Elżbietanki wśród ubogich Śląska

Radio Watykańskie/J

publikacja 02.10.2007 18:38

W Rudzie Śląskiej od ponad stu lat pracują siostry elżbietanki. Ich dom znajduje się w dzielnicy biedy, może nawet nędzy – wśród „familoków”. Wspólnota liczy 4 siostry: to siostry Helena, Scholastyka, Maksencja i Estera.

Dziennikarka radia Watykańskiego zapytała dwie z nich, s. Esterę i s. Helenę o ich życie i pracę.

Radio Watykańskie: Zacznijmy od tego, czym żyjecie, czym żyje zgromadzenie w momencie beatyfikacji współzałożycielki, Matki Marii Merkert. Czym to wydarzenie dla was jest?

S. Estera: Dla mnie osobiście jest to wielką radością, na którą czekało kilka pokoleń sióstr. To radość duchowa dla całego Kościoła.

S. Helena: Jest to wielkie wydarzenie, nie tylko dla nas jako dla sióstr, ale także dla wszystkich osób, które są z nami jakoś związane, które współpracują z naszym zgromadzeniem.

RW: Co z przesłania Matki Marii jest dla sióstr najważniejsze tutaj, w Rudzie Śląskiej? Co najbardziej się urzeczywistnia w waszej codziennej pracy?

S. Estera: Matka Maria powtarzała: złóżmy swój los w ręce Ojca. Ona uczyła mnie i inne siostry, jak dbać o tych najuboższych, najbiedniejszych, bo do końca, wytrwale pomagała tym, którzy potrzebowali jej pomocy. My staramy się ją naśladować całkowicie. Do nas w XXI w. przychodzą po żywność potrzebujący tak, jak niegdyś do Matki Marii Merkert. Ona postawiła sobie jako priorytet opiekę nad chorymi, opuszczonymi, w ich mieszkaniach. My jako siostry też idziemy do osób, a jest ich coraz więcej, których nie stać na zakupienie lekarstwa, czy pójście do szpitala. Jesteśmy przy nich, obsługujemy, z miłością. Pragniemy, aby nasz charyzmat trwał. Gdy Matka Maria widziała biedne, osierocone dzieci, zajmowała się nimi. Dawała im pożywienie i ubranie, uczyła je. My staramy się robić to samo: przygarniamy dzieci, opiekujemy się nimi, staramy się im pomóc w nauce. Dajemy im Pana Boga w uśmiechu, w radości, w byciu z nimi.

S. Helena: Każdego dnia – tak, jak to czyniła Siostra Maria – opiekujemy się też chorymi w ich własnych mieszkaniach. Mamy tu też osoby, które czekają na przejście do Pana, a my towarzyszymy im w tych ostatnich chwilach, pomagamy im, znajdujemy też tych, którzy są w stanie udzielić im fachowej pomocy. Staramy się to czynić każdego dnia z taką samą miłością, jak Siostra Maria to czyniła.

RW: Rozmawiamy w sali nad przedszkolem „Dom św. Elżbiety”, które siostry prowadzą. Kim są te dzieci, które tutaj przychodzą, skoro jest to dzielnica bardzo biedna?

S. Estera: Dzieci, które chodzą do naszego przedszkola pochodzą z różnych rodzin. Czasem są to rodziny bardzo dobre i pobożne, które szukają dla swoich dzieci wychowania katolickiego. Są osoby, które pragną nauczyć się Pana Boga, bo wiedzą, że u sióstr ich dzieci niczego złego się nie nauczą, a oni chcą je wychować na dobrych ludzi. Ale są też dzieci z rodzin patologicznych, rozbitych, gdzie nadużywa się alkoholu. Są to często rodziny wielodzietne, gdzie jedynym posiłkiem jest właśnie ten w przedszkolu. Mamy w sumie 98 dzieci, z których 25 nie opłaca czesnego, choć korzystają ze wszystkiego, czym dysponujemy w przedszkolu.

RW: W przedszkolu sióstr, odmiennie niż w innych przedszkolach, gdzie stosuje się catering i są gotowe porcje jedzenia, jest kuchnia. To odpowiednio więcej kosztuje. Trzeba było na przykład zainstalować windę towarową. Co siostry skłoniło, by wybrać trudniejszą drogę?

S. Estera: Często proszę siostrę kucharkę, by gotowała więcej, bo te dzieci są po prostu głodne. Dzięki temu mają możliwość dokładki, a nawet wybrania sobie potrawy, która im bardziej smakuje. Poświęcamy sporo czasu, aby jedzenie było smaczne i dobrze przygotowane, a dzieci mogły się naprawdę najeść. One, gdy wrócą do domu, często nie dostają już żadnego posiłku.

RW: Ale przychodzą tu dzieci nie tylko z waszego przedszkola. Z placu zabaw mogą korzystać także inne dzieci...?

S. Helena: Tak. To dzieci, które wychowuje ulica, które nie mają żadnej zabawki w domu. Często przychodzą, pytają, czy mogą się pobawić, pohuśtać na huśtawkach. Tym dzieciom rozdajemy również zabawki albo ubrania, które otrzymujemy od ofiarodawców. Niesamowita jest radość w oczach dziecka, które trzyma mocno przytulonego do siebie misia. Mówi: „Będę się nim dzielić z moim młodszym braciszkiem, żeby on też mógł się pobawić”. To są niesamowite chwile...

