Każdy ma swoje Betlejem

publikacja 04.01.2010 07:38

O osobistym odkryciu Betlejem, pieluchach Jezusa i znaczeniu szarej codzienności z ks. Henrykiem Seweryniakiem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz.

Każdy ma swoje Betlejem Ks. Henryk Seweryniak – kapłan diecezji płockiej, profesor teologii fundamentalnej na UKSW i w płockim seminarium duchownym fot. H. Przondziono

Ks. Henryk Seweryniak – kapłan diecezji płockiej, profesor teologii fundamentalnej na UKSW i w płockim seminarium duchownym

Ks. Tomasz Jaklewicz: Pamięta Ksiądz swoją pierwszą wizytę w Betlejem?
Ks. Henryk Seweryniak: – Od 25 lat uczę teologii i zawsze w okolicy Bożego Narodzenia powtarzałem studentom: „Ja do Ziemi Świętej nigdy nie pojadę, bo to mi nie jest potrzebne. Mam swoje Betlejem, swoją Jerozolimę”. Nie chcę niszczyć tego krajobrazu, który zbudowałem w sobie przez mój dom rodzinny, seminarium, teologię. Ale w końcu Pan Bóg wziął mnie za rękę.

I zaprowadził Księdza do Betlejem…
– To jest historia bardzo osobista. W 2000 roku moja siostra Lucyna, karmelitanka, znalazła się w Betlejem. Wcześniej studiowała polonistykę na KUL-u, była redaktorką Encyklopedii Katolickiej, została karmelitanką w Dysie. W roku 2000 ówczesny łaciński patriarcha Jerozolimy Michel Sabbah przyjeżdża do księdza prymasa z prośbą: „Jedno z najważniejszych miejsc dla palestyńskich chrześcijan – Karmel w Betlejem zamiera, pomóżcie nam”. Karmel stworzyła pierwsza Palestynka wyniesiona na ołtarze, bł. Mariam Baouardy. Urodziła się pod Nazaretem, a ostatnie lata swojego niezwykłego życia spędziła w Betlejem i tam jest pochowana. Kilka polskich karmelitanek zdecydowało się na wyjazd do Betlejem i odnowienie tego klasztoru, wśród nich moja siostra. W 2002 roku trafiłem więc po raz pierwszy do Ziemi Świętej.

Jakie były pierwsze wrażenia?
– Nie zapomnę pierwszego haustu powietrza po wyjściu z samolotu. Oddycham tym samym powietrzem, którym oddychali Jezus, Maryja, Józef… I jestem w Betlejem. Jest świt, pamiętam pianie kogutów, nie ma jeszcze muru, dogasa intifada. Betlejem jest bez pielgrzymów. Idę do bazyliki, wchodzę do groty, jestem tam kilkanaście minut sam. Myślę sobie: „Panie Jezu, aleś mnie wziął za rękę”. Wchodzi do tej groty Palestyńczyk. Nie wiem, czy był chrześcijaninem, czy muzułmaninem. Pada przed tą gwiazdą w najgłębszym geście pokory i zamiera tak na długich kilka minut. Ja klęczałem w głębi groty. To jest mistyczny moment. Przychodzi mi do głowy, że ten człowiek żegna się z Ziemią Świętą. Bo chrześcijan jest tam coraz mniej, masowo wyjeżdżają, może on także.

Ziemia Święta pomaga dotknąć realności, historyczności Jezusa. Jak wygląda konfrontacja z naszymi wyobrażeniami, z Jezusem naszej wiary?
– Dzięki mojej siostrze Betlejem stało mi się bardzo drogie. Jestem tam niemal każdego roku na tydzień czy miesiąc. Tam wpadłem na myśl napisania książki „Geografia wiary”. Inspiracją był łaciński napis na gwieździe betlejemskiej: Hic de Virgine Maria Jesus Christus natus est, czyli „Tu z Dziewicy Maryi narodził się Jezus Chrystus”. To hic, czyli „tu”, jest czymś wstrząsającym. Kiedy Jan Paweł II przygotowywał Kościół do obchodów Jubileuszu Roku 2000, zaczął często używać terminu „geografia wiary” albo „geografia zbawienia”. Jan Paweł II mówił, że tak jak są pewne szczególne momenty łaski, które nazywamy kairos, tak samo są pewne miejsca, które Bóg wybrał, żeby tam ujawnić swoją miłość, swoją wolę, dokonać zbawienia. George Weigel opiera swoją książkę „Listy do młodego katolika” na wybranych miejscach w Ziemi Świętej, ale pojawia się tam też grób ks. Jerzego Popiełuszki czy kościół dominikanów w Krakowie. Chrześcijaństwo nie jest mitem, jest czymś zakorzenionym w konkretnym czasie i konkretnej historii. Bóg czyni naszą ludzką historię swoją. Bóg chce, by nasza historia stała się Jego historią.

