Sybirak na ochotnika

Przemysław Kucharczak

publikacja 11.01.2010 08:48

Ten bohater nigdy nie zaistniał w historycznej pamięci Polaków. Pewnie dlatego, że był księdzem, a jego bohaterstwo wiązało się z wywózkami na Wschód.

Sybirak na ochotnika Archiwum Magdaleny Meissner

Nad Lwowem wstał świt 18 czerwca 1940 r. W stronę stacji kolejowych zmierzały ciężarówki i furmanki, na których siedzieli wywożeni na Wschód ludzie. Na wybojach kołysały się ich tobołki, które w czasie nocnego najścia łaskawie pozwolili im wziąć Sowieci. W tę samą stronę, ku podlwowskiej stacji Persenkówka, szedł sobie o szóstej rano ponad 30-letni, samotny mężczyzna z walizeczką w ręku. Powoli zrównał krok z jednym z wozów. Siedzieli tam państwo Cieszkowscy, starsi ludzie z Poznańskiego.

Uzbrojony w karabin sowiecki strażnik szedł o kilkadziesiąt kroków z tyłu. Samotny mężczyzna przez chwilę szedł obok wozu, później położył na nim walizeczkę, a w końcu sam do niego wskoczył. Sowiecki żołnierz nie zareagował. W ten sposób do wywożonych na mroźny Wschód nieszczęśliwych ludzi dołączył ks. Tadeusz Fedorowicz, 33-letni wikary parafii św. Marii Magdaleny we Lwowie. W walizeczce niósł wino, hostie i szklany kieliszek, który miał posłużyć zamiast mszalnego kielicha.

Dobrowolnie akceptuję
Wyczyn ks. Fedorowicza przypomina bohaterstwo rotmistrza Pileckiego, o którym Polacy długo też prawie nic nie wiedzieli. Pilecki dostał się na ochotnika do obozu w Auschwitz, żeby zorganizować w nim ruch oporu. Ks. Fedorowicz natomiast pojechał na Wschód, żeby zesłańcy nie byli pozbawieni Ciała Chrystusa. Obaj bohaterowie w momencie podejmowania swoich decyzji wiedzieli, z jak strasznym wiąże się to ryzykiem. Wydawnictwo Norbertinum wznowiło w 2009 r. wojenne wspomnienia ks. Fedorowicza: „Drogi Opatrzności”. Ks. Fedorowicz opisuje w nich, jak zdobył zgodę arcybiskupa lwowskiego na dołączenie do wywożonych. Przy pierwszej, kwietniowej próbie dołączenia przypadkowo wpadł w kocioł NKWD i został wtrącony do więzienia na lwowskim Zamarstynowie.

Po dwóch tygodniach niespokojnego czekania w więzieniu stał sobie samotnie przy zakratowanym oknie, bo chwilowo zabrakło miejsca leżącego na podłodze. Układał w myślach plan modlitw. Wspominał: „Pomyślałem, że skoro kameduli siedzą zamknięci w celach za kratami, to i ja mogę tę sytuację dobrowolnie zaakceptować. Gdy tak to sobie ułożyłem, stało mi się lekko i radośnie. Byłem wprost szczęśliwy. Ale po paru minutach tego szczęścia rozległ się zgrzyt klucza w zamku. Wszedł enkawudzista i spytał: – Na bukwu F? Zgłosiłem się, podając nazwisko. Na to on: – Dawaj z wieszczami! – to jest z rzeczami”. Wyszedł na wolność.

Ksiądz z siekierą
Między Polaków wywożonych na Wschód udało mu się wmieszać 18 czerwca. Przed załadunkiem do wagonów funkcjonariusz NKWD zażądał jednak dokumentów. Gdy ks. Tadeusz powiedział, że nie ma, enkawudzista rzucił: „Dawaj, spiszem!”. Ksiądz podał nazwisko „Jackowski”, bo jego przodkowie nazywali się: Fedorowicze-Jackowscy. „Podałem swoje imię, wykształcenie prawnicze, powiedziałem, że jestem z Krakowa z ulicy Kopernika, zmyśliłem jakiś tam numer. Blagą był tylko Kraków i ulica Kopernika. Poza tym wszystko było prawdziwe, oprócz tego, że nie powiedziałem, że jestem księdzem” – pisał we wspomnieniach.

Początkowo trafił do Republiki Maryjskiej, po europejskiej stronie Uralu. Akurat tam wywiezionych Polaków i Żydów traktowano w miarę dobrze. Zresztą, ponieważ ks. Fedorowicz pojechał dobrowolnie, do wszystkiego podchodził pozytywnie. Zachwycał się krystalicznie czystą wodą, którą pił w trakcie kąpieli w rzece. Tak polubił swoją fizyczną pracę drwala, że przełożeni zaliczyli go do najlepszych robotników i przyznali mu wysoki limit półtora kilograma chleba na dzień. Jednak ten dobry robotnik ukrywał przed Sowietami, że odprawia też dla zaufanych Polaków Msze św. w dolince ze zwalonymi sosnami, które służyły jako ławki. Z czasem udało mu się też odwiedzić Polaków z sąsiedniego obozu, a później oni sami ukradkiem przychodzili do niego. Spowiadał ich, chodząc po lesie.

