Misje, śmietniki i... więzienie

s. Grażyna Sikora CMW

publikacja 11.10.2006 21:20

Nie zawsze jest pięknie i łatwo. Bywają chwile, gdy jest ciężko, gdy myślę, że rok szybko minie, ale wszystko powierzam Bogu - z Nim jest łatwo.

Misje, śmietniki i... więzienie

Monice czas płynie bardzo szybko. Tęsknota za Polską jeszcze trochę dokucza, ale nie odbiera jej codziennej radości. Egzotyka Limy, stolicy Peru, nadal zachwyca i odsłania coraz to nowe niespodzianki. Monika ma wrażenie, że to, co przeżywa, jest snem, ale nie... to rzeczywistość, którą podarował jej Bóg.

Monika Winiarska, wolontariuszka z Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosko w Warszawie, wyjechała do pracy misyjnej w Peru 14 lipca 2003 r. Przygotowywała się rzetelnie do tego zadania, uczestnicząc w spotkaniach formacyjnych Wolontariatu, organizowanych przez Salezjański Ośrodek Misyjny w Warszawie. Pragnęła dynamicznie przeżywać swoją wiarę i dzielić się nią w duchu salezjańskim, w duchu radosnej służby dzieciom i ludziom młodym, zwłaszcza tym najbardziej pokrzywdzonym i opuszczonym. Często spoglądała na mapę i marzyła o misjach. Głęboko wierzyła, jak potrafią wierzyć ludzie młodzi, że marzenia się spełniają, i nie zawiodła się. Jest w Peru, pracuje w Limie z chłopcami ulicy. Pomaga ks. Piotrowi Dąbrowskiemu, „zakręconemu” - jak mówią o nim - salezjaninowi, który jest dyrektorem Otwartego Domu Księdza Bosko i troszczy się jak ojciec i matka o swoich 80 dzieci.

Chłopaki i Marlena

Monika wie, że nie jest sama. Jest z nią przede wszystkim TEN, który mówił: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody...”. Ale są z nią też jej najbliżsi, którzy modlą się za nią. I są przyjaciele, koleżanki i koledzy z Wolontariatu, którzy wspierają ją dobrym słowem, modlitwą i organizowaniem pomocy materialnej dla „jej dzieci”. Codziennie zaglądają do Internetu, by na bieżąco uczestniczyć w życiu i oddaniu misyjnym swojej koleżanki.

W niedawno przysłanym e-mailu Monika pisze m.in.: „Mieszkam i pracuję w domu dla chłopców ulicy. Jestem chłopakom trochę jak siostra, trochę jak mama. Pomagam im przygotowywać posiłki, czasem budzę ich rano do szkoły. Sprawdzam, czy mają czysto w szafkach, uczę ich składać ubrania, dbać o porządek. Opatruję ich skaleczenia i częste urazy. Uczę ich nakrywania do stołu, pomagam w lekcjach, uczę angielskiego, a przede wszystkim z nimi rozmawiam.

Najważniejszym punktem dnia jest dla mnie Msza święta, w której mam możliwość uczestniczyć codziennie. To stąd czerpię siły i chęci do pracy z tymi ludźmi. Gdyby nie modlitwa, trudno by tu było żyć i trwać. Przeszkód jest wiele. Podstawowa to słaba znajomość języka. Do tego dochodzi rozłąka z najbliższymi, z rodziną, z przyjaciółmi. Trzeba zawierać nowe znajomości, od początku budować więzi przyjaźni, które potrzebują czasu. Tu na nowo odkryłam piękno modlitwy różańcowej. W Różańcu ofiaruję codziennie Maryi swoje troski, smutki, żale, złości, radości, po prostu wszystko (Ona świetnie rozumie język polski).
 

Nie zawsze jest pięknie i łatwo

Bywają chwile, gdy jest ciężko, gdy myślę, że rok szybko minie, ale wszystko powierzam Bogu - z Nim jest łatwo.

Napiszę wam jeszcze o więzieniu, w którym odwiedziłam Polkę. Od 4 lat przebywa tu 22-letnia Marlena. Samo wejście do więzienia było dla mnie ogromnym przeżyciem. Dokładne sprawdzanie, przeszukiwanie ubrania, stemple na rękach, grube mury, kraty. W więzieniu przebywa 800 kobiet. Za zawołanie więźniarki musiałam zapłacić 1 sol, za to, że mogłyśmy usiąść przy stoliku - 3 sole. Tu za wszystko się płaci. Marlena była, równie jak ja, poruszona wizytą, bo to były pierwsze odwiedziny od 4 lat. Nie byłam gotowa na wysłuchanie historii jej trafienia do tego miejsca i chwilami miałam wrażenie, że takie rzeczy dzieją się jedynie w amerykańskich filmach. Poruszyło mnie, że tak młodziutka osoba ostatnie 4 lata spędziła w ścianach peruwiańskiego więzienia, nawet nie widząc wcześniej Limy. A z drugiej strony, Bóg ma dla każdego swój plan zbawienia. Marlena musiała trafić aż do Peru, aż do więzienia, by uwierzyć w Boga, by się nawrócić, by doznać Bożej miłości. Poprosiła mnie o dwie rzeczy: o papier toaletowy i... Pismo święte w języku polskim. Ta 2-godzinna wizyta w więzieniu była dla mnie o wiele lepsza niż tygodniowe rekolekcje.

Proszę was o modlitwę za Marlenę, za chłopaków, z którymi pracuję, za księdza Piotra. Czym innym jest to, co czytacie w prasie czy słyszycie o domu dla 80 chłopców ulicy w Limie, a czym innym jest doświadczenie każdego dnia przeżytego z nimi... Długie rozmowy z każdym z nich, okazanie miłości, której nie zaznali wcześniej. Czasem przychodzą posiedzieć tylko obok, nawet nie muszę nic mówić. Potrzebują być zauważeni, docenieni, pochwaleni - to chyba tak jak każdy z nas. Pod agresją i głośnym zachowaniem tak często jest krzyk z wewnątrz: zauważ mnie!!!

Ulice 8-milionowej Limy przepełnione są bezdomnymi dziećmi i młodzieżą. Okradają i napadają, by móc przeżyć, by zdobyć jedzenie. Ksiądz Piotr rozbudowuje dom, by jak najwięcej młodzieży mogło mieć szansę na lepsze życie, by uwierzyła, że może żyć normalnie. Potrzeby są tu ogromne. Brakuje pieniędzy...”.

Ja też...

Każdy z nas może coś uczynić dla misji, może dać coś z siebie. Takich jak ksiądz Piotr, jak Monika, jest na całym świecie wielu. Mają prawo nie czuć się sami, są naszymi braćmi i siostrami, a o „rodzeństwie” się nie zapomina... A takich jak Marlena, jak umorusani „złodziejaszkowie” z Limy, jak umierające pod ścianami i na śmietnikach świata dzieci - są miliony...