Jedź natychmiast do Warszawy...
Agata Puścikowoska
publikacja 16.04.2009 10:37
... tam wstąpisz do klasztoru”. Wstałam od modlitwy i przyszłam do domu, i załatwiłam rzeczy konieczne. (...) i tak w jednej sukni, bez niczego, pojechałam do Warszawy”*... Nie wszyscy wiedzą, że swoją drogę do świętości 19-letnia Helena Kowalska zaczęła od drogi z Łodzi do Warszawy.
Foto: Agata Puścikowska
Żytnia, kwiecień 2009. Pełno ludzi, bieganina. Samochody parkują ciasno, niemal ocierając się o siebie. Szary budynek przy budynku, billboard przy billboardzie. Ot, zwykłe warszawskie życie. W dali dzwoni tramwaj. Przyjechała tu podobnym tramwajem? Bo w 1925 r. były już tramwaje w Warszawie.
W jednej sukni – do Niego
Jest rok 1924. Helena jest służącą, ma skończone trzy klasy. Musi utrzymywać się sama i pomagać rodzinie. Rodzina żyje bardzo skromnie – Helena jest trzecia z dziesięciorga rodzeństwa. I mimo że czuje powołanie, nie dla takiej życie zakonne. Bo przecież prosiła o nie rodziców... Prosiła nie raz, i bezskutecznie...
„Po tej odmowie, oddawałam się próżnościom życia” – wspomina potem w „Dzienniczku”. Te „próżności” to... zwykłe, spokojne życie. Praca, praca, obowiązki. Helena starała się o Nim nie myśleć. Może takie myślenie po prostu bolało? Może bolała tęsknota za Nim? Może gdy się nie myśli o pragnieniu, wzywającym i ponaglającym powołaniu, po prostu jest łatwiej? A żeby bardziej zapomnieć, to nawet i Helena na zabawę taneczną poszła. Tańczyli wszyscy: znajomi, jej siostry, przyjaciółki. „Kiedy się wszyscy najlepiej bawili, dusza moja doznała wewnętrznych udręczeń. W chwili gdy zaczynałam tańczyć, nagle ujrzałam Jezusa obok, Jezusa umęczonego, obnażonego z szat, okrytego całego ranami, który mi powiedział te słowa: »Dokąd cię cierpieć będę i dokąd Mnie zwodzić będziesz«. W tej chwili umilkła wdzięczna muzyka, znikło sprzed oczu moich towarzystwo, w którym się znajdowałam, pozostał Jezus i ja”.
Prędko, prędko, do łódzkiej katedry. Najświętszy Sakrament i żarliwa modlitwa. Co znaczyły usłyszane słowa? Co robić? Helena słyszy: „Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru”. Więc pojechała: w jednej sukni, prosząc siostrę, by pożegnała rodziców. Pojechała do Niego.
Z kuchni – kaplica
Jeden krótki dzwonek na furtę zgromadzenia sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Sygnał domofonu otwiera drzwi. W hallu kilka obrazów, piękna płaskorzeźba Maryi, na pamiątkowej tablicy – wypisane słowa Ojca Świętego Jana Pawła.Przypominają, że to zakon wyjątkowy, wybrany, bo to właśnie z niego wyszła taka święta. Siostra Nulla prowadzi do niewielkiego pokoiku. Czy Helena mieszkała w podobnym? Mieszkała na parterze czy na piętrze? Co widziała z okna?
– Nie wiadomo, w którym miejscu dokładnie mieszkała – mówi s. Nulla. – Nie zachowały się na ten temat żadne wspomnienia – ani samej świętej, ani innych sióstr. W 1944 r. klasztor został zrujnowany. Odbudowano go dopiero w 1978 r.
Wiadomo jedynie, że przyszła święta pracowała w kuchni. I wiadomo, gdzie ta kuchnia się znajdowała. Znów proste, drewniane drzwi. Siostra Nulla naciska klamkę. To wejście do... kaplicy.
