Do klasztoru? Nigdy!

Marcin Jakimowicz

publikacja 07.02.2008 10:06

Gdyby ktoś powiedział im, że trafią do zakonu, popukałyby się w czoło.

Do klasztoru? Nigdy!

Powołanie do życia konsekrowanego jest ogromną tajemnicą. Nie da się jej zamknąć w kilku słowach. Czasami dojrzewało latami, czasem wybuchało z dnia na dzień, jak olśniewający błysk. – Pan Bóg ma sześć i pół miliarda sposobów, by „dobrać się do człowieka” – uśmiecha się dominikanin Joachim Badeni. Ciekawe są sposoby, przez które trafiał do dziewczyn, które zaklinały się, że „za Chiny nie pójdą do klasztoru!”.

Bardzo cieniutka książeczka
Marta ziewnęła. Strasznie nudziła się na katechezie. Zaczęła rozmawiać z kumplami z radomskiego liceum. Nie reagowała na upomnienia księdza. Ten zacisnął zęby i z trudem dotrwał do dzwonka. W końcu nie wytrzymał: Cały czas mi przeszkadzacie, nie dajecie dojść do słowa! Proszę się zgłosić do mnie po lekcjach. Każdy wybierze sobie z mojej biblioteczki jakąś lekturę. Macie tydzień na jej przeczytanie. Dokładnie was przepytam. Jeśli nie zdacie, nie dostaniecie kwitka skończenia kursu przedmałżeńskiego. I będą kłopoty… Co było robić? Po lekcjach grupka niepokornych pomaszerowała do mieszkania księdza. Półki aż uginały się od książek. Marta, trochę bezczelnie, wybrała jedną z najcieńszych. Tak, by nie namęczyć się przy czytaniu.

Wzięła broszurkę o świętym Benedykcie. W domu zaczęła czytać. Raz, drugi, trzeci. – Książeczka wciągnęła mnie, tak że przeczytałam ją chyba z pięć razy – śmieje się dzisiaj. – Co mnie zafascynowało? Chyba fragmenty benedyktyńskiej reguły. Pamiętam, jak poruszyły mnie słowa: „Pośród licznego tłumu, któremu Pan mówi te słowa, szuka On sobie współpracownika i raz jeszcze powtarza: Któż jest człowiekiem, co miłuje życie i pragnie widzieć dni szczęśliwe? Jeśli słysząc to, odpowiesz: »Ja«, rzecze ci Bóg: Skoro chcesz mieć prawdziwe i wieczne życie, powściągnij swój język od złego, od słów podstępnych twe wargi. Odstąp od złego, czyń dobro; szukaj pokoju, idź za nim”.

– Zafascynowała mnie surowość życia mnichów. Wiedziałam o tym, że w Tyńcu mieszkają benedyktyni, ale o żadnych mniszkach nie słyszałam. Karną lekturę zdałam. Zaczęłam szukać, pytać. Wpadł mi w rękę maszynopis z krótką charakterystyką różnych zakonów. Patrzę, a tu benedyktynki sakramentki, klauzurowe, loretanki, samarytanki, misjonarki. O Boże, które wybrać? Najbardziej przemawiała do mnie charakterystyka misjonarek. Napisałam, by siostry przysłały mi jakieś szczegółowe informacje o zgromadzeniu. Wysłały zaproszenie na zimowe rekolekcje, których termin zbiega się z moją studniówką. Myślę, kurczę, przecież nie zrezygnuję z zabawy. Co robić? Skończyło się tak, że w nocy bawiłam się na studniówce, a bladym świtem pojechałam na rekolekcje do Otwocka. Siostry były zdziwione, bo nie zgłaszałam swojego uczestnictwa. Pamiętam, że coś we mnie pękło w czasie uroczystych nieszporów śpiewanych w kaplicy.