Każdy z nas ma własną geografię wiary?
– Benedykt XVI, kiedy odwiedza Wadowice, cytuje Goethego: „Kto chce zrozumieć poetę, powinien udać się do jego kraju”. I mówi, że aby zrozumieć Jana Pawła II, trzeba dotknąć miejsc z nim związanych. Ks. Janusz St. Pasierb w swojej genialnej książce „Czas otwarty” wspomina miejsca związane ze swoją wiarą: gdzie był chrzczony, gdzie biegał przez kałuże na katechezę, kościółek, w którym drżał, przyjmując Pierwszą Komunię św. Każdy z nas ma swój Nazaret, swoje Betlejem, swoją Jerozolimę.

Czy ten rodzaj patrzenia na nasze życie nie wynika właśnie z tajemnicy Wcielenia?
– Teologowie w historii wciąż pytali: Cur Deus homo? (dlaczego Bóg stał się człowiekiem?). Sformułowano już w starożytności odpowiedź: „To, co nie zostanie przyjęte, nie może zostać odkupione”. Dlatego Bóg przyjął na siebie człowieczeństwo. Bliskie jest mi zdanie z katechizmu: „Wcielenie dokonuje się w tym celu, żeby człowiek mógł naśladować Jezusa Chrystusa”. Ja w Ziemi Świętej, nazywanej Piątą Ewangelią, ciągle odkrywam to wezwanie: „Masz Kogoś, za kim możesz pójść”. Naśladowanie oznacza wkładanie swoich stóp w ślady Jezusa. Ważne jest to, że „owinęła Go w pieluszki”, i to, że Jezus siada zmęczony przy studni, Jego płacz i smak octu, którym Go pojono na krzyżu. Możemy odkrywać te ludzkie ślady Jezusa we wnętrzu naszego życia, zarówno w dramatycznych momentach, jak i tych radosnych. Pomyślmy o dramacie ucieczki do Egiptu, ilu ludzi dzieli ten sam los wygnańców. Ilu dzisiejszych Betlejemitów musi się w tym odnajdywać? W 1948 roku większość mieszkańców była chrześcijanami, dzisiaj najwyżej 20 proc. Bóg urodził się jako najbardziej bezbronna istota, jako dziecko, a dziś w Ziemi Świętej widok ludzi z bronią jest czymś powszechnym. I jeszcze ten mur.
– W 2000 r. Jan Paweł II wygłosił w Betlejem wstrząsające przemówienie. Cytował Izajasza mówiącego o panowaniu Księcia Pokoju i pytał, gdzie jest to panowanie w tym mieście. Odpowiedź: Książę Pokoju chce panować przez ludzkie serca, pokój musi być najpierw w człowieku i wtedy dopiero spełni się proroctwo o przekuwaniu mieczy na lemiesze. Izrael mówi, że mur ma zapewnić bezpieczeństwo jego obywatelom. To prawda, że pewna liczba terrorystów pochodziła z Betlejem, ale budowanie muru nie rozwiąże problemu. Ludzie żyją zamknięci na małej przestrzeni. Betlejem przypomina więzienie, to wywołuje coraz większe napięcie. Michel Sabbah mówił niedawno: „my, chrześcijanie palestyńscy, żyjemy z pytaniem, dlaczego Bóg na to pozwala. Ewangelia porównuje uczniów do małej trzódki. My jesteśmy taką małą trzódką, jesteśmy ziarnkiem gorczycy, które cierpi. Jeśli nie pozostaniemy tutaj, to kościoły na świętych miejscach staną się tylko zabytkami. Wierzymy, że nasze cierpienia wydadzą owoc”. To jest logika chrześcijańska, to jest logika Betlejem.

