Małe Siostry w epoce Wielkiego Brata

Marcin Jakimowicz

publikacja 25.04.2007 21:28

Gdy Marysia przyszła do pracy w habicie, jej koleżanki z pracy zatkało. Nie wiedziały, że pracują od trzech lat z zakonnicą. Małe Siostry Jezusa żyją z tymi, których inni ludzie omijają szerokim łukiem

Małe Siostry w epoce Wielkiego Brata

Na adorację jeżdżą windami.
Szczecin. Wysoki odrapany blok. Do zniszczonej windy wchodzą trzy siostry w niebieskich habitach. Winda leniwie rusza. Jadą na samą górę. W swoim mieszkaniu na dziesiątym piętrze w małym pokoiku urządziły kaplicę. Jadą właśnie adorować Najświętszy Sakrament. – Gdy zamieszkałyśmy w bloku, biskup Majdański, który nas zaprosił, śmiał się, że ma w Szczecinie najwyższą w Polsce katedrę. Nasze malutkie mieszkanie jest skromne. Na 37 m˛ mamy dwa pokoiki i kuchenkę. Jeden pokój przeznaczyłyśmy na kaplicę, w drugim mieszkają trzy siostry. Gdy nasza sąsiadka, pani Czesia, dowiedziała się o kaplicy, wzruszyła się: – To cudowne mieszkać na jednym piętrze z samym Panem Jezusem! – rozpłakała się.

Małe Siostry Jezusa mieszkają w Polsce od 1966 roku. Żyją wpatrzone w Karola de Foucauld. To człowiek, który, patrząc po ludzku, niczego nie osiągnął. Nic mu się nie udawało. Marzył o założeniu wspólnoty, a zmarł samotny jak palec, pisząc dramatyczne słowa: „Ziarno umiera, nie przynosząc owocu. Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”. 13 XI zostanie ogłoszony błogosławionym.

Nie widział owoców swej pracy. Bóg wysłuchał jego gorących modlitw, ale uczynił to dopiero po jego śmierci. Jak grzyby po deszczu powstają malutkie wspólnoty zafascynowane drogą, którą szczegółowo opisał. Mali Bracia i Małe Siostry Jezusa adorują Boga na całym świecie, odnajdując Jego blask w najbłahszych sytuacjach dnia. Ich pustelniami są często wysokie mieszkalne bloki, a zamiast podmuchu pustynnego wiatru, ich twarze muskają spaliny samochodów. Nie zmieniło się tylko jedno: jak Karol de Foucauld szeptają: „Ojcze, powierzam się Tobie, uczyń ze mną, co zechcesz. Cokolwiek uczynisz ze mną, dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko, przyjmuję wszystko”.

Ty jesteś zakonnicą???
Siostry zaczęły pracować w szczecińskiej stoczni. – Chcę mieć tam swoich aniołów – śmiał się biskup Majdański. Zostały zatrudnione jako sprzątaczki. Dlaczego? – Chcemy, jak Jezus, zajmować ostatnie miejsca. Pracujemy tam, gdzie ludzie czują się najbardziej porzuceni i odepchnięci – wyjaśnia siostra Asia, przełożona polskich Małych Sióstr Jezusa. – Nasza założycielka siostra Magdalena zawsze pytała: gdzie mieszka najbardziej pogardzana w społeczeństwie mniejszość? Małe siostry na Słowacji żyją wśród odepchniętych przez społeczeństwo Cyganów, w Polsce pracują jako salowe, sprzątaczki, a nawet sprzedają bilety… w cyrku. Niosą opowieść o szaleństwie Bożej miłości do najuboższych. Nie są dla nich jednak obcymi, intruzami. Siostra Magdalena pragnęła być „Arabką pośród Arabów i koczownikiem pośród koczowników”.

Do końca lat osiemdziesiątych Małe Siostry Jezusa pracowały w stoczni w cywilnych ubraniach. Niewielu stoczniowców wiedziało, że pracują z zakonnicami. Gdy w 1990 roku zdecydowały się pójść do pracy w habitach, wywołało to prawdziwe zamieszanie…

– Założyłam habit i ruszyłam do pracy – śmieje się od ucha do ucha siostra Marysia. – Minęłam na przystanku znajomego z pracy. Zamurowało go, nie mógł wydusić słowa. By dotrzeć do stoczni, trzeba było przepłynąć kawałek promem. Zawsze panował na nim ogromny ścisk, a zajęcie wolnego miejsca graniczyło z cudem. Gdy weszłam w habicie, usiadłam i… do końca podróży siedziałam sama! Miałam wokół siebie sporo miejsca. Nikt nie miał odwagi się przysiąść. A przecież wszyscy znali mnie już od trzech lat. Na bramie stoczni usłyszałam: Proszę przepustkę! – Zakonnica u nas? – drapali się po głowie portierzy.

Znajome sprzątaczki, które na co dzień zamiatały ze mną podłogi, przetarły oczy ze zdumienia. – A co to Marysiu, to ty do zakonu wstąpiłaś? – zdziwiły się. Nie wiedziały, że jestem już od siedmiu lat małą siostrą Jezusa. Nawet wcześniej za wszelką cenę chciały mnie swatać. Ale ja wykręcałam się i mówiłam, że jestem już zajęta – śmieje się siostra Marysia.

Gdy pracownice stoczni odkryły, z kim pracują, zaczęły opowiadać zakonnicy o swoich życiowych zawirowaniach i rozterkach. – Szkoda, że nie chodziłaś wcześniej w habicie, bo może byśmy się pohamowały i mniej klęły – mówiły.

– Widziały, że nie jestem nadczłowiekiem, że, jak one, jestem wyczerpana, spocona, zmordowana. Ale chciałam, by zobaczyły, że moją siłę czerpię z Eucharystii, z ukrzyżowanego serca Jezusa – opowiada siostra Marysia. – Nie chciałam nikogo nawracać. Chciałam tylko żyć jak one… Wedel ogłasza strajk
– Pakowałam czekoladki w zakładzie Wedla – siostra Mariola odkłada kubek z malinową herbatą. – Mogłyśmy jeść ich tyle, ile się chciało, ale i tak żadna z nas nie miała na to ochoty. Pakowałam i pakowałam, i zaczęłam się modlić. Powtarzałam w sercu słowa: Panie Jezu Chryste, ulituj się nade mną. Głośno nie mówiłam nic, a zresztą i tak nie byłoby słychać słów, bo maszyny potężnie huczały. I wtedy podeszły do mnie inne pakowaczki i powiedziały: Mariola, ty się modlisz? To widać po twojej twarzy…

Zadziwiające, jak wiele widać po twarzy. Moi znajomi, którzy opowiadali mi o małych siostrach, zwracali uwagę na ich uśmiech, szczerość i ogromną bezpośredniość. Są szczęśliwe, to widać. – Dla naszych rodzin to najważniejszy argument. Bo każdy chciałby, by jego dziecko było przede wszystkim szczęśliwe. Jasne, nikt nie chce, by jego córka, która właśnie kończy studia, zamiatała ulice, więc nasze decyzje wywołują często u najbliższych szok, ale później, widząc nasze szczęście, godzą się z naszymi wyborami.

– Nasz uśmiech wypływa z codziennej adoracji – chórem odpowiadają siostry. To zaraźliwe. Gdy siostra Mariola zaczęła pracować w ostrowskich zakładach Wólczanki, kobiety, które ją otaczały, były wzruszone: A jednak Kościół jest tu obecny! – One poczuły się bardzo dowartościowane, tak jakby obecność jakiejś malutkiej zakonnicy nobilitowała ich żmudną, monotonną pracę – opowiada mniszka. – I nagle okazało się, że w Wólczance ogłoszono strajk: bo wszyscy chcieli ze mną szczerze pogadać i nikt nie chciał pracować – śmieje się zakonnica w błękitnym habicie.

Młodziutka Anna Agnieszka stawia na ziemi ciężkie wiadro. Na co dzień sprząta ulice Szczecina. – Widzę wyraźnie, że przez swoją obecność wśród najuboższych pokazuję im, że ich praca może być święta. Że na ulicach Szczecina też można spotkać Boga, choć moim przyjaciołom z pracy wydaje się to często niemożliwe. Nie, nie czuję się ani odrobinę lepsza od nich. Jestem ich siostrą. – Tu chodzi o coś więcej niż o modlitwę. Tu chodzi o życie – uśmiecha się ślicznie siostra Zofia. Do piersi przyciska niepozorny znak Małych Sióstr Jezusa: Serce Boga, które się dało ukrzyżować. Niech ksiądz ją zwolni z tej kary!
Siostra Kasia pracowała w Zieleni Miejskiej. Razem z byłymi więźniami grabiła liście i sprzątała ulice Krakowa. Pewnego dnia koledzy z pracy podeszli do niej i powiedzieli: Siostro, myśmy już postanowili. Idziemy jutro do kardynała Macharskiego i mówimy mu: niech Ksiądz już zwolni siostrę z tej kary, bo ona już to odrobiła i bardzo solidnie pracuje. A siostra Kasia zaśmiała się: ale ja tu jestem dobrowolnie! Robotnicy zerwali z klombów pęki róż i wręczyli zakonnicy.