– Właśnie tak Pan Bóg błogosławi i uświęca pracę: kiedyś była tu zakonna kuchnia. Siostra Faustyna gotowała tu dla innych sióstr. Pracowała od rana do nocy. Ciężko. Po latach została tu zbudowana kaplica z Najświętszym Sakramentem – opowiada s. Nulla. Kaplica nie jest zbyt duża. Rzędy klęczników, w idealnym porządku ułożone modlitewniki. Przy ołtarzu, w centralnym miejscu, On. A pod Nim napis: „Jezu, ufam Tobie”... Po prawej stronie, z przodu kaplicy – wyjątkowy klęcznik. W drewnianym pulpicie szklana szyba, a w środku relikwie tej, która 80 lat wcześniej, w tym samym miejscu, obierała ziemniaki.
– W relikwiarzu znajduje się kość świętej – objaśnia s. Nulla, na chwilę przyklękając na modlitwę. Na ścianach wota: różańce, korale, naszyjniki z bursztynu. Nadal jest za co świętej dziękować? – Jest. I świętej, i Bożemu Miłosierdziu – uśmiecha się s. Nulla. – Od tamtej pory, nic się nie zmieniło: Boże Miłosierdzie dla człowieka jest nieskończone.
Od furty do furtyGdy Helena Kowalska w lipcu 1924 r. dojechała pociągiem do Warszawy, otoczył ją nieznany tłum. Każdy spieszył w inną stronę. W „Dzienniczku” wspominała potem, że zupełnie nie wiedziała, dokąd iść. Bała się. W stolicy była pierwszy raz. Modliła się w kościele św. Jakuba przy pl. Narutowicza. Jedna Eucharystia, druga, trzecia... „Podczas jednej Mszy świętej usłyszałam te słowa: »Idź do tego kapłana i powiedz mu wszystko, a on ci powie, co masz dalej czynić«”. Helena udała się do zakrystii, do ówczesnego proboszcza ks. Jakuba Dąbrowskiego. Ten powiedział jej, żeby zaufała Bogu, i wysłał ją do „jednej pobożnej pani”. Pani przyjęła ją życzliwie.
– Ową „panią” była Aldona Lipszycowa, która mieszkała w niedalekim Ostrówku – opowiada s. Nulla. – Helena udała się do niej. Domek stoi do dziś, należy do prywatnego właściciela. Niestety, naszego zakonu nie było stać na wykup posesji. Helena nocowała w Ostrówku, a w dzień chodziła od klasztoru do klasztoru, szukając dla siebie miejsca. Nie wiadomo, do jakich zakonów pukała. Nie wiadomo też, dlaczego wszędzie słyszała „nie”... Być może wiązało się to z jej skromną sytuacją materialną. Zakony w tym czasie były bardzo biedne i wymagały chociaż skromnej wyprawy.
– Niektórzy się temu dziwią czy wręcz gorszą się. Ale trzeba znać realia tamtych czasów, realia życia zakonów na początku ubiegłego wieku... – mówi s. Nulla. – Nasz zakon pracował z dziewczętami z trudnych środowisk, siostry opiekowały się nawet trzystoma dziewczętami! Karmiły je, ubierały, starały się uczyć zawodu. Musiały też same się utrzymać. A bieda była wtedy wielka... Siostry musiały kwestować, prosić o datki. Skromny posag był konieczny i służył przede wszystkim samej siostrze.
Helena przyszła w końcu na Żelazną. Nieśmiałe puk-puk. I rozmównica klasztorna. Ówczesna matka przełożona, s. Michaela Moraczewska, rozmawia z nią długo. Co myślała ta wykształcona, światła zakonnica o skromnej dziewczynie z prowincji? Czy mogła przypuszczać?... W każdym razie obiecała Helenę przyjąć. Żeby jednak było to możliwe, Helena jeszcze przez rok pracowała u Aldony Lipszycowej. Pani Aldona, po latach, będzie świadkiem w procesie beatyfikacyjnym swojej służącej... Po roku z wielką radością Helena wstępuje do klasztoru. Jest 1 sierpnia 1925r. Otrzymuje imię Faustyna.
Objawienia na ŻytniejPracowała jako kucharka. Co gotowała? Jak mówi siostra Nulla – z pewnością skromnie. Lubiła to zajęcie? W „Dzienniczku” Faustyna pisała, że przez pierwsze dni pobytu w zakonie była szczęