Nie ufam feministkom

Wiesław Dąbrowska-Macura

publikacja 03.11.2009 13:00

Kościół ma problem z kobietami, a kobiety mają problem z Kościołem - stwierdziła w poprzednim numerze "Gościa" Alina Petrowa-Wasilewicz. Trzeba koniecznie dodać: nie wszystkie. I chyba nawet nie większość.

Nie ufam feministkom Wiesława Dąbrowska-Macura: – Byłoby mi przykro, gdyby się okazało, że Kościół ma problem ze mną, bo jestem kobietą fot. Józef Wolny

Jestem kobietą, teologiem, żoną (matką, niestety, nie), pracuję zawodowo z wyboru i nie mam problemów z Kościołem. Ale też nie mam jakichś szczególnych wymagań wobec Kościoła. Dla mnie jest on przede wszystkim wspólnotą zbawienia. Tylko tyle i aż tyle. Byłoby mi przykro, gdyby się okazało, że Kościół ma problem ze mną, bo jestem kobietą.

Kościół żeńsko-katolicki
Wbrew pozorom więcej problemów Kościół ma z mężczyznami niż z kobietami. Wystarczy rozejrzeć się po kościele w czasie niedzielnej Mszy św. albo na przykład nabożeństwa różańcowego. Przeważają kobiety. W grupach parafialnych i modlitewnych, ruchach i stowarzyszeniach katolickich – także głównie kobiety. Wśród katechetów – także większość kobiet. Podobnie jest w gronie świeckich studentów teologii. Nie bez racji czasem ironicznie mówi się o Kościele w Polsce: Kościół żeńsko-katolicki. Mężczyzn znacznie trudniej przyciągnąć do świątyni. Niewielu z nich angażuje się w działalność grup parafialnych, ruchów czy wspólnot katolickich. Model duszpasterstwa parafialnego nie jest atrakcyjny dla mężczyzn. Od lat trwa dyskusja o tym, co Kościół może im zaoferować. Satysfakcjonujących propozycji wciąż brak.

Ci, którzy twierdzą, że w Kościele uprzywilejowani są mężczyźni, mają na myśli przede wszystkim duchownych. Bo to kapłani-mężczyźni odprawiają Mszę św., sprawują sakramenty i przewodniczą nabożeństwom, głoszą kazania, prowadzą rekolekcje i pielgrzymki... Wystarczy dopuścić kobiety do kapłaństwa i wszystkie kłopoty ze znalezieniem satysfakcjonującego rozwiązania „kwestii kobiecej” w Kościele znikną – sugerują uczestnicy niedawnej dyskusji o miejscu kobiet w Kościele na łamach „Gazety Wyborczej”. Są w błędzie. Polskie kobiety nie marzą masowo o kapłaństwie, nawet absolwentki czy studentki teologii. Bo kapłaństwo to nie zawód czy stan cywilny, ale powołanie. Same ludzkie chęci nie wystarczą. To Bóg powołuje do kapłaństwa kogo chce, kiedy i jak chce.

Gdzie tu problem?
Jeżeli księża nie spełniają oczekiwań kobiet – coraz lepiej wykształconych i coraz bardziej niezależnych, coraz chętniej pracujących zawodowo i skutecznie wspinających się po szczeblach zawodowej kariery; jeżeli w czasie kazań czy nauk rekolekcyjnych dla kobiet widzą tylko żony, matki zajmujące się domem i dziećmi, a nie zauważają coraz liczniejszych grup żon i matek pracujących zawodowo (także z wyboru, nie tylko z konieczności, bo zarobki mężów nie wystarczają na utrzymanie rodziny), singielek czy kobiet samotnie wychowujących dzieci, trzeba im to po prostu powiedzieć. I jasno określić swoje oczekiwania. Aby – jak słusznie pisze w „Gościu” Alina Petrowa-Wasilewicz – te kategorie kobiet zaistniały w świadomości duszpasterzy.

Wierzę, więcej – jestem przekonana, że księża chcą w swojej posłudze wychodzić naprzeciw potrzebom i oczekiwaniom wszystkich swoich parafian – mężczyzn i kobiet. Ale muszą je znać, a nie tylko się ich domyślać. Narzekanie, że Kościół (czyli księża-mężczyźni) nie rozumie kobiet, nie dostrzega ich problemów albo niewłaściwie je diagnozuje, nie pomoże żadnej kobiecie w odnalezieniu swojego miejsca w Kościele. Nie jest przecież tak, że tylko kobiety muszą łączyć role żony, matki i pracownicy. Mężczyźni także łączą role mężów, ojców i pracowników. I nie tylko dla kobiet jest to trudne zadanie. Feministki wmawiają kobietom, że macierzyństwo to największa kara, jaka je spotyka. Że Bóg skrzywdził kobietę, każąc jej rodzić i wychowywać dzieci. Spróbujmy spojrzeć na to inaczej: urodzenie dziecka jest przywilejem. Tylko kobiecie dane jest czuć, jak pod jej sercem rozwija się życie, a potem wydać na świat nowego człowieka. Mężczyzna nigdy tego nie przeżyje, choćby nie wiem jak bardzo pragnął.

Nie zwykła wspólnota
Wydaje się, że punktem wyjścia w toczącej się dyskusji o roli i miejscu kobiet w Kościele jest rozumienie Kościoła tylko jako jednej z wielu wspólnot ludzkich. Nie wolno zatrzymać się na tym poziomie. Kościół to przecież wspólnota Bosko-ludzka, ustanowiona przez Jezusa Chrystusa. Dlatego na Kościół trzeba patrzeć z perspektywy wiary, i w takiej perspektywie prowadzić dyskusję także o roli kobiet w Kościele. W tym kontekście warto odwołać się do pięknego obrazu Kościoła jako Ciała Chrystusa z Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian. Ciało składa się z wielu bardzo różnych członków, które różnią się między sobą i pełnią odmienne funkcje. Ale żaden z tych członków nie może istnieć i funkcjonować bez drugiego. Wszystkie są sobie bardzo potrzebne, niezbędne. Wszystkie są jednakowo ważne. Św. Paweł obrazowo przekonuje: „Gdyby całe ciało było okiem, gdzie byłoby ucho? Albo gdyby całe ciało było słuchem, gdzie byłoby powonienie? Otóż Bóg, tak jak zechciał, ustalił miejsce każdej części w ciele. Gdyby jedna część była całością, to gdzież byłoby całe ciało? Tymczasem ciało jest jedno, mimo że składa się z licznych części. Nie może więc oko powiedzieć ręce: »Nie potrzebuję ciebie«, ani głowa nogom: »Nie potrzebuję was«”. (1Kor 12,19–21).

Tak samo jest w Kościele. Każdy ma własne, niepowtarzalne miejsce, rolę, zadanie, powołanie. Nie wszyscy mogą (i chcą) być kapłanami czy biskupami czy nadzwyczajnymi szafarzami Komunii św. (warto dodać, że wśród nadzwyczajnych szafarzy Komunii św. jest w Polsce 100 kobiet). Nie wszyscy będą pełnili funkcje liturgiczne. Nie wszyscy będą decydowali o kształcie duszpasterstwa w swojej parafii czy diecezji jako członkowie rady parafialnej czy diecezjalnej. Nie wszyscy są mężami i ojcami lub żonami i matkami. Jedni pełnią bardziej zaszczytne funkcje we wspólnocie, inni zajmują mniej eksponowane stanowiska. Ale w Kościele jest tak, że te najbardziej zaszczytne łączą się z największą służbą. „Te części ciała, które uważamy za mniej szacowne, otaczamy większym szacunkiem, a wstydliwe większą troską. (...) Bóg udzielił większej czci tym częściom, którym jej brakowało i w ten sposób utworzył ciało, aby nie było w nim rozdarcia, lecz aby poszczególne części wzajemnie ze sobą współdziałały” – pisze św. Paweł (1Kor 12,23–25). W kwestii rozumienia tego, czym jest i powinien być Kościół, ufam bardziej św. Pawłowi niż feministkom wierzącym bardziej w bożka modernizacji niż w Ducha Świętego.