Nadzwyczajni dzięki żonom

Klaudia Cwołek

publikacja 09.07.2009 13:20

Niedawno w Pławniowicach odbyło się spotkanie nadzwyczajnych szafarzy Komunii świętej, którzy jako pierwsi w Polsce zostali do tej posługi ustanowieni 19 lat temu. Przyjechali z żonami, bez których zgody i wsparcia nie podjęliby się tego zadania.

Nadzwyczajni dzięki żonom Foto: Henryk Przondziono.

Dzień 8 grudnia 1990 zapamiętali jako wyjątkowo mroźny. Była ślizgawica, a oni musieli dojechać do Opola na uroczystość ustanowienia ich szafarzami, do której po kursie przygotowawczym przystąpiło aż 287 mężczyzn. Wielu z nich już się wykruszyło, niektórzy zrezygnowali, inni zmarli. Do Pławniowic przyjechało piętnastu, głównie z diecezji gliwickiej, której w 1990 roku jeszcze nie było, bo powstała dwa lata później, wyodrębniona w dużej części z terenu diecezji opolskiej.

Odważna decyzja
Dzięki staraniom biskupa Alfonsa Nossola diecezja opolska była pierwszą w Polsce, gdzie dopuszczono świeckich mężczyzn do rozdawania Komunii świętej. – Księża w wielkie święta czasem pół godziny komunikowali. Trzeba było temu jakoś zaradzić – wspomina ks. infułat Paweł Pyrchała, od początku zaangażowany we wprowadzenie tej posługi. Drugim powodem była potrzeba częstszego zanoszenia Komunii do chorych. Choć w Kościele nie było to żadną rewolucją – świeccy roznosili Komunię świętą już na początku chrześcijaństwa – dla wiernych była to jednak nowość, a dla niektórych decyzja trudna do przyjęcia.

– W większych parafiach było zrozumienie, ale w małych nie za bardzo – mówi ks. Pyrchała. Nie było jednak odgórnego nakazu, o tym więc, czy szafarze w danej parafii będą, czy nie, decydowali proboszczowie, którzy też szukali odpowiednich kandydatów. Niektórzy – jak na przykład śp. ks. Rajmund Bigdon w parafii św. Wawrzyńca w Zabrzu – wyznaczył do tej posługi od razu całą grupę. Ale nie wszędzie było to takie proste, bo mężczyźni się wzbraniali. Wątpliwości mieli różne: czy są godni, jak zareagują znajomi, czy podołają obowiązkom…

Muszę porozmawiać z żoną
Ludwik Szuba z Pławniowic pamięta, jak ówczesny proboszcz ks. Bonifacy Madla zwrócił się z tą propozycją do niego i jeszcze drugiego mężczyzny w parafii, który od razu odmówił. On sam natomiast odpowiedział, że musi to przespać i porozmawiać z żoną. W innych parafiach scenariusz był podobny. Proboszcz prosił, a mężczyźni powoływali się na opinię żony. Od razu było bowiem wiadomo, że czas szafarza spędzony w kościele i z chorymi jest czasem zabranym rodzinom. I to w niedziele i święta, gdy wszystkim najłatwiej spotkać się razem. Minione lata to potwierdziły: mąż szafarz to dla żon zwykle duże wyrzeczenie. Ale i wyzwanie, które podejmują, wspierając ich w posłudze. Za to usłyszały w Pławniowicach serdeczne słowa uznania i gorące podziękowania.

Z Komunią po domach
– Miałem wątpliwości, czy nasza posługa jest konieczna aż do momentu, gdy zobaczyliśmy film, który pokazywał, jak szafarz w Niemczech szedł z posługą do chorych i jak ci chorzy go przyjmowali – wspominał na spotkaniu Helmut Bytomski, szafarz w parafii św. Andrzeja w Zabrzu, gdzie bardzo szybko nawiązały się dobre relacje z chorymi. Stanisław Malkusz, jego kolega z tej samej parafii, pamięta duże zainteresowanie tą posługą. Przez jakieś dziesięć lat ciągle miał wiele osób do odwiedzenia.