RW: Matka Maria – jak czytamy w jej życiorysie – często wynosiła różne rzeczy z zakonnej kuchni, by dawać je ubogim. Mówi się, że nie siadała do posiłku, zanim nie upewniła się, że wszyscy zjedli. Czy były takie chwile, kiedy przyszli do was ubodzy, a wyście naprawdę nie miały co im dać, a potem... się znalazło?

S. Estera: Często modlimy się do Pana Boga, że skoro są to Jego biedni, to żeby pomógł nam się o nich zatroszczyć. Przyszła kiedyś do nas pewna kobieta. Jej dzieci zniszczyły pościel i nie miała ich czym na czas zimowy przykryć. Musiałam powiedzieć, że na razie nic nie mam; to, co miałyśmy jako zapasowe już zostało rozdane. Prosiłyśmy Pana Boga o ofiarodawcę. Trzy dni później pojechałyśmy do pewnej rodziny, która nic nie wiedząc o naszych potrzebach, przygotowała dla nas kołdrę, poduszkę i koc plus inne dodatki. Był to dla nas namacalny znak, że sam Bóg troszczy się o tych biednych i potrzebujących.

RW: Dowodem na to jest też dobre serce ludzi, którzy dają różne rzeczy, m.in. pieczywo...

S. Helena: Jest dużo takich osób, które w sercu czują potrzebę dzielenia się, z czego się bardzo cieszymy. Dla nas może to się wiązać z poświęceniem dodatkowego czasu, ale ostatecznie nasze życie jest ofiarowane Panu Bogu, więc nie liczymy tego czasu. Niejednokrotnie jedziemy po te chleby, przywozimy tu, rozdajemy... To jest piękne, że można w ten sposób dzielić się z drugim człowiekiem i liczyć na łaski u Pana Boga.

RW: Siostry elżbietanki pracują na tym terenie nie tylko w przedszkolu. Powiedzmy coś na ten temat...

S. Estera: Tu niedaleko, w Rudzie Śląskiej – Goduli, nasze siostry zajmują się dziećmi z rodzin patologicznych i prowadzą świetlicę socjoterapeutyczną. Mają tam grupkę dzieci w wieku przedszkolnym, które borykają się z poważniejszymi problemami. Robią pewnie jeszcze więcej, niż my: rozdają jedzenie, ubrania, przygotowują dzieci do szkoły. Mamy też w Rudzie Śląskiej nasze siostry, które opiekują się w domu Caritas ludźmi starszymi, którzy potrzebują stałej pielęgnacji. Mamy dom w Szombierkach, gdzie siostry posługują przy kościele parafialnym, pracują w katechizacji. Mamy dom w Miechowicach, gdzie siostry opiekują się osobami starszymi, szczególnie z naszych rodzin. W Katowicach, w domu prowincjalnym, jest kuchnia dla ubogich, gdzie codziennie siostry wydają ok. 350 posiłków i skąd również my korzystamy, gdy chodzi o zaopatrzenie np. w ryż, makaron, ser, mleko itd.

RW: A tutaj siostry podzieliły się... domem. Jeden z pokoi gościnnych został przekształcony w salę przedszkolną. Gdyby teraz popatrzyła na was bł. Matka Maria, to co by powiedziała? „Więcej pracujcie”, czy „Jest całkiem dobrze”, czy też: „O, tam jeszcze byście się przydały”?

S. Helena: Oj, trudno to stwierdzić na pewno, bo potrzeb jest jeszcze wiele! Oprócz naszych 98 dzieciaczków, którymi się opiekujemy, jeszcze ponad 50 czeka na przyjęcie. Nie mamy miejsca ani możliwości odstąpienia kolejnych pomieszczeń na przystosowanie dla potrzeb przedszkolnych. Ale gorąco się modlimy każdego dnia, aby Pan Bóg jakieś światełko rozwiązania dał, by większe grono dzieci mogło skorzystać z tej pomocy.

S. Estera: Proszę Matkę Marię o wstawiennictwo, aby młode dziewczęta z naszej okolicy, pociągnięte przykładem naszej pracy, posługi, zapragnęły ofiarować swoje życie dla przynoszenia radości drugiemu człowiekowi.

RW: W jednej sal przedszkolnych stoi figurka wykonana przez jedną z mam przedstawiająca siostrę ze skrzydłami jak u anioła, a wokół dzieci. To jest wyraz wdzięczności za waszą pracę. A ja chciałam na koniec zapytać, co w ciągu tych lat waszej pracy w tej trudnej dzielnicy Rudy Śląskiej było najpiękniejsze, co można by uznać za podziękowanie za tę pracę?

S. Estera: Dla mnie kimś takim byli rodzice, którzy kiedyś odeszli od Boga, a po roku czy dwóch naszej opieki nad ich dziećmi zaczęli do Boga powracać. Największą radością było przygotowanie dzieci do Chrztu św., dorosłych do Sakramentu Małżeństwa. Wielką radością jest i to, że nie tylko katolickie dzieci chodzą do naszego przedszkola. Matka Maria mówiła, że mamy się opiekować ludźmi niezależnie od ich wyznania, rasy i innych uwarunkowań. Mamy teraz w przedszkolu dwie Ormianki, mieliśmy dziecko z rodziny świadków Jehowy, które dwa lata czekało na miejsce w naszym przedszkolu, a potem przyjęło Komunię św.

S. Helena: Dla mnie doświadczeniem wdzięczności jest to, że dzieci po prostu przychodzą. Przytulą się i mówią: „Dobrze siostro, że jesteś, pobaw się ze mną! Czego dzisiaj będziemy się uczyć?”. Ta chęć dzieci bycia razem z nami jest dla mnie chyba największym wynagrodzeniem.