Gwiazda i zakonnica

Barbara Gruszka-Zych wsp. Dobromiła Salik

publikacja 25.04.2007 21:16

97-letnia siostra Emmanuelle zajęła pierwsze miejsce w rankingu francuskiego miesięcznika „Elle”. Nazywają ją „Matką ludzi śmietniska”.

Gwiazda i zakonnica

Przyjaciele powtarzają: „Gdyby nie wstąpiła do zakonu, zostałaby szefem gangu”. – Jestem zakonnicą, to jednak rozsądniejszy wybór – żartuje. Na spotkania z nią przychodzą tysiące młodych, bo emanuje energią i ma w życiu cel. Dziś mieszka w klasztorze w Prowansji, ale całe życie spędziła poza Francją. Przy łóżku trzyma „Myśli” Pascala. Powołuje się na jego „zakład”. Do wszystkich zwraca się bezpośrednio „ty”. – Z wyjątkiem papieża – zastrzega. – Jestem szczęśliwa, że miałam takie życie, dlatego się uśmiecham. Chce mi się śpiewać, biegać, latać. Kiedy nazywają ją drugą Matką Teresą z Kalkuty, protestuje: – Moja praca była o wiele skromniejsza, pracowałam z ekipą tylko w Egipcie. Zresztą nie potrafiłabym stworzyć nowego zgromadzenia, jestem zbyt uparta.

Tureckie kazanie
Madeleine Cinquin zna bogactwo i wielki niedostatek. Urodziła się w rodzinie burżuazyjnej. Jej ojciec był producentem damskiej bielizny. Kiedy miała sześć lat, podczas wakacji, na jej oczach utopił się w morzu. Dziewczynkę wychowywała matka. Jako nastolatka wstąpiła do zgromadzenia Matki Bożej z Syjonu. – Kiedy miałam 20 lat, chciałam ochrzcić cały świat – opowiada. – Matka przełożona skierowała mnie do pracy w stambulskiej szkole, gdzie miałam uczyć dziewczęta muzułmańskie, prawosławne, katolickie. Zaznacza: – Przed tymi dziećmi z różnych wyznań nie możesz wymieniać imienia Chrystusa, ale musisz dawać Jego świadectwo. Od początku bliski był jej ekumenizm w rozumieniu Jana XXIII. Trzy razy spowiadała się u przyszłego papieża, kiedy był nuncjuszem apostolskim w Turcji i Grecji: – W Stambule w 35 r. nie pozwalano duchownym nosić sutann i habitów. Spotkaliśmy się ubrani po świecku. Już wtedy pracował dla zbliżenia religii. Głosił kazania i Ewangelię po turecku.

Najszczęśliwszy dzień
– Najpierw uczyła dzieci z dobrych rodzin w Egipcie. Podczas wojny w Turcji. Potem w Tunezji. W Turcji po raz pierwszy chciała spędzić noc razem z biednymi w slumsach. – Przed soborem reguła była ostra i matka przełożona nie mogła się zgodzić, żebym nie wracała po zachodzie słońca – wspomina. – „Jesteś wolna, możesz odejść” – mówiła. – Ale bałam się, że sama nie będę umiała czuwać nad dochowaniem ślubów ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Przez 40 lat ciągnęło ją do ludzi mieszkających w kartonowych pudłach i na śmietnikach. Ale dopiero kiedy skończyła 62 lata, kupiła działkę w Ezbeth El Nakhl na obrzeżach Kairu, gdzie zamieszkała z ludźmi z marginesu. Zaczęła od uruchomienia szkoły: – Dziewczęta w tamtejszych slumsach żyły w latach 70. jak niewolnice, już 11-latki wydawano za mąż – opowiada. – Jedynym ratunkiem była dla nich edukacja. Zakonnice nieraz błagały rodziców, żeby pozwolili dzieciom chodzić do ich szkoły. Ponad 100 wykształconych tam dziewcząt poszło na uniwersytet. Wróciły, żeby pracować wśród swoich. Potem powstały szpital, ośrodek zdrowia. W 92 r. w dzielnicy s. Emmanuelle otwarto liceum. – To był najszczęśliwszy dzień mojego życia – mówi.

Matka 60 tysięcy
Nigdy nie traciła zapału: – Nie płakałam, gdy spotykałam trudności, wybierałam to, co było ważne teraz. Nieraz mógł mi odebrać siły widok dzieci umierających na tężec, ale robiłam wszystko, żeby załatwić dla nich szczepionki. Zrezygnowała z pracy po skończeniu 85 lat. Przedtem często chodziła medytować na Drodze Krzyżowej w Jerozolimie. Ustąpiła miejsca s. Sarze, młodszej o 38 lat. – Była mi matką i siostrą.

Zdecydowana, inteligentna i otwarta – charakteryzuje ją następczyni. Nie przeszła na emeryturę. Po powrocie do Francji założyła Stowarzyszenie Przyjaciół Siostry Emmanuelle, wspomagające ponad 60 tys. dzieci z biednych rodzin całego świata. Do niedawna przyjmowała w swoim paryskim biurze kilka razy w tygodniu. Nie stroniła od wywiadów, także do pism kobiecych, takich jak „Marie Claire”. – Zawsze chciałam pomagać innym znosić ciężar życia – powiedziała dziennikarce, która odwiedziła ją w 94. urodziny i potem podziwiała jej żywotność. I bezpośredniość. I fascynujące, błękitne oczy.

Niebo to inni
Gwiazdą mediów została w noc sylwestrową 1977 r. W telewizji nadali reportaż o jej pracy w Ezbet-el Nakhl. Rozdzwoniły się telefony od widzów. Teraz znają ją wszyscy. – Kiedy występuję w radiu lub telewizji, to jakbym pomnażała każde słowo, docieram do milionów, które mogą pomóc moim biednym – mówi. Nieraz zwracała się z prośbą o wsparcie do milionerów i polityków. Wspomagali ją m.in. Bill Gates, Jacques Delors. Tak naprawdę nie znosi pokazywania się w świetle reflektorów: – To niesprawiedliwe.

W Egipcie, Sudanie, Libanie i na Filipinach pracujemy zespołowo – powtarza. Kiedy nazywają ją świętą, sprowadza wszystkich na ziemię: „Wszyscy jesteśmy tylko biedakami”. „Kiedy żyję z dala od slumsów, pytam: Czym można wytłumaczyć niesamowite poczucie szczęścia, które mnie tam przenikało? Chyba tylko rezygnacją z przywilejów, które daje cywilizowany świat” – pisze w książce „Niebo to inni”. Życie na śmietnisku pozbawia złudzeń, ludzie zrzucają maski. „S. Emmanuelle to ideał, do którego powinno się dążyć – napisał jeden z młodych francuskich internautów. – Dzięki drobnym rzeczom, które robiła, tyle się zmieniło w życiu wielu ludzi. Zawsze mówiła do tych, do których nikt nie kierował słowa”.

Za: Gość Niedzielny 16/2006