Maryja w ciąży musi wyruszać do dalekiego miasta, wszystkie drzwi są zamknięte w Betlejem, Jezus rodzi się w skrajnym ubóstwie. Bóg jakby nie zadbał o swojego Syna. Jak to rozumieć?
– To jest właśnie paradoks chrześcijaństwa. Pierwsi Ojcowie Kościoła żyli mocno tą świadomością. Dostrzegali, że chrześcijaństwo jest czymś zupełnie innym od znanych im religii. Bóg przemawia przez słabość, nie przez siłę. Św. Paweł wyraził ten paradoks w zdaniu: „On będąc bogaty, dla was stał się ubogim, żeby was swoim ubóstwem ubogacić” (2 Kor 8,9). Jak można się wzbogacić ubóstwem?! Bóg przyjął postać sługi. To się zaczęło w Betlejem. W symbolice świątecznych podarunków możemy to jakoś zobaczyć. Czujemy się wzbogaceni tym niezwykłym podarunkiem, którym jest sam Bóg w ludzkiej postaci. On nas uczy, by się wzajemnie obdarowywać. Nie tylko rzeczami, ale sobą, przyjaźnią, bliskością, modlitwą.

Czy Pan Jezus nie gubi się nam dzisiaj w święta?
– Nie chcę powtarzać narzekań. Prawda, że niektórzy zachowują się tak, jakby się bali Jezusa. Czego się boją? Ale nawet w tej całej świątecznej komercji jest jakaś tęsknota, intuicyjne szukanie bliskości Boga.

Jak głosić dziś ludziom wiarygodnie prawdę o Betlejem?
– Trzeba odnaleźć swoje Betlejem. Ważne są proste rzeczy, ustawianie szopki, śpiew kolęd, bycie razem, bycie dla siebie w małżeństwie, w rodzinie, w Kościele. Moi studenci narzekają nieraz, że nie odnajdują w święta autentyczności. Ale ta sprawa jest przecież w naszych rękach. Próbujmy. Bóg jest tak blisko i tak nisko. Mówi ludzkim głosem, płacze ludzkim płaczem, dojrzewa w Nazarecie, pracuje, cierpi jak my. Betlejem i Nazaret uczą, że nasze zwykłe życie ma głębszy sens, niż nam się wydaje. Chodzi o odkrycie mistyki codzienności. Kiedy czasem ciężko mi odmawiać brewiarz, przypominam sobie, że Jezus odmawiał te same psalmy, że nimi uświęcał codzienność. Przed Bogiem można się radować, ale i skarżyć. Można być sobą. W Betlejem i Nazarecie Bóg pokazuje, jak ważne jest nasze szare życie. Jak blisko tego wszystkiego jest On sam. W tę stronę warto pójść.

Boże Narodzenie to także tajemnica dziecka.
– W Płocku nie mogę nie wspomnieć o św. Faustynie. W jej „Dzienniczku” jest sporo wizji Dzieciątka Jezus. Faustyna usilnie chciała kontemplować tylko Mękę Jezusa, ale Jezus jakby ją koryguje. Ukazuje się jej Dziecię promieniujące pięknością, spowiednik zachęca, by medytowała tajemnicę Betlejem. Czytamy w „Dzienniczku”: „Dziecko nie zajmuje się ani przeszłością, ani przyszłością, ale korzysta z chwili obecnej”. Faustyna widzi w małym dziecku wielkiego Boga. Ten moment warto wydobyć w pobożności miłosierdzia.

Nie jest łatwo zobaczyć w płaczącym dziecku wielkiego Boga.
– Mamy tendencję widzieć wielkie w wielkim, wspaniałe we wspaniałym, a tymczasem cała logika Betlejem to odwraca. Masz dostrzec w małym wielkiego. Trzeba przekształcać swoje patrzenie. Najważniejsze widzi się naiwnymi oczyma. Czy kiedyś mówiliśmy szczerze: „Panie, przyjdź, zapraszam Cię do siebie” lub „Proszę, niech Betlejem będzie we mnie”. Jezus chce dać nam siebie, i to jest cała istota chrześcijaństwa. Dopóki Go osobiście nie przyjmiemy, chrześcijaństwo pozostanie dla nas mitem albo czymś bardzo skomplikowanym czy odległym.