Być Dzieckiem Boga

ks. Tomasz Schabowicz

publikacja 02.12.2006 23:28

Żyjemy w czasach, w których prawda o tożsamości człowieka bywa fałszowana. Z jednej strony przez zawężony obraz, albo też z drugiej przez przeakcentowanie wartości człowieczeństwa.

Być Dzieckiem Boga

Albo jest się bowiem jedynie częścią świata przyrody i to na równi ze światem zwierząt, którym gotowi jesteśmy przyznawać prawa broniąc ich nawet za cenę życia człowieka, albo też absolutnym panem każdej sytuacji, mającym jedynie słuszne prawa a obowiązków żadnych, który dowolnie i według doraźnie ustalanych kryteriów dobiera normy postępowania.

I tak kształtuje się świadomość bycia nie w pełni tym, kim na prawdę jest człowiek. Pilną potrzebą współczesności staje się zatem powrót do źródeł. Do źródeł człowieczeństwa, by tam zaczerpnąć nieco prawdy o sobie. A wbrew temu, co próbuje się nam wmawiać zapisując to nawet w jakichś sztucznych tworach „konstytucyjnych”, ani kultura antyczna, ani też tym bardziej nowożytne systemy racjonalistyczne, ani żaden z innych systemów bałwochwalczo pretendujących do roli owego źródła, nie daje tak jednolitej i spójnej wizji człowieka i człowieczeństwa jak myśl judeochrześcijańska oparta na Bożym Objawieniu – Piśmie Świętym.

Tu zaś od samego początku jasno ukazana jest prawda o człowieku – wyjątkowym spośród innych stworzeniu, który ma swoje źródło w Bogu samym. Jedność ciała i ducha, obdarowana rozumem i zadaną wolnością, postawiona jako korona stworzenia i nawet utożsamiona ze Stwórcą jak rzeka ze swoim źródłem.

„Człowiek to brzmi dumnie” to prawda wcale nie wymyślona przez humanistów. Przez nich co najwyżej raczej wypaczona. Prawda ta jest bowiem wyrażona od samego początku przez Boga. Zapisana już w fazie Bożego projektu w tym dziwnym, jedynym w swoim rodzaju stworzeniu, które zostało ukształtowane „na obraz i podobieństwo” swego Stworzyciela. Od początku też, Objawienie biblijne pokazuje niebywałą relację bliskości Stwórcy i owego stworzenia, Pana i poddanego będącego jednocześnie wobec całego świata reprezentantem Najwyższego i obdarzonego godnością na tyle, by stanowić podmiot skupiający na sobie uważną troskę Boga. Boga zainteresowanego w pozostawaniu w bliskiej, intymnej wręcz relacji z człowiekiem. I człowieka zorientowanego na bycie w bliskości Boga. Człowieka potrzebującego Boga, by swoje istnienie czynić sensownym i pełnym.

Pismo Święte odkrywa przed naszymi oczyma obraz zatroskanego Boga szukającego wciąż człowieka. Od owego pełnego bólu opuszczenia wołania „Adamie! gdzie jesteś?” (por. Rdz 3,9), aż po ściskający gardło wzruszeniem obraz ojca z Jezusowej przypowieści o synu marnotrawnym, wybiegającego ze łzami na spotkanie syna, rzucającego się na szyję utracjusza i składającego na policzku pocałunek miłości. Także obraz człowieka, który od Abrahama jak dziecko uparcie próbuje swoich sił i co raz doświadcza porażki, ale też człowieka jak dziecko pokornie przyznającego przed Bogiem: „A jednak, Panie, Tyś naszym Ojcem. Myśmy gliną, a Ty naszym twórcą. Dziełem rąk Twoich jesteśmy my wszyscy.” (Iz 64,7)

Nie do zastąpienia jest tutaj obraz ojca i dziecka. Ojca zatroskanego o los swego potomstwa, a jednocześnie stawiającego wciąż uparcie na odpowiedzialną samodzielność dziecięcia. I dziecka trochę nieporadnego i krnąbrnego czasami, ale wciąż mogącego liczyć na wsparcie silnego, ojcowskiego ramienia.

Jestem dzieckiem Boga
Dziwnym się może wydawać dojrzałemu człowiekowi, że trzeba pochylić się nad prawdą, która w szeroko rozpowszechnionej świadomości przynależy jedynie do świata dziecięcego. Jednak to co bywa powszechne, nie zawsze tożsame jest z prawdą, a nawet zbyt często rozmija się z nią zupełnie. Zaś prawda o byciu dzieckiem Boga jest nam wciąż potrzebna. Tak jak potrzeba nam wspomnień z lat dziecinnych, wzruszających strzępków pamięci zabaw i pierwszych poważnych przedsięwzięć pod wciąż czujną, ale i czułą opieką kogoś, kto był zawsze duży i silny, i mądry.

Jeżeli gdzieś zagubiliśmy tę prostą myśl o tym, że Bóg naprawdę jest Ojcem a ja zawsze Jego ukochanym dzieckiem, to przyczyn tego należałoby szukać w brakach ojcostwa krwi, którymi mogliśmy zostać poważnie zranieni w naturalnej, zapisanej w nas w akcie stworzenia ufności i dążeniach do szukania oparcia w autorytecie ojca.

Fundamentalna prawda kształtująca zatem pełny obraz człowieczeństwa, to właśnie ta prosta myśl, wcale jednak nie dziecinna, że jestem dzieckiem Boga, mojego Ojca. Co więcej, jestem wciąż jako człowiek wzywany by pozostawać dzieckiem w ramionach Ojca. „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18,3). Wciąż jesteśmy więc zapraszani by stawać się – być dzieckiem.

Ścieżka w lesie, strome schody i rzeka
Zapytajmy o znaczenie praktyczne tej prawdy. Teoretyczne bowiem jej rozpoznawanie można śmiało pozostawić naszej biegłości w czytaniu i umiejętności odczytywania treści biblijnych, czy też katechizmowych otwartym sercem i umysłem, bez uprzedzeń i założeń wyczytanych, czy też zasłyszanych od antyreligijnie nastawionych pseudointelektualistów. Jak przełożyć ją na konkret naszej codzienności?

Najpierw trzeba sobie powiedzieć, że konieczne jest uwierzenie. Czyli ni mniej ni więcej tylko przyjęcie jej jako faktu oczywistego i stanowiącego część mojej tożsamości. Dopiero odtąd zaczyna się możliwość przełożenia na praktykę życia.

W tym upraktycznianiu, na potrzeby tego rozważania, ale także by uzmysłowić sobie czym jest ta relacja Boga Ojca i człowieka dziecka Bożego, pomocna będzie wyobraźnia odwołująca się do obrazów.

Ot taki obrazek zapisany w pamięci. Ścieżka gdzieś wśród lasu, usiana kamieniami, wystającymi korzeniami i dość błotnista po niedawnych opadach deszczu. Wędrująca rodzinka. Małe dziecko dzielnie próbuje pokonywać niełatwą drogę pod górę, chełpiąc się jak świetnie daje sobie radę. Ojciec spokojnie proponuje pomocną dłoń przestrzegając przed niebezpieczeństwem. Ale gdzie tam. Ambicja dorastającej pociechy nie pozwala na takie dziecinne podpórki. Kilkakrotne ostrzeżenia ojca nie przynoszą rezultatu. I stało się. Krótki poślizg, jakieś śmiesznie rozpaczliwe gesty obronne i nie dość że stłuczone na kamieniu kolano, to jeszcze podrapana o wystający korzeń noga i błoto obficie ściekające z ubrania. Dopiero wtedy wreszcie ciepła i silna dłoń ojca w której można całkowicie schować swoją obolałą rączkę i mimo piekącego wspomnienia wstydu i łez płynących po policzkach, poczucie bezpieczeństwa. I dość już pewnie, z oparciem, ale i uważnie stawiane kroki. Bo złudna okazuje się wiara w siebie,.

Albo dziecko uparcie wspinające się na schody i wciąż zsuwające się w dół. A na szczycie uśmiechnięty ciepło ojciec wyciąga ręce. Ale „ja siam / siama”. Wreszcie płaczliwe: tato.... Ojciec schodzi w dół i niezrażony egoistyczną ambicją bierze na ręce niosąc w bezpiecznych, silnych i ciepłych objęciach gdzieś do bezpiecznego miejsca.

Albo nad brzegiem rzeki. Syn z ojcem na spacerze. Ojciec łagodnie ujmuje rękę syna bo zdaje sobie sprawę z grożącego niebezpieczeństwa. Ale słyszy: no co Ty? nie rób mi obciachu tato. Ojciec nie puszcza, ale syn na siłę się wyrywa. Szarpiąc się siłą rozpędu wpada do rzeki. Ojciec rzuca się mimo wszystko by ratować.

Albo i taki obraz: ojciec upomina i upomina. Ostrzega kilka razy, mówi o niebezpieczeństwie. Wreszcie zakazuje. Uparty dzieciak jednak mimo wyraźnego zakazu wybiera się tam, gdzie może sobie napytać poważnej biedy. Ojciec karci najpierw słowem, a gdy to nie pomaga daje klapsa. Nie po to by się zemścić i postawić na swoim. Po to by uchronić. Za chwilę przytula dziecko i mówi: kocham ciebie i boję się byś sobie nie zrobił krzywdy.

Drogi Czytelniku.
Można by pewnie jeszcze jakieś obrazy pokazywać, ale „mądrej głowie dość dwie słowie”. Teraz więc szukając praktycznego odwzorowania prawdy o swoim dziecięctwie wobec Ojcostwa Bożego, wstaw sobie w te historyjki siebie w roli dziecka. Boga zaś pozostaw w roli Ojca. Dopasuj sobie też wydarzenia do tych, które samemu przychodzi Ci przeżywać.

I spróbuj tak naprawdę być dzieckiem w ramionach Ojca. Pomyśl: Bóg pozwala Ci do siebie mówić „Tatusiu” (!). To coś znacznie więcej i głębiej niż tylko oficjalne „Ojcze”. To coś, co pozwoli Ci odkryć pełnię prawdy o sobie, swojej ważnej i niepowtarzalnej roli w dziejach świata i ludzkości. Coś, co pozwoli Ci odnaleźć spokój, radość i beztroskie poczucie bezpieczeństwa. Coś, co pozwoli Ci przeżywać życie i cieszyć się nim, a nie tylko wegetować.

Odkryjesz wreszcie coś, co pozwoli Ci za św. Pawłem powtarzać z głębi przepełnionego radosnym pokojem serca: „Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa; [...] W Nim bowiem wybrał nas przez założeniem świata, [...] Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli...” (podkreślenie moje; zob. Ef 1,3-6)