Z czymś do ludzi

Jakub Jałowiczor

publikacja 17.08.2018 05:45

Gdzie można mówić ludziom o Bogu? Najlepiej na plaży, przy wyjściu ze stacji metra albo na festiwalu rockowym.

Z czymś do ludzi ks. Tomasz Lis /Foto Gość

Jednemu z chłopaków zamarzył się tuńczyk w puszce. Akurat głosili na placu między budynkami. I nagle ludzie zaczęli spuszczać z okien na sznurkach jedzenie, w tym puszkę tuńczyka – opowiada Wioleta Łosiniecka, która już 8 razy brała udział w Ewangelizacji Nadmorskiej. Tuńczyk był rarytasem, bo uczestnicy na 10-dniową misję nie biorą ze sobą jedzenia ani pieniędzy. Nie mają też zapewnionych noclegów. Plażowicze wypoczywający w okolicach Koszalina mogą spotkać na plaży grupę tańczącej i mówiącej o Bogu młodzieży. Podobne wydarzenia mają miejsce w innych częściach kraju i jest ich coraz więcej.

Przepraszam, ale nie ciebie

Lato to czas, kiedy uaktywniają się sekty werbujące nowych członków. Skoro jednak pogubionego w życiu człowieka mogą zaczepić sekciarze, to dlaczego nie mogliby tego zrobić katolicy głoszący Chrystusa? Wakacje są dobrą okazją do tego, żeby dotrzeć do osób, które same być może nie przyszłyby do kościoła.

Jedną z najstarszych i najbardziej znanych tego typu inicjatyw jest Przystanek Jezus. Po raz pierwszy odbył się on w 1999 r. Widząc, co dzieje się na Przystanku Woodstock, bp Edward Dajczak, ówczesny biskup pomocniczy diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, postanowił zorganizować wydarzenie pozwalające przekazać Dobrą Nowinę uczestnikom imprezy. Zadaniem tym zajęli się Wspólnota św. Tymoteusza i ks. Artur Godnarski. Wśród ewangelizatorów byli ludzie z doświadczeniem misyjnym z dawnego punkowego festiwalu w Jarocinie.

Formuła niewiele się zmieniła w ciągu 19 lat – ewangelizatorzy przez kilka dni uczestniczą w rekolekcjach, a potem sami ruszają do woodstockowiczów. – 11 lat temu spotkałem Sławka. Miałem wrażenie, że to jeden z ostatnich prawdziwych punków w kraju – wspomina ks. Mateusz Buczma, wieloletni uczestnik Przystanku Jezus, dziś rzecznik prasowy inicjatywy. – Ja miałem problemy z czytaniem „Dzienniczka” św. Faustyny, a on go cytował. Patrząc mi w oczy, przepraszał za swoje postępowanie. Mówiłem skrępowany, żeby tego nie robił, a on: „Ja nie przepraszam ciebie”.

Nowa twarz ateisty

Bezpośrednie rozmowy to podstawa ewangelizacji podczas Przystanku Jezus. Oprócz tego odbywają się pokazy pantomimy i tańca, wspólna modlitwa i spotkania z muzykami chrześcijańskimi (w tym roku będą to m.in. Panny Wyklęte, Maleo Reggae Rockers, Contra Mundum i Pancerne Ryby). Są też konferencje, jak ta, którą w zeszłym roku wygłosił bp Grzegorz Ryś. Najważniejsza jest jednak rozmowa z drugim człowiekiem, choć często bywa ona trudna. Wśród uczestników festiwalu są ludzie, którzy słysząc o Bogu, zaczynają opowiadać o krucjatach, inkwizycji i maybachu. Ks. Mateusz Buczma przyznaje, że zdarzyła się sytuacja, kiedy myślał, że zostanie pobity. Jak dodaje, takie zachowanie rozmówcy nie jest najgorsze. – Jeśli ktoś reaguje agresywnie, to widocznie nie jesteśmy mu obojętni. Staramy się wtedy rozmawiać – tłumaczy rzecznik Przystanku Jezus. Nie zawsze się udaje, ale niektórzy woodstockowicze otwierają się. Mówią o swoim doświadczeniu Kościoła albo o jego braku. A to, co do nich przemawia, to osobiste doświadczenie i odwołania do Pisma Świętego. – Pamiętam człowieka, który od razu przedstawił mi się jako ateista. Widziałem potem, kiedy cytowałem Pismo, jak zmieniała mu się twarz – mówi ks. Buczma.

