką terminologię, sprowadzamy twórczość chrześcijan do poziomu „poezji kobiecej” czy „prozy postmodernistycznej”. Tymczasem cała europejska kultura jest zbudowana na chrześcijaństwie, bez niego można by ją wyrzucić na śmietnik.

Kim bylibyśmy bez Dantego czy – przeskakując do bliższej nam epoki – bez Eliota, Rilkego czy Miłosza? Myślę, że chrześcijaństwo jest uniwersalne, tzn. zawiera w sobie wszystkie doświadczenia człowieka, od modlitwy po całkowite upodlenie. Poza tym nie sposób wyobrazić sobie dobrej literatury bez metafizyki, która w naszej cywilizacji jest naturalnie zakorzeniona w chrześcijaństwie. Szukając prawdy o świecie, zawsze otrzemy się o Chrystusa, niezależnie od tego, czy w Niego wierzymy, czy nie.

Choć sam jestem chrześcijaninem, nie chciałbym, by moje wiersze uchodziły za poezję chrześcijańską, bo to oznaczałoby zawężenie kręgu ich odbiorców. Św. Paweł, przemawiając na Areopagu, nie mówił przecież: „Jestem chrześcijaninem. I ty możesz nim zostać”. Przeciwnie, próbował przekonać słuchaczy świadectwem Bożej mocy. Jako pisarz chciałbym iść tą drogą.

Nie zamykać się na świat, nie schodzić do getta, nie podpierać się etykietkami, lecz poprzez wiersze dzielić się tym, czego Bóg dokonuje w moim życiu. I przekonywać, że w rzeczywistości jest On blisko każdego człowieka, także ateisty czy agnostyka. Myślę, że zamiast mówić o „literaturze chrześcijańskiej”, powinniśmy – każdy na swoim poletku – przypominać o chrześcijańskim wymiarze całej europejskiej kultury.