Jasna Góra? Nie, nie znam

Franciszek Kucharczak

publikacja 03.08.2007 12:19

Kto mówi „znam Jasną Górę”, jest albo paulinem, albo nie wie,co mówi.

Jasna Góra? Nie, nie znam

Zakonnicy siedzieli przy długich stołach jasnogórskiego refektarza. Nad wielką salą unosił się gwar rozmów. – Silentium! – rozległ się nagle donośny głos. Mnisi ucichli, rozglądając się ze zdziwieniem, któż to wzywa ich do uciszenia się. Po chwili wrócili do przerwanych pogawędek. – Silentium! – zabrzmiało ponownie. Gdy sytuacja powtórzyła się po raz trzeci, zdumieni paulini dostrzegli, że to przemawia ukrzyżowany Chrystus z umieszczonej na ścianie figury. Zrozumieli, że Jezus upomina ich przed zbliżającym się Wielkim Piątkiem.

Dobrze tu umrzeć
– To legenda, ale ona coś w sobie ma – opowiada ojciec Stanisław Tomoń, rzecznik Jasnej Góry. To „coś” to duch zakonu, którego członkowie od stuleci ożywiają starodawne mury jasnogórskiego klasztoru. Mury w części niedostępne dla zwykłych śmiertelników. To dziwne uczucie, gdy wkracza się do strefy ściśle klasztornej. Sanktuarium, pełne zazwyczaj zgiełku cisnących się tłumów, tu ma zupełnie inne oblicze. Za drzwiami furty jest cicho i spokojnie. Tonącymi w półmroku korytarzami przemykają z rzadka postacie w białych habitach. Na ścianach zabytkowe obrazy. Najwięcej jest portretów kolejnych przeorów. Wśród nich podobizna jednego z naszych rozmówców, najstarszego obecnie paulina, ojca Jerzego Tomzińskiego. – Jestem podobny? – śmieje się „oryginał”, stojąc pod swoim wizerunkiem. – Patrzcie, już mnie powiesili – żartuje.

Nie zawsze było mu wesoło. Musiał stawić czoło ciężkim zagrożeniom. Był tu w najtrudniejszych czasach PRL i jako przeor, i jako generał zakonu. – To też był potop. Bez Jasnej Góry walka z komunizmem byłaby znacznie trudniejsza – kiwa głową.

– Jasna Góra ma w sobie tajemnicę – powtarza. Jej część, chyba najważniejsza, jest zastrzeżona tylko dla spowiedników. Ojciec Tomziński czasami radził księżom: „Usiądź w konfesjonale i spowiadaj tu przez sześć godzin albo więcej. Wtedy poznasz Jasną Górę”. On sam, bywało, siedział i po dwadzieścia godzin. – Trzeba było, bo jak ryba bierze, to się sieci nie zostawia. A tu biorą grube szczupaki – wspomina. Pamięta, że kiedyś przyszedł tu człowiek, żeby umrzeć. – Wyspowiadał się, patrzę: nieboszczyk! – uśmiecha się. Uśmiech jest tu na miejscu, bo trudno wyobrazić sobie lepszą śmierć. Zresztą, dobrze jest żyć tam, gdzie inni życzyliby sobie umierać.

Na Jasnej Górze przebywa około stu paulinów, a każdy ma swoją celę. – Tu mieszkam – otwiera drzwi z numerem 34 ojciec Tomziński. Cela, pomimo nazwy, nie jest zimnym i odpychającym pomieszczeniem. To nieduży, skromnie urządzony pokój z łazienką. – Wszyscy mają podobnie – wyjaśnia gospodarz. Jest to, co potrzeba, i nic ponadto. – To jest ten urok klasztoru. Jestem samotny, mam przestrzeń, wychodzę i jestem wśród ludzi – opowiada.
 

Sala ponad wszystkie
U końca korytarza okazalsze niż inne drzwi refektarza, czyli klasztornej jadalni. Wchodzimy... i stajemy z otwartymi ustami, zaskoczeni wspaniałością otwierającej się przed nami przestrzeni. To wielka sala, zastawiona nakrytymi stołami. Barokowe freski o żywych kolorach pokrywają całe sklepienie. U jednego końca wisi potężny krzyż z misternie rzeźbioną figurą Pana Jezusa, tą właśnie, która strofowała rozgadanych mnichów.

– Tam zasiadał Augustyn Kordecki– ojciec Stanisław Tomoń wskazuje stół ustawiony pod krzyżem, prostopadle do pozostałych. To miejsce przeora, od wieków zajmowane przez kolejnych przełożonych klasztoru. Wrażenie wzrasta, kiedy sobie człowiek uświadomi, ilu to miejsce widziało monarchów, prezydentów i premierów. Z wyjątkiem ostatniego, byli tu wszyscy polscy królowie, poczynając od Michała Korybuta Wiśniowieckiego. To on i jego goście spożyli tu pierwszy posiłek, bo refektarz oddano do użytku tuż przed ślubem, który w kaplicy Cudownego Obrazu Wiśniowiecki zawarł z arcyksiężniczką austriacką.

Najwybitniejszym gościem był, oczywiście, Jan Paweł II. Gdy gościł na Jasnej Górze, wtedy to on zajmował miejsce przeora. W czasie jego pierwszej pielgrzymki do Polski ojcowie ustąpili księżom. Zamiast biało, zrobiło się czarno. – Jeden siedział na drugim, ale zmieściło się ich wtedy ze trzystu, bo każdy chciał zjeść obiad z Janem Pawłem – śmieje się ojciec Tomoń. Ale na co dzień pełno tam gości w sutannach. Paulini podejmują bowiem posiłkiem każdego księdza-pielgrzyma, co oznacza, że klasztorna kuchnia to prawdziwy kombinat.

