Oddał życie za naszą wolność

Andrzej Grajewski

publikacja 16.10.2009 11:07

Jak ksiądz Jerzy zmienił naszą historię? Co zostało nadal żywe z ideałów, za które oddał życie? Myślę, że nie jest powszechna świadomość tego, że grób ks. Popiełuszki na warszawskim Żoliborzu jest w istocie jednym z kamieni węgielnych, na którym zbudowana została nasza wolność.

Oddał życie za naszą wolność fot. EAST NEWS

Nadal nie wiemy wszystkiego
Po latach warto raz jeszcze powrócić do tezy, że śmierć ks. Popiełuszki mogła być zaplanowana przez "twardogłowych” w kierownictwie PZPR po to, aby sprowokować zamieszki, które miały wykazać przed Moskwą, że gen. Jaruzelski nie jest w stanie opanować kryzysu w Polsce. Do przejęcia władzy szykowało się "moskiewskie” stronnictwo, które poprzez zastosowanie masowych represji chciało rozbić wszelki opór społeczny. Nie ma bezpośrednich dowodów, ale dalszy rozwój wydarzeń sugeruje możliwość, że gen. Jaruzelski mógł być poinformowany o tych działaniach. Prowokacja, czyli zabójstwo ks. Popiełuszki, dokonała się, ale jednocześnie gen. Jaruzelski zdemaskował najpierw bezpośrednich sprawców zbrodni, a kilka miesięcy później, 14 maja 1985 r., odsunął z Biura Politycznego i Sekretariatu KC PZPR gen. Mirosława Milewskiego, zaufanego człowieka Moskwy, zwolennika twardych rozwiązań wobec tzw. wrogów socjalizmu.

Nadal jednak ukrywana jest pełna prawda o okolicznościach politycznych tej zbrodni. Osądzeni i skazani zostali tylko bezpośredni jej sprawcy. Ciągle nie wiemy, w jakich okolicznościach przygotowano plan porwania i jakim politycznym celom miało ono służyć. Wiadomo jednak, że istnieją dowody świadczące o tym, że chroniący ks. Popiełuszkę jego kierowca, a później zeznający jako główny świadek w procesie, Waldemar Chrostowski nie wszystko powiedział o swej przeszłości. Inne, aniżeli znamy z oficjalnych komunikatów, były okoliczności wydobycia zwłok ks. Jerzego z zalewu pod Włocławkiem. Może być kwestionowana nawet data wrzucenia ciała do wody. Pytań jest ciągle więcej niż odpowiedzi.

Mówił za nas
Gdy ks. Jerzy Popiełuszko zaczynał pracę duszpasterską w kościele pw. św. Stanisława Kostki w Warszawie, nic nie zapowiadało, że wkrótce stanie wobec historycznych wyzwań. Był duszpasterzem służby zdrowia, ofiarnie pracującym kapłanem, jednym z wielu. Zawsze miał znakomity kontakt z ludźmi i skupiał wokół siebie licznych współpracowników. Przełom nastąpił w sierpniu 1980 roku. Wówczas kard. Stefan Wyszyński posłał go, aby odprawił Mszę św. dla strajkującej załogi Huty Warszawa. Od tego momentu w centrum jego posługi kapłańskiej znalazła się służba narodowi, którą rozumiał jako drogę wyzwolenia poprzez świadectwo i głoszenie prawdy. Jak powiedział kiedyś, "na tym polega w zasadzie nasza niewola, że poddajemy się działaniu kłamstwa, że go nie demaskujemy”.

W 1982 r. rozgłos w całym kraju zdobyły jego nabożeństwa, sprawowane w intencji Ojczyzny w parafii pw. św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. Powołane przez niego Duszpasterstwo Ludzi Pracy skupiało zarówno działaczy robotniczych, jak i warszawskich intelektualistów. Wielu z nich, nawet formalnie niedeklarujących się jako ludzie wierzący, w przestrzeni stworzonej przez ks. Jerzego szukało możliwości swobodnego działania, animowania inicjatyw kulturalnych oraz oświatowych, a także wpływania na opinię publiczną. W 1983 r. na nabożeństwa odprawiane przez ks. Popiełuszkę przyjeżdżały delegacje z całej Polski. Jego kazania, przedrukowywane w całej prasie "podziemnej”, a także emitowane na falach Radia Wolna Europa, docierały do wielu Polaków.
 

