Dzieci jak prezenty

Beata Tomanek

publikacja 16.12.2006 23:57

- On tak spojrzał, uśmiechnął się ładnie, przyszedł i przytulił się. No i nie mieliśmy wątpliwości. Został z nami - czterdziestoletni mężczyzna jest wzruszony. Z tkliwością patrzy na malca, który nieporadnie, w skupieniu, jakby była to najważniejsza czynność świata, składa swój sweterek.

Dzieci jak prezenty

Obok leży mały plecaczek, wysuwa się z niego pyszczek Kubusia Puchatka. Rafałek pakuje się. Po raz pierwszy spędzi święta Bożego Narodzenia z „prawdziwą rodziną”.

Jest dumny. Znalazł się ktoś, kto chce z nim być. Na dywanie siedzą koledzy z grupy. Przyglądają się. - A ja też mam ciocie i ona pracuje w sklepie, bo jest sprzedawcynią - zaseplenił kolega Rafałka, też pięciolatek. - a Tadek jest moim wujkiem. Oni psyjechali tu tak jak dziś, tylko rok temu. W tym roku tez psyjadą. Ona juz się ozeniła z tym Tadkiem.

- Czy dobrze się czujesz w domu Twojej cioci i wujka?
- Taaak! Świetnie. Oni dbają, żeby mi się tam podobało...
- To chyba już z Ciebie nie zrezygnują, Piotrusiu?
- Chyba już nie, ale jak będę niegzecny, to tak... - uśmiecha się łobuzersko.
- To starasz się być miły i dobry...
- Nooo, tak.

Obok chichocze Oleńka. Ma śliczne orzechowe oczy i sterczące warkoczyki z kokardkami. W jej sprawie z panią dyrektor rozmawia właśnie młode małżeństwo. Oleńka o tym wie. Czeka w napięciu, ale jest wesoła. Czuje, że też znajdzie swój dom.

- Dyskutowaliśmy na ten temat od dłuższego czasu - młode małżeństwo siedzi, trzymając się za ręce. Oboje są bardzo stremowani. Nawet mężowi załamuje się głos. - To była trudna decyzja dla nas - kontynuuje - mimo że wynika z naszej osobistej tragedii, sami nie możemy mieć dzieci, których tak bardzo pragniemy. Oleńka ma już sześć lat. W przyszłym roku będziemy obchodzić taką rocznicę ślubu. My wiemy, że nasze życie się odmieni, ale będziemy się starali, żeby Oleńka była z nami szczęśliwa.

Szansa na normalne życie
Pani dyrektor uśmiecha się życzliwie. Tacy ludzie jak ta para, stwarzają „jej dzieciom” szansę na normalne, rodzinne życie. Z ciepłą pobłażliwością traktuje ich zapewnienia, że będą najlepszymi rodzicami dla tych porzuconych maluchów. Wie, że przyszłość postawi ich przed trudną próbą. Jednak doświadczenie uspokaja ją, bo dla większości jest ona zwycięska.

- To nie jest wcale trudne - Rafałek już spakował swój plecak i wskoczył na kolana swojego „wujka”, który kontynuuje - to nie jest ponad siły, przecież ma się swoje dzieci, to się wie, jak to jest. Może ten pierwszy krok jest trochę niepewny, potem życie wszystko dyktuje. Mamy trójkę swoich chłopaków, Rafałek jest w wieku najmłodszego.

- Ja usłyszałam w radiu. Zaraz zadzwoniłam, chyba druga wpisałam się na listę. Dla Sandruni przygotowałyśmy z córką pokoik, kupiłyśmy sanki, ubranka, lalki... też jesteśmy bardzo niecierpliwe, jak to będzie.

Dla nas pani dyrektor wybrała Łukasza - starsza pani wypatruje w grupce dzieci swojego chłopca. - Czekamy jeszcze, bo może zdecydują się też Roland i Robert, jego starsi bracia. Chcielibyśmy tego. Święta spędzą z naszym wnukiem. Trzeba lubić dzieci i mieć otwarte serce, to wszystko. Moja wychowanka usamodzielniła się w tym roku, już pracuje, więc zdecydowałam się na nową dziewczynkę. Hanusią opiekowałam się ponad 10 lat. Teraz przyjaźnimy się nadal, ale postanowiłyśmy przygarnąć Anię. Też ma 10 lat, tak jak Hanka wtedy, kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy. Sądzę, że to Bóg łączy spojrzenia. Coś jest takiego właśnie. Patrzy się na grupkę dzieci, a widzi te jedne, jedyne oczy.