Pierwszą polską małą siostrą była Krystyna. Walczyła w AK i władza ludowa wydała na nią wyrok śmierci. Uciekła. W Paryżu spotkała Małe Siostry Jezusa. Zaraziła się ich radością. Gdy jako młodziutka zakonnica trafiła do Libanu, zamieszkała razem z inną nowicjuszką. Dwie samotne biedne siostry znalazły się w kompletnie obcym państwie. Nie miały sił. Pewnego dnia nowicjuszka załamała się: Krystyna, nie wytrzymam, wyjeżdżam. I wówczas Krysia powiedziała: No co ty? Zostawisz mnie tu samiuteńką? Siadaj, zapalimy papierosa, jak w AK. Usiadły. Dwie małe siostry wypaliły papierosa, a potem zaczęły się modlić. Zostały.

Dziś prawie tysiąc trzysta sióstr 69 narodowości żyje w 69 krajach świata. Jak Karol de Foucauld ukochały pustynię. Odkrywają ją i na Saharze, i na dziesiątym piętrze szczecińskiego bokowiska, i na szarych ulicach robotniczej Nowej Huty. Wiele z nich mieszka w krajach islamu. Przeciętny Polak, słysząc o kolejnym ataku bombowym, na słowo muzułmanin zareaguje momentalnie: to terrorysta, wróg! A małe siostry powiedzą: przyjaciel. W swych ślubach zakonnych przyrzekają: „Ofiaruję swoje życie za moich braci z islamu i z całego świata”.

Karol de Foucauld pod przeraźliwie prażącym słońcem, przy pięćdziesięciu stopniach w cieniu, wiódł ukryte życie Mistrza z Nazaretu. Nie głosił Go słowami, lecz życiem. Otoczony rozpalonym piachem i kamieniami, nie starał się nikogo nawracać. Wobec islamu jest cichym świadkiem Jezusa. „Boże mój, polecam Ci z całej duszy ich nawrócenie. Ofiaruję Ci za nich moje życie, za nawrócenie Maroka, za ludy Sahary, za wszystkich niewiernych” – modlił się na palącym stopy piasku pustyni.

Jezus jak Daruś
Wchodzę do kaplicy. Jasna, czysta, prosta. Nie ma krzeseł, siostry modlą się, siedząc na piętach. Pod ołtarzem figurka Dzieciątka Jezus. – Małe, bezradne, rozkładające rączki dziecko przypomina nam o naszym charyzmacie dziecięctwa Bożego – opowiada siostra Asia. – Zobacz, a tu obok stoi prosta figurka Maryi trzymającej w rękach małego Jezusa. Wygląda tak, jakby Dziecko wypadało Jej z rąk. Jeśli Go nie złapiesz, to się biedaczek potłucze – uśmiecha się mniszka.

To chyba kwintesencja ich życia: łapać to, co kruche, małe. Jeśli nie złapiesz, to się potłucze.

Kiedyś w Szczecinie do figurki Maryi podeszła jedna z sąsiadek małych sióstr i krzyknęła: – O Jezu, jaki Ty piękny jesteś, zupełnie jak mój Daruś! Miała rację. Małe siostry na całym świecie pokazują ludziom, że Bóg nie jest daleko. Jest tuż obok: bierze na ręce małe rozbrykane dzieci, myje na kolanach stopy zdumionym uczniom, rozmnaża chleb i ryby. A może pracuje w stoczni, sprząta ulice Krakowa, pracuje w Zieleni Miejskiej, jeździ z taborem Cyganów i sprzedaje w cyrku bilety? To skandal? Tak. Życie małych sióstr jest skandalem. Kto to widział, w XXI wieku zajmować ostatnie miejsca i cieszyć się ze swej nieprzydatności? Kto to widział, schodzić do tych, których porządni ludzie omijają szerokim łukiem. To kompletne szaleństwo.

Za: Gość Niedzielny 46/2005