Głoszone przez niego hasło "Zło dobrem zwyciężaj” spowodowało, że całe zbuntowane pokolenie polskiej młodzieży, nazywane czasem "pokoleniem bitych”, nie sięgnęło po broń terroryzmu, miejskiej partyzantki, choć nie brakowało takich, którzy przemocą chcieli odpowiedzieć na prymitywną nienawiść władzy, czasami zachowującej się tak, jakby chciała społeczeństwo sprowokować do radykalnych działań, aby usprawiedliwić w ten sposób stosowanie w odwecie represji.

Jeden z bliskich przyjaciół ks. Jerzego , wybitny adwokat, ewangelik Edward Wende, wspominając jego kazania, podkreślał: "To nie były nigdy wezwania do buntów - odwrotnie, zawsze apelował, żeby ludzie rozchodzili się w spokoju, żeby nie dali się sprowokować. Trzeba też pamiętać o gestach, jakie czynił wobec swych prześladowców - o wychodzeniu do żołnierzy z opłatkiem, o noszeniu kawy esbekom, o tym, co mówił podczas ostatnich rozważań różańcowych na temat zwyciężania zła dobrem” .

Niezwykłą sympatię otaczających go ludzi zdobywał swym zachowaniem, prostotą, otwartością na każdego potrzebującego pomocy. Stefan Bratkowski, szef rozwiązanego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, wspominał po latach: "Jurek nie musiał zdobywać ludzi. Lgnęli do niego sami. Miał w sobie naturalne ciepło i promienne iście dobro - co nie przeszkadzało temu, by kiedy wygłaszał swoje homilie, z każdym słowem (nigdy żadnego krzyku, żadnej histerii w głosie) wręcz jakby rósł, potężniał, a kościół i wszystko wokół zdawało się unosić ku górze, rozszerzać...”.

W matni
Ksiądz Popiełuszko stał się nie tylko wielkim autorytetem dla szerokich kręgów polskiego społeczeństwa. Jego siła brała się przede wszystkim z tego, że przywracał nadzieję. Pokazywał, że można żyć w prawdzie, wśród szykan SB, ZOMO, w ustawicznym zgiełku partyjnej propagandy, która kreowała go na głównego przeciwnika porozumienia narodowego, nieomal uosobienie wszelkiego zła.

Oczywiście nie przekonywało to nikogo, kto identyfikował się z nauczaniem Popiełuszki, mobilizowało jednak i było ideowym lepiszczem dla aparatu partyjnego, a przede wszystkim pretorianów systemu - funkcjonariuszy MO i SB.
W miarę upływu czasu władze coraz bardziej irytowała postawa nieustraszonego duchownego.

Wielokrotnie próbowano go zastraszyć. Rzucano kamieniami w okno, do jego mieszkania podrzucano kompromitujące materiały, m.in. amunicję, środki wybuchowe i antypaństwowe publikacje. Wreszcie Popiełuszko został aresztowany. Z pałacu Mostowskich wypuszczono go po interwencji arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego, sekretarza Episkopatu Polski. Rozpoczęło się jednak śledztwo, którego uwieńczeniem był oficjalny akt oskarżenia z lipca 1984 r. I chociaż ogłoszona w tym samym miesiącu amnestia objęła także księdza, to jednak wyraźnie odczuwało się, że pętla wokół niego zaczyna się zaciskać.
 

Tę świadomość mieli także ludzie z jego otoczenia. Kilka osób zwróciło się więc do Prymasa Polski, kard. Józefa Glempa, z prośbą o wysłanie księdza Jerzego na studia do Rzymu. On sam wobec tej perspektywy był rozdarty. Z jednej strony wiedział, że wyjazd oznaczałby koniec szykan, trochę upragnionego spokoju, a z drugiej czuł, że jego miejsce jest tutaj, w tym kościele, gdzie co miesiąc gromadzili się ludzie spragnieni prawdy i nadziei.

19 września 1984 r., na miesiąc przed śmiercią ks. Popiełuszki, w tygodniku "Tu i teraz” felietonista Jan Rem, naprawdę ukrywający się za tym pseudonimem rzecznik rządu Jerzy Urban, opublikował głośny tekst pt. "Seanse nienawiści”. Później był on odczytywany jako przyzwolenie na dokonanie egzekucji na księdzu. 19 października 1984 r. ks. Jerzy pojechał do Bydgoszczy, gdzie miał uczestniczyć w nabożeństwie różańcowym w tamtejszym kościele śś. Polskich Braci Męczenników.

Po Mszy św., modlitwie i spotkaniu na plebanii z kierowcą Waldemarem Chrostowskim wyruszyli w drogę powrotną. W ślad za nimi pojechał duży fiat na warszawskich numerach. W środku znajdowali się oficerowie SB: kpt. Grzegorz Piotrowski, por. Waldemar Chmielewski i por. Leszek Pękala.

Przed Toruniem esbecy wyprzedzili samochód ks. Popiełuszki. Jeden z nich, ubrany w mundur milicjanta, zatrzymał golfa, którym jechał ks. Jerzy. Chrostowskiego poproszono do fiata i skuto kajdankami. Ksiądz nie chciał wejść do środka, więc Piotrowski uderzył go kijem. Nieprzytomnego kapłana oprawcy załadowali do bagażnika i ruszyli w drogę. Nie docenili jednak sprawności i zimnej krwi Waldemara Chrostowskiego, który siedział przy drzwiach. Gdy samochód zwolnił na jednym z zakrętów, Chrostowski otworzył drzwi i wyskoczył, znikając w ciemnościach.

Podczas postoju w Toruniu także ksiądz usiłował uciec oprawcom. Został jednak złapany, pobity i ponownie wtłoczony do bagażnika. Na następnym postoju porywacze związali go sznurami i obciążyli workiem wypełnionym kamieniami. Dotarli do tamy wiślanej koło Włocławka i tam zrzucili swoją ofiarę do rzeki.

Jest wśród nas
Zbity do nieprzytomności, w worku obciążonym kamieniami ks. Jerzy umierał samotnie w nurtach Wisły, która miała na zawsze pogrzebać jego ciało. W ostatniej drodze, przy kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu, towarzyszyły mu setki tysięcy ludzi, cała Polska modliła się za niego. Lech Wałęsa wypowiedział wówczas prorocze słowa: "Solidarność żyje, bo ty oddałeś za nią swoje życie”. Po kilku latach nastąpił przełom, który zmienił nie tylko polską rzeczywistość, lecz także sytuację w Europie.

Chyba nie jesteśmy świadomi do końca, jaki był historyczny wymiar ofiary ks. Jerzego Popiełuszki. Być może historycy w przyszłości znajdą dokumenty, które pozwolą określić, jaką rolę w procesie historycznym, który nazywamy upadkiem komunizmu, odegrała śmierć bohaterskiego kapłana.
 

Wydaje się, że wówczas udowodnić będzie można to, co obecnie jest bardziej kwestią wyczucia aniżeli udokumentowanej wiedzy, że wśród wielu istotnych przyczyn tego procesu, śmierć polskiego księdza była bardzo ważna. Odebrała ona bowiem inicjatywę tym siłom, które planowały krwawą rozprawę z opozycją oraz rozstrzygnięcie problemu walki o władzę w drodze konfrontacji zbrojnej. Socjalizm w sowieckim wydaniu musiał upaść, gdyż był to system pod wieloma względami niewydolny. Z pewnością jednak nie musiał być to upadek w drodze bezkrwawej ewolucji.

Śmierć ks. Popiełuszki stała się kulminacyjnym punktem terroru, skierowanego ku społeczeństwu w momencie wprowadzenia stanu wojennego przez gen. Jaruzelskiego. Od tego czasu represje łagodnieją, reżim wyraźnie traci dynamikę w swych dalszych poczynaniach, zrazu nieśmiało, a później na coraz większą skalę czynione są przygotowania do rozmów z opozycją. Zdecydowanie powiększa się także obszar wolności Kościoła, m.in. zostaje rozwiązany osławiony Departament "D”, najbardziej utajniona jednostka SB, specjalizująca się w prowokacjach wobec Kościoła. Po 1989 r. próbowano wyjaśniać niektóre kwestie. Bez powodzenia.

Nie udało się skazać obu szefów nadzorujących pracę IV Departamentu SB, generałów Stanisława Płatka i Władysława Ciastonia. Zabrakło wystarczających materiałów dowodowych, świadkowie zmieniali zeznania, dokumenty ginęły, szantażowano ludzi, którzy starali się dochodzić prawdy. Nie zostali także skazani oficerowie SB, którzy niszczyli dokumentację, mogącą m.in. pomóc w wyjaśnieniu okoliczności tej sprawy. Może kiedyś uda się przełamać zmowę milczenia. To także ważne ze względu na toczący się proces beatyfikacyjny w sprawie ks. Jerzego. W oczach milionów osób, które odwiedziły jego grób w Warszawie, jest on już świętym męczennikiem, obecnym wśród nich, stale przypominającym o ideałach, za które oddał życie.