Na plaży fajnie jest

Nie troszczcie się o to, co będziecie jedli – te słowa Ewangelii zainspirowały inicjatorów Nadmorskiej Ewangelizacji. Przyjęli je dosłownie. – Pan Bóg zatroszczy się o wszystko, łącznie ze szczoteczką do zębów – mówi Wioleta Łosiniecka. Przed misją zaplanowana jest trasa – i tyle. Noclegi, wyżywienie i transport zostawia się Panu Bogu. Uczestnicy nie biorą ze sobą pieniędzy. Śpią tam, gdzie zostaną przyjęci, i jedzą to, co dostaną. Jak mówią, wszystko się zawsze znajduje, choć nieraz Pan Bóg testuje ich zaufanie. Podczas akcji w 2016 r. pewnego dnia już po wieczornej Mszy św. miejsce do spania miało tylko 20 z 50 osób. Dwóch chłopaków poszło szukać jakiegoś noclegu, reszta odmawiała Różaniec. Po pewnym czasie wysłannicy wrócili. Jakaś kobieta zgodziła się przyjąć całą grupę w domkach kempingowych. Na miejscu okazało się, że szefowa kempingu zaprasza też wszystkich na śniadanie i na kolejny nocleg. Takich znaków jest mnóstwo. Przykład: ktoś z ewangelizatorów długo rozmawia z bezdomnym; następnego dnia bezdomny przychodzi znowu, jest trzeźwy i umyty. Zgłaszają się ludzie gotowi zawieźć go do Domu Miłosierdzia w Koszalinie, gdzie będzie mógł dostać pomoc. Inna historia: uczestnicy akcji rozmawiają z kobietą handlującą „magicznymi ptakami”. Dają jej medalik z Matką Boską. W trakcie rozmowy nadlatuje wróbel, wpada między amulety i demoluje stoisko. Kolejne zdarzenie: akcja na plaży już się kończy, jedna z kobiet przyglądających się wydarzeniu podchodzi i zanim ewangelizator zdąży zareagować, wyjmuje mu mikrofon z ręki. Chwila konsternacji. Kobieta mówi do mikrofonu: – Słuchajcie tych ludzi; dwa lata temu modliłam się z nimi za moją przyjaciółkę cierpiącą na nowotwór. Ona tego nowotworu już nie ma.

Bóg sam wystarczy

Uczestnicy mówią, że najwięcej znaków działo się podczas pierwszej Nadmorskiej Ewangelizacji, kiedy nie było nawet tego zabezpieczenia, jakim jest doświadczenie z wcześniejszych edycji. Pomysł wyruszenia na misję narodził się spontanicznie w grupie młodzieży, której duszpasterzem był ks. Rafał Siwiński. Jeden z młodych ludzi rzucił, że można by iść jak uczniowie rozesłani przez Jezusa. Początkowo próbowali głosić po dwóch, jak w Ewangelii, ale napotkani ludzie zwykle brali ewangelizatorów za Świadków Jehowy. Dlatego zmieniono strategię. Grupa działa razem. Jedna osoba adoruje w kościele Najświętszy Sakrament, a reszta idzie na plażę. – To nie jest tak, że zaczepiamy ludzi, którzy smarują się olejkiem do opalania – opowiada Wioleta Łosiniecka. – Robimy event: taniec i pantomimę, a ludzie sami podchodzą. Proszą o modlitwę albo o błogosławieństwo księdza.

Wieczorem odprawiana jest Msza św., na którą zaproszeni zostają ludzie spotkani na plaży. Potem prosi się ich o nocleg i podwiezienie do kolejnej nadmorskiej miejscowości. – Zwykle ktoś się zgłasza, ale jesteśmy gotowi spać pod gołym niebem. Tu chodzi o zaufanie i to, żeby nie myśleć o spaniu i jedzeniu. Podczas którejś edycji ciągle o tym gadaliśmy i dlatego ciągle mieliśmy problemy. Jeśli zajmiesz się tylko Bogiem, to nie ma się czym martwić – tłumaczy Wioleta Łosiniecka.

Bez pieniędzy i na placach

Ewangelizatorów bez pieniędzy i zapewnionego noclegu wysyłają też wspólnoty neokatechumenalne. W zeszłym roku 800 ludzi pojechało po dwóch (lub dwie) do losowo wybranych miejscowości w Polsce i w sąsiednich krajach.

Z kolei w czerwcu w Warszawie odbyła się misja Talitha Kum. Wzięli w niej udział ludzie z kilku grup działających przy stołecznych parafiach. Tańczyli, śpiewali, przedstawiali scenki teatralne i zaczepiali przechodniów. – Raz dwie dziewczyny spotkały kobietę, która twierdziła, że spieszy się na tramwaj. Powiedziały, że pobiegną razem z nią. Tak się spieszyła, że pół godziny rozmawiały potem na przystanku. Otworzyła się, płakała – opowiada Leszek należący do grupy Przymierze Miłosierdzia. Jego wspólnota na co dzień prowadzi ewangelizację w poprawczakach i na placach, na których stoją prostytutki. Podczas misji Talitha Kum największe wydarzenia miały miejsce w centrum miasta – przy wyjściu z metra, na pl. Zamkowym, na bulwarach wiślanych. – Niektórzy mieli za cel powiedzieć kerygmat i odmówić modlitwę. Ja staram się wyczuć rozmówcę. Czasem da się porozmawiać bez użycia słów: „Bóg”, „Kościół” i „spowiedź” – uważa Leszek.