Warto podjąć ryzyko
Święta Bożego Narodzenia są wyjątkowe również dlatego, że odradzają w ludziach uczucia, które tłumią cały rok. Pośpiech, rutyna, zmartwienia spychają wrażliwość w zakamarki duszy. Tam czeka. Pani Beata Szczepurek jest dyrektorem Domu Dziecka nr 2 w Katowicach. Od dłuższego czasu szukała rodziny dla braci bliźniaków, którzy we własnym domu byli maltretowani przez rodziców. Nie chcą nawet pamiętać tego czasu. Uczą się wyśmienicie, „kolekcjonują” szóstki, trenują w klubie piłkarskim. Chcą w ten sposób zwrócić na siebie uwagę ludzi, którzy by ich przygarnęli. Marzą o nowym domu dla siebie, o miejscu przy rodzinnym stole.

- Akcja radiowa „Dzieci jak prezenty” sprawiła, że trwa już adopcja braciszków. Bardzo zżyli się z nową rodziną i są szczęśliwi. Wie pani, bardzo często ludzie noszą w sobie poważne decyzje, ogromne chęci lub energię, ale nie wiedzą, w którą stronę i do kogo się z nimi zwrócić. Akcje takie jak ta ukierunkowują działania ludzi, którzy gotowi są do podejmowania wyzwań. Dają im szansę spełnienia - mówi pani dyrektor. - Wiem też, że poważnych decyzji, zwłaszcza tych, które angażują nas samych, nie podejmuje się pochopnie. Dojrzewają w nas powoli, a kiedy przychodzi czas, wiemy dokładnie, co robić.

Pan Krzysztof Sacha jest wychowawcą w Domu Dziecka nr 1 w Bytomiu. Mówi, że jego wychowankowie przypominają mu Małego Księcia, który zwiedził wiele planet, zanim znalazł tę jedyną różę. - Każdy z nas w poszukiwaniu swojego miejsca w życiu podejmuje podróż pełną wyzwań, do której potrzebna jest odwaga. Kto nie ryzykuje, nic nie ma. Zwłaszcza dla miłości warto podjąć ryzyko. Wiele osób mówi, że dzieci te mogą się rozczarować, popaść w depresję, doznać bólu odrzucenia... Jednak jeżeli nie podejmą ryzyka, nigdy nie dowiedzą się niczego o prawdziwej przyjaźni, miłości, oddaniu, rodzinnej atmosferze. Prawie wszyscy nasi wychowankowie chcą podjąć to ryzyko. Nie możemy zamykać im drzwi do szczęścia. Muszą podejmować próby. My ich w tym wspieramy.

- Mówimy o dzieciach w wieku od sześciu lat wzwyż - uzupełnia pana Krzysztofa Ewa Bonczyk, zastępca dyrektora Domu Dziecka nr 1 w Bytomiu. - Tych dzieci właśnie już nikt nie chce, bo są za stare. Adoptuje się chętnie maluchy. Wyrośnięte; ośmio-, dwunastolatki zostają w domu dziecka. Do nich przychodzą ludzie, którzy usłyszeli o akcji „Dzieci jak prezenty”. Z nimi pragną podzielić się ciepłem świątecznego stołu, usiąść przy choince, śpiewać kolędy. Z czasem zaprzyjaźnić się. Często sobie chcą dać taki „prezent” pod choinkę. Od tego czasu będą mieli o kim myśleć, kim się zajmować, cieszyć, przejmować... Dlatego często są tak samo stremowani i niepewni jak te dzieciaki z buzią przylepioną do szyby w oknie. Wierzę w szczerość ich intencji. Wiadomo, że wiara odbija wszelkie ciosy, zamienia truciznę w przejrzystą wodę. Ludzie, z którymi rozmawiam, przychodzą z taką właśnie wiarą, że potrafią dać szczęście. Ja im wierzę. W ciągu 13 lat trwania akcji zawiązało się kilkadziesiąt rodzin zastępczych, zaprzyjaźnionych, oraz przeprowadziliśmy kilkanaście adopcji. Tylko w naszym domu dziecka.