W końcu miejscowi milicjanci dowiedzieli się, że wśród Polaków jest ksiądz. Ks. Fedorowicz trafił jednak na przesłuchanie jako podejrzany o zorganizowanie w baraku modlitwy… żydowskiej. Jako jedyny Polak mieszkał bowiem w baraku Żydów. Z czasem milicja wiedziała coraz więcej. Dwa razy ktoś już szedł przez las ku dolince, gdzie trwała Msza. Raz był to milicjant Wasjanin. Pięciu małych chłopców, którzy stali na czatach, wykrzykiwało wtedy hasło: „O, jaki wielki czarny grzyb!!!”, a uczestnicy Mszy szybko rozchodzili się z zabranymi dla kamuflażu koszykami na grzyby i jagody.

Nauka chińskich gór
W ten sposób ks. Fedorowicz doczekał wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, a później utworzenia w ZSRR polskiej armii Andersa. Został w niej kapelanem w randze kapitana. Wkrótce armia wyprawiła go do Kazachstanu, żeby odwiedzał wywiezione tam rodziny żołnierzy. W ten sposób dotarł aż nad chińską granicę. Odczuł, co znaczy temperatura minus 50 stopni Celsjusza. Przygotował w Kazachstanie do Pierwszej Komunii św. setki polskich dzieci. A także Rosjan i Niemców Wołżańskich, których Sowieci też wywieźli do Kazachstanu. Dla wielu było wielkim wzruszeniem znów zobaczyć księdza po dwudziestu latach przymusowej ateizacji.

W czasie pobytu w sowchozie „Bolszewik” ksiądz wdrapywał się przed zachodem słońca na stok, z którego widać było góry Tarbagataj na granicy z Chinami, bodące niebo szczytami o wysokości 3 tys. metrów. Czasem były wyraźne i cudnie skrzyły się od śniegu, leżącego na wierzchołkach. Innym razem jednak przyszła mgła i widział tylko ich kontury, a później góry całkiem zniknęły mu z oczu w chmurach. Skomentował: „Wtedy zrozumiałem, że tak samo jest z Panem Bogiem. Czasem Pan Bóg jest dla mnie oczywisty i wyrazisty jak te góry w słońcu, a czasem jest mgła w sercu, w tej sferze uczuciowo-zmysłowej, to uczucie przysłania widzenie umysłu. A potem przychodzą chmury i Bóg całkowicie znika. Pozostaje tylko głębokie przekonanie wiary. Wiele nauczyły mnie te góry”. Najmocniej doświadczał Bożej opieki, kiedy coś dla Boga poświęcał. W mieście Semipałatyńsk w kolejce przed sklepem spotkał Rosjankę, która rozpaczała, że jej kartki na chleb zostały skradzione. Ks. Tadeusz wręczył jej wtedy własną kartkę. Nie był to ogromny heroizm, bo skalkulował sobie, że bez tego chleba jakoś przeżyje. Po południu w bocznej, pustej uliczce drogę zastąpiła mu nieznana Polka. Wyjęła „śliczny bocheneczek chleba, złoty prawie, pszennorazowy, ładnie wypieczony, i dała mi go. – Dlaczego pani mi to daje? – zdziwiłem się. – A zobaczyłam księdza i przyszło mi do głowy, żeby księdzu to dać” – wspominał. Chleb był pyszny, w przeciwieństwie do tego, z którego ksiądz rano zrezygnował. Podobnych zdarzeń było wiele.

Nie pogardzaj
Nie wyszedł z armią Andersa do Iranu, został z zesłańcami w Kazachstanie. W 1943 r. jednak Sowieci wtrącili go do więzienia w Semipałatyńsku za „szpiegostwo, kontrrewolucję i brak dokumentów”. W 4 miesiące przeżył 40 przesłuchań. Co noc do piątej rano siedział na zydelku przed śledczymi. A w dzień spanie w celi było zabronione... Mimo to we wspomnieniach opisał z sympatią ludzi, którzy go przesłuchiwali. Swoje cierpienia skwitował krótkim zdaniem, dotyczącym dni po wyjściu z więzienia: „Byłem tak wychudzony, że prosiłem tych, których odwiedzałem, o poduszki na krzesło”. Do Polski wrócił jako kapelan IV Dywizji Ludowego Wojska Polskiego. Do śmierci w 2002 r. mieszkał w Laskach pod Warszawą. Stał się przewodnikiem duchowym dla setek świeckich i księży. Biskup Bronisław Dembowski, wezwany za młodu na komendę milicji, wspominał radę ks. Fedorowicza: „Jeśli musisz się tam udać, to znaczy, że Bóg cię tam posyła. Pamiętaj, że ci oficerowie milicji są ludźmi mającymi nieśmiertelne dusze, a ty jesteś kapłanem posłanym do nich przez Boga. Nie bój się ich i nie pogardzaj nimi. Mów prawdę. Może coś z niej w nich pozostanie”. Był też spowiednikiem i kierownikiem duchowym Jana Pawła II. Papież mówił o ks. Fedorowiczu m.in. w homilii w Kazachstanie w 2001 roku. „Można go nazwać wynalazcą nowego rodzaju duszpasterstwa: duszpasterstwa deportowanych” – powiedział.