Podczas gdy na Woodstocku i nad Bałtykiem spotkanie z głoszącymi zwykle jest zaskakujące, w górach można samemu wybrać się na ewangelizację. Co niedzielę w południe franciszkanie z Rychwałdu odprawiają Mszę św. na jednej z beskidzkich gór. Przedsięwzięcie nazwane Ewangelizacje w Beskidach odbywa się już po raz 6. Poprzednim edycjom przyświecało hasło „Sursum corda” czy „Miłosierni jako On” (w Roku Miłosierdzia). Tym razem podczas spotkań na górach uczestnicy przyjrzą się biblijnym postaciom, m.in. Dawidowi, Matatiaszowi i samemu Jezusowi.

Pielgrzymi wchodzą na góry sami albo razem ze swoimi wspólnotami. W jednej z poprzednich edycji uczestniczył Jacek Świderski, który szedł pieszo na miejsca spotkania ze swojego domu z Istebnej. Czasem musiał wyruszyć o 5.00 rano, czasem wcześniej. – Z Hrobaczej Łąki wróciłem przed północą. Słyszałem już wilki z oddali, to przyśpieszyłem – opowiadał „Gościowi Bielsko-Żywieckiemu”.

Jeden sieje, drugi zbiera

W pierwszej Nadmorskiej Ewangelizacji wzięło udział 20 osób. W zeszłorocznej – 80. Organizatorzy mają nadzieję, że na inicjatywę otworzą się sąsiednie nadmorskie diecezje. Rozrósł się także Przystanek Jezus. Jak podają organizatorzy, ewangelizatorów jest dziś od 700 do 1,2 tys. rocznie, z czego trzy czwarte stanowią świeccy. Niektórzy przyjeżdżają specjalnie z Niemiec, Ukrainy czy Stanów Zjednoczonych, a rekordziści nawet z Konga i Malezji. Weterani Przystanku Jezus organizują podobne wydarzenia, takie jak Przystań z Jezusem, która odbywa się obok festiwalu muzyki elektronicznej Sunrise w Koszalinie. Misja Talitha Kum, którą w tym roku zorganizowano w trzech miastach (przed Warszawą były Poznań i Szczecin), w przyszłym roku ma być przeprowadzona w kolejnych miejscowościach. Jeszcze w czasie tych wakacji niektórzy uczestnicy jadą na podobne wydarzenie do Rio de Janeiro. Czasem ewangelizatorzy mogą zobaczyć owoce swojej pracy. Woodstockowicze zaczepieni przez ludzi z Przystanku Jezus przyjeżdżają niekiedy na rekolekcje organizowane przez Wspólnotę św. Tymoteusza. Niektórzy zostawali w domu wspólnoty dłużej i zmieniali swoje życie. Zdarzają się i tacy, którzy po rozmowie z ewangelizatorami sami dołączają do nich w kolejnych latach. To samo zrobiło dwóch subkulturowych zapaleńców, którzy parę lat temu podczas wakacji spotkali nad morzem tańczących w towarzystwie księdza ludzi. Pewna rodzina z Bielska-Białej ma też specjalnie ustawiać urlop w taki sposób, żeby spotkać ewangelizatorów na plaży. Zwykle jednak owoców nie widać. Ks. Mateusz Buczma nie wie na przykład, co dzieje się dziś z punkrockowcem Sławkiem.

– Bóg nas chroni w ten sposób przed szukaniem swojej chwały – tłumaczy ks. Buczma. – Jak mówił Benedykt XVI, trzeba siać, a owoce zostawić Bogu.

Z czymś do ludzi   Marcin Betliński Zarazić radością
Ks. Radosław Siwiński, inicjator Nadmorskiej Ewangelizacji, koordynator do spraw nowej ewangelizacji w diecezji koszalińsko‑kołobrzeskiej [wywiad dla Telewizji Kablowej Koszalin]

– To, czego w Polsce dzisiaj brakuje, to osobiste doświadczenie Boga. Ludzie Go znają jako historię, tradycję. Przejście w wiarę żywą jest wtedy, kiedy spotykam Boga osobiście w jakimś wydarzeniu swojego życia. Jest to może trochę wymuszone, w tym znaczeniu, że wymuszamy od Boga interwencję, bo nie mamy nic i tylko dla Niego żyjemy. Ale to przemienia życie. Znam wiele historii ludzi z całej Polski. Zmienia się ich życie i zarażają tą radością i Bogiem innych.

Z czymś do ludzi   Henryk Przondziono /foto gość Uniżyć się
abp Grzegorz Ryś do uczestników Przystanku Jezus

– U św. Łukasza sługa [zapraszający innych na ucztę] jest jeden i jest nazwany niewolnikiem. (...) Wysłańcem Boga jest Jezus Chrystus. Zastanawiałem się, dlaczego on wychodzi jako niewolnik. (...) Niewolnik jest najniżej. Z kimkolwiek rozmawia, zapraszając go na ucztę, traktuje go jako wyższego od siebie. Podpowiadałbym to wszystkim nam, którzy mamy wyjść na Woodstock. To jest właściwa postawa. Jak chcesz, to idź, ale w postawie kogoś, kto jest mniejszy, a nie kogoś, kto jest większy. Nie sadź się nad tych, których zapraszasz.