Ziemia jak formalina
Ojciec Stanisław Tomoń prowadzi nas na zewnątrz. Przechodzimy przez plac i wkraczamy w ciemną bramę budynku przylegającego od strony klasztoru do wałów. W głębi pracują robotnicy, łatając ubytki ściany. Nieco dalej otwiera się szersza i rozjaśniona słońcem przestrzeń. Elegancko wymurowane chodniki, pochylnie, schody. Światło dochodzi tu przez umieszczone wysoko szyby. Pada na ścianę z cegieł, wydobywając nierówności lica ceglanego muru. – To są wały z czasów Kordeckiego – mówi nasz przewodnik.

Niesamowite! Mamy przed sobą oryginalne fortyfikacje, których „burzące kolubryny”, dzięki opiece Matki Bożej, nie zdołały skruszyć. A kanonada musiała być wściekła. – Te dziury to ślady po kulach armatnich – pokazuje ojciec Stanisław. Rzeczywiście, co chwilę widać wyrwę w cegłach, jakby jakaś potężna szczęka próbowała odgryźć kawałek muru. To fantastyczne, móc oglądać ślady wydarzeń sprzed 350 lat w ich autentycznej surowości, bez żadnych upiększeń.

Jak to możliwe? Nasz przewodnik wyjaśnia, że po szwedzkim najeździe rozbudowano fortyfikacje, dzięki czemu „potopowe” zostały przysłonięte. Podczas zaborów car kazał rozebrać te późniejsze, a resztę przysypać ziemią. Dzięki temu część murów z 1655 roku została przechowana w ziemi i na nowo odkryta kilkanaście lat temu. To wówczas powstał plan odsłonięcia tajemnic, jakie skrywała tamta forteca. Teraz prace dobiegają końca. Gotowe są już pochylnie, schody, posadzki, którymi będzie można wędrować aż do dna dawnej suchej fosy. – Te mury i tak były wyższe o pięć do siedmiu metrów – opowiada ojciec Stanisław Tomoń. – Proszę sobie wyobrazić, jaka to była wysokość! – wskazuje palcem koronę muru.
 

Wszystko tu robi wrażenie. Zachowały się otwory strzelnicze, sklepione chodniki, czyli galerie strzeleckie, kazamaty artyleryjskie, a nawet komin wentylacyjny.

Zobaczymy skarby
Ojciec Jan Golonka, kustosz jasnogórskich zbiorów wotywnych, zapowiada, że 17 września, przy okazji pielgrzymki świata pracy, będzie już można wejść do tego „świata zaginionego”. Ojciec Golonka zamierza wykorzystać nowo powstałe przestrzenie jako miejsce wystaw. Chce między innymi pokazać wota, jakie przez wieki składali Matce Bożej pielgrzymi. Dotąd nie było miejsca, żeby je wystawić. – To będzie „skarbiec narodu wotami pisany” – zapowiada. A jest co pokazać, bo każda z tych rzeczy niesie historię zaklętą w kamień, kruszec lub tkaninę. Jest monstrancja, podarowana przez Zygmunta Starego, którą podczas oblężenia obnosił wzdłuż wałów przeor Kordecki, są bezcenne dzieła złotników, darowane klasztorowi przez Wazów, są obrazy i rzeźby składane przez monarchów, hetmanów, kanclerzy.

Ojciec kustosz organizuje na 18 i 19 listopada ekspozycję dokumentów. Wśród nich będzie można zobaczyć oryginały pism, które krążyły między obrońcami a oblegającymi – także wypożyczony ze Szwecji list przeora Kordeckiego do generała Millera.

Betoniarka dozgonna
Wchodzący do klasztoru od strony domu pielgrzyma widzą za bramą drzwi z napisem „Sala o. Augustyna Kordeckiego”. To nowe pomieszczenie, przez kilka lat wykuwane w twardej, jurajskiej skale, na której stoi klasztor. To tej skały nie sforsowali sprowadzeni przez Millera olkuscy górnicy. Dzięki niej nie dokonano podkopu i skończyło się na nieskutecznych pogróżkach, że Jasna Góra zostanie wysadzona. Teraz, po wybraniu skały, klasztor uzyskał wielką salę konferencyjną na dwa tysiące miejsc. Na razie niewielu ludzi ją widziało.

– Zapytałem kiedyś starszego ojca: „Kiedy będzie koniec świata?” – wspomina o. Tomoń, spoglądając z wałów na robotników pracujących przy remoncie jednego z bastionów. – I on mi wtedy powiedział: „Jak na Jasnej Górze przestanie pracować betoniarka”.

Paulini rzeczywiście dwoją się i troją, żeby nie zmarniał największy skarb narodu, ale przede wszystkim modlą się i udzielają sakramentów. Bez nich umęczony Jezus, który do dziś pochyla się nad klasztorną jadalnią, byłby tylko kolejnym, choć znakomitym zabytkiem. Ale nie jest. Dzięki ich codziennej służbie Bożej Jasna Góra jest czymś znacznie więcej niż francuski Wersal i madrycki Eskurial. Ona żyje.



Za: Gość Niedzielny 33/2005