Z Jezusem między parawany

Karolina Pawłowska

publikacja 20.08.2018 05:45

− Gdzie można dzisiaj świętych zobaczyć? Są między nami, tutaj, na plaży! − skandują, wchodząc między tysiące zażywających słońca turystów.

Ks. Jacek Sokołowski udziela błogosławieństwa. Karolina Pawłowska /Foto Gość Ks. Jacek Sokołowski udziela błogosławieństwa.

Przemierzając Wybrzeże, śpiewają, tańczą i dają świadectwo o Jezusie. I o tym, że On naprawdę troszczy się o wszystko.

Jezu, ufam Tobie

To nie tylko deklaracja z koszulek. Wstając rano, ewangelizatorzy nie wiedzą, czy będą mieli gdzie spać, czy będzie co jeść. – Pozbywamy się wszelkich zabezpieczeń. Zostaje tylko Pan Bóg. A On daje znacznie więcej, niż prosimy – zapewnia Wioleta Łosiniecka, jedna z uczestniczek Ewangelizacji Nadmorskiej. Góralka z Czarnego Dunajca bierze mikrofon i opowiada smażącym się na piasku ludziom, jak spotkała Jezusa. Zza parawanów wyglądają zaciekawione głowy starszych i młodszych.

Śpiewanie i granie oswaja zaskoczonych i ośmiela zaciekawionych. Przed księdzem i diakonem ustawia się ogonek chętnych, by przyjąć błogosławieństwo. Tu, na plaży. – Czemu nie? Plaża jest równie dobra jak każde inne miejsce. Nie powinniśmy się wstydzić tego, że jesteśmy wierzący – mówi pan Jacek. Na opalonej na brąz, wytatuowanej piersi wisi medalik na niebieskim sznureczku. Ewangelizatorzy rozdają ich tysiące na plaży, na skwerach i deptakach kolejnych odwiedzanych miejscowości. I każdego obdarowanego powierzają opiece Matki Bożej.

Ogień

– Jezus mnie porwał – śmieje się Wioleta. To jej dziewiąte wyjście na plażę. – Poznałam ludzi, którzy chcieli autentycznie żyć Ewangelią. Świadectwo było płomykiem, ale ogień zapłonął, gdy sama doświadczyłam Boga Żywego. Ta ewangelizacja jest dobrym czasem na takie doświadczenie – przyznaje. – Dziewczyny mówiły: „Weź jak najmniej rzeczy”. No ale jak nie zabrać czapki na słońce, kurtki na deszcz, dresu na wypadek zimna i tysiąca innych potrzebnych rzeczy? Teraz w czapce chodzi diakon, bo nie miał nic na głowę, kurtkę oddałam koleżance, dres też gdzieś „poszedł”. Rozdałam wszystko, co miałam, i niczego mi nie brakuje – śmieje się Magda Fiołek. Dwudziestolatka z Sosnowca spotkała ewangelizatorów w ubiegłym roku w Mielnie. To, co usłyszała i zobaczyła, spodobało jej się na tyle, żeby dołączyć do ekipy ewangelizacyjnej. A ta składa się nie tylko z młodych. Pani Kamila jest doświadczonym ewangelizatorem. Głosiła już Jezusa nad morzem, tyle że nad… Czarnym. – Jestem w trzecim zakonie franciszkańskim i z naszą wspólnotą organizowaliśmy takie akcje. Trochę inaczej, bo mieszkaliśmy nad morzem w namiotach i przez dwa tygodnie głosiliśmy naszym życiem – opowiada pochodząca z Ukrainy ewangelizatorka. Od czterech lat mieszka w Polsce, w Polanowie. O akcji dowiedziała się w Domu Miłosierdzia, do którego przyjeżdża co miesiąc na Mszę św. z modlitwą o uzdrowienie. – Teraz trochę cierpię, bo uderzyłam się w stopę, stłukłam ją i nieco mi spuchła. Ale nic nie jest złamane, więc się nie martwię. Boli, ale idę. Ofiarowuję to cierpienie i za tych ludzi tutaj, i za moich w rodzinie, którzy odeszli od Kościoła – mówi, dzielnie przemierzając parawanowo-ręcznikowy tor przeszkód.

Poza mury

Ewangelizatorzy wstają wcześnie, po siły na nowy dzień idą przed Najświętszy Sakrament. Potem krótkie spotkanie organizacyjne. Dwójka zostaje, by adorować, a reszta – na plażę! Śpiewają, tańczą, odgrywają krótkie pantomimy, dają świadectwa. – Większość ludzi jest życzliwa i otwarta. Może raz pojawił się nieracjonalny zarzut, że „narzucamy się” z naszą wiarą. „Dobrze, że jesteście”, „Szacun”, „Dobra robota” – to słyszymy najczęściej. Ludzie cieszą się, że Kościół idzie do nich, wychodzi poza mury świątyń – przyznaje ks. Jacek Sokołowski.

Saletyn z Olsztyna po raz czwarty posługuje na Nadmorskiej. Nieraz doświadczał, jak konkretnie działa Pan Bóg, gdy Go o to z wiarą prosić. – Kilka lat temu mieliśmy problem ze znalezieniem noclegów. Pan przez swoje słowo upominał nas w kwestii chciwości, chęci posiadania pieniędzy. Okazało się, że jedna z osób miała ze sobą pieniądze „na wszelki wypadek”. Dopiero gdy się ich pozbyła, wszystko się rozwiązało. Dlatego, kiedy uzbierało się trochę pieniędzy, wszystko wrzuciliśmy do skarbonki w kościele. Pan Bóg się o nas zatroszczy – zapewnia ks. Jacek. Tak jak wczoraj. – Miała być tylko zupa. A potem były i zapiekanki, i kawa, i lody, i otwarte szeroko serce. Na koniec pani, która nas ugościła, jeszcze poprosiła o spowiedź. I jak tu nie chwalić Pana? – dodaje z uśmiechem.