Wtedy poczułam, że chcę, aby tu był mój dom. To dziwne, bo ja nigdy wcześniej nie myślałam o klasztorze. Nie należałam do najspokojniejszych. Wręcz przeciwnie – wybucha śmiechem Marta Łyżwa, która w zakonie Benedyktynek Misjonarek przyjęła nowe imię – Filipa. – Zdałam maturę, rozpoczęły się wakacje. Gdy powiedziałam rodzicom, że idę do zakonu, nie chcieli mi uwierzyć. Tylko mały brat był szczęśliwy: – Będę miał wreszcie własny pokój! Znajomi myśleli, że to jakaś nowa zgrywa. Gdy tata odwoził mnie do klasztoru w Otwocku, zawołałam: Ojej, mam tylko sandały, zapomniałam półbutów. Wracamy! A tata spokojnie rzucił: Po co ci półbuty, skoro ty za miesiąc wrócisz? Po miesiącu do klasztoru przyszła paczka z domu. Otwieram, patrzę, a tam… półbuty.

Dobra, wygrałeś!
Anka zawsze żyła na pograniczu; z jednej strony oazy, gitara, śpiewanie, a z drugiej totalny bunt, świat luzu, ulicy, beznadziei. Te światy ścierały się z sobą. Każdy mówił ci coś innego. Szkoła swoje, kumple swoje. – Można było ześwirować – opowiada dzisiaj. – Przyszedł moment, że musiałam sama wybrać. Ale co? Zakony omijałam szerokim łukiem. Myślałam: co to za dziwne zjawisko, jakieś kobiety zamykają się, by leczyć swoje kompleksy. To chore! Nie daj Boże, gdy jakaś siostra powiedziała mi coś o powołaniu: dostawałam od razu piany. Chciałam skończyć szkołę, mieć gotówkę, fajne auto. To był konkret! I wtedy pojawił się niepokój. Nie dawał mi spokoju. Szłam na imprezę, wypiłam, ale musiałam przecież kiedyś wytrzeźwieć. Słuchałam głośno muzyki, ale w końcu musiałam przecież wyłączyć sprzęt. I wtedy nastawała przeraźliwa cisza. Bałam się jej jak ognia.

Dopadała mnie wieczorami: to było nie do wytrzymania. Poczucie pokoju przyszło dopiero, gdy napisałam list do Pana Boga. Siedziałam w domu i starałam się uczyć do próbnej matury z matematyki. A tu nic. Niepokoi rósł i rósł. Nie potrafiłam się kompletnie skupić. Gdybym była pokorna i potrafiła powiedzieć: bądź wola Twoja… Ale ja byłam typowym miejskim dzieckiem: leniwym, wygodnym. Nauka i awantury za nieposprzątany pokój. Była noc. Siadłam i zaczęłam pisać: „Ja Anna Maria, Krystyna (wpisałam też imię z bierzmowania) chcę Ci napisać: Dobra, wygrałeś”. Daj mi Boże spokój, bo się wścieknę. Wygrałeś. Kropka.

Jeśli ktoś tego nie doświadczył, to czyta to, jakbym opowiadała o gumisiach. Gdy napisałam list, przyszedł nieoczekiwanie ogromy spokój. Na drugi dzień pojechałam do klasztoru. Nie wiem, jak się tu znalazłam. Nie wiem, dlaczego akurat to zgromadzenie. To tajemnica. Rodzice, którzy znali moje szaleństwa, myśleli, że zrobiłam im kawał. Po dwóch tygodniach tata przyszedł do klasztoru i powiedział: Dobra, pośmialiśmy się wszyscy, możesz już wyjść… Dziś siostra Anna Bałchan ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej pracuje z kobietami wykorzystywanymi do prostytucji.

Wulkan wybucha
To historie o nieszablonowym rozeznaniu zakonnego powołania. A co, jeśli mniszka, żyjąc już od lat w klasztorze, poczuje powołanie do podjęcia nowego dzieła? Chce być posłuszna charyzmatowi zgromadzenia, ale głos w jej sercu jest tak intensywny, że nie daje jej spokoju? A wszystko wokół zdaje się mówić: Nawet nie próbuj, i tak ci się nie uda!

Taka jest opowieść siostry Elwiry Petrozzi, założycielki znanej na całym świecie wspólnoty Cenacolo. Modliła się już w swym zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia od kilkunastu lat, gdy odczuła w sercu bardzo intensywny impuls: ma założyć dom dla narkomanów. Przez dziesięć lat co roku chodziła do przełożonej i pytała, czy może wystartować z nowym dziełem. Ale zawsze słyszała to samo: Nie dasz rady. Jesteś słaba, nie masz żadnego przygotowania. Co to za dziwne pomysły? Odpowiadała pokornie: – To prawda, ale nie mogę już więcej spać spokojnie. Wewnątrz mnie narasta potężny wulkan i czuję, że muszę dać odpowiedź Bogu, od którego otrzymałam dar nawracania młodych. W końcu wulkan wybuchł: głos stał się tak intensywny, że mniszka poddała się. Po 10 latach założyła pierwszy dom.

Dostała zrujnowany budynek we włoskim Saluzzo. Wspólnota rodziła się w ogromnych bólach. Elwira kompletnie nie wiedziała, co robić. Słuchała głosu Ducha Świętego. Dostała ruinę. Zamieszkały w niej trzy siostry zakonne. Chciały modlić się, by rozeznać, co mają robić. Ale Pan Bóg zrobił im kawał – śmieją się chłopcy z Cenacolo. – Już po tygodniu zgłosiło się czterech facetów. Przyszli sami, nikt ich nie ciągnął za uszy. „Słyszeliśmy, że siostra przyjmuje narkomanów” – wypalili. – To dzieje się zbyt szybko – przestraszyła się Elwira i w pierwszej chwili chciała nawet odprawić chłopców z kwitkiem, ale zaraz potem pomyślała: Jak mogłabym ich odrzucić? Zostali.

Żyli w ogromnym ubóstwie. Nie mieli dosłownie nic. Cztery ściany bez drzwi i okien, wszędobylskie chwasty. Kiedyś zakonnica wybrała się do centrum Saluzzo. Stanęła przed witryną sklepu z narzędziami i pomyślała: Jaka szkoda, że nie mogę ich kupić. I wtedy podszedł do niej nieznajomy mężczyzna i zapytał: – Na co siostra tak patrzy? – Na narzędzia. Bardzo by się nam przydały – westchnęła. A on wszedł do sklepu i wyszedł z dwiema łopatami. – W tym momencie odkryłam, że chcę otworzyć dom na zasadzie totalnego zaufania do Opatrzności – opowiada dzisiaj siostra. Członkowie wspólnoty nie mogą kupować jedzenia. Czekają, aż dostaną je „z góry”. Rozmawiałem z chłopakami, którzy żyją we wspólnocie od kilku lat. Nigdy nie byli głodni…

Przy zakładaniu trzeciego domu wspólnoty Elwira musiała nawet opuścić rodzimy zakon. Kochała swe zgromadzenie, składała w nim śluby, ale przełożonym wydawało się, że zakładanie domów dla narkomanów jest jedynie kaprysem zakonnicy. Przez dwa lata Elwira żyła jako siostra bezhabitowa. Była to dla niej trudna lekcja pokory. Ludzie szeptali: Ciekawe, co przeskrobała, że ją wywalili? Dopiero, gdy władze zgromadzenia rozeznały, że to dzieło Boże, a nie wymysł mniszki, przyjęły ją z powrotem. Dziś, po 25 latach od chwili założenia wspólnoty, w prawie 60 domach na całym świecie modli się 1500 młodych. Z błyskiem w oku opowiadają o uśmiechniętej włoskiej zakonnicy, która wsłuchana w głos Ducha Świętego dokonała niemożliwego.

Za: Gość Niedzielny 05/2008