– Większość to były panie, każda czekała z zegarkiem w ręku, czasem trzeba się było tłumaczyć ze spóźnienia – opowiadał. Niestety, coś się stało, bo chorych ubywa. – Coraz trudniej pozyskać nowych ludzi – zauważył. – Ci, którzy kiedyś byli młodsi, teraz są starsi i chorzy, a nie czują takiej potrzeby. Szafarze odwiedzają chorych z Komunią świętą, ale bardzo szybko stają się dla nich także powiernikami w życiowych problemach. Dla wielu są wsparciem na co dzień i w sytuacjach losowych. To zwłaszcza wtedy pomoc żon okazuje się nieoceniona.

– Jest już kilka takich rodzin, do których chodzę przez kilkanaście lat – mówił Franciszek Mańka z parafii katedralnej w Gliwicach. – Chodziłem do męża, on zmarł, teraz chodzę do żony… Jestem w wielu przypadkach traktowany jak członek rodziny. Wielu ludzi z jednej strony potrzebuje Pana Jezusa i czekają na ten moment, ale z drugiej strony – szczególnie osoby samotne – potrzebują kontaktu, wiadomości z parafii, żeby wiedziały, co się dzieje. Dla takich osób, które nie mogą wyjść z domu, my jesteśmy w pewnym sensie łącznikami z całym życiem parafialnym. – Zauważyłem, że u tych ludzi jest zupełnie inna hierarchia wartości. To, za czym my gonimy, co nam zaprząta głowę, dla nich już jest nieważne – podkreślił Stefan Hajda z parafii św. Józefa w Krupskim Młynie. – Oni mają swoje życie, życie wiary. Myślę, że przez te lata, chodząc do chorych, bardzo wiele ja sam na tym zyskałem.

Ręce drżą nadal
Z rozdawaniem Komunii jest jak z pierwszą miłością. Po latach można odtworzyć wszystkie szczegóły. Stefan Hajda pierwszy raz udzielał Komunii w poniedziałek na Mszy św. roratniej. – Pamiętam, że ręce mi tak drżały, że pomyślałem, że jak tak dalej pójdzie, to pożytku ze mnie nie będzie. Myślę, że to przejęcie zostało do dzisiaj, pomimo tych 19 lat…

– Do dziś drżą mi ręce, jak mam wziąć kielich z Przenajświętszym. To jest naprawdę wrażenie nie do opisania: trzymać w ręce Pana Boga – mówił z kolei Tadeusz Łakomy, który posługuje w parafii św. Wawrzyńca w Zabrzu-Mikulczycach razem ze swoim teściem. – Na początku nie włączaliśmy się od razu. Tylko w wielkie święta: w Wielkanoc i Boże Narodzenie pomagaliśmy przy komunikowaniu – zauważył Franciszek Mańka. – To jest niesamowite przeżycie, ten moment pierwszego kontaktu z Hostią, z Panem Jezusem.

Drżące ręce albo pot na czole, gdy Hostia upada – to doświadczenia, które mimo upływu lat pozostają. Jest też smutek, gdy szafarze spotykają się z brakiem poszanowania Najświętszego Sakramentu u ludzi, którym służą. Ale są też piękne świadectwa głębokiej wiary, które im pomagają.

Ludwik Szuba tak wspomina swoje pierwsze pójście z Przenajświętszym do parafian: – To były dwie osoby, panie, szwagierki, obie Franciszki – opowiada. Szedł ze strachem, nie wiedział, jak zostanie przyjęty. Szybko się jednak okazało, że ksiądz wszystko dobrze przygotował. Pomodlili się, pośpiewali, a po Komunii „pogodali”. Starsza pani Franciszka pozostawiła po sobie wielki skarb – modlitwę, której nauczyła swojego szafarza. On ją odmawia do dziś, przy różnych okazjach. Ze wzruszeniem wyrecytował ją też w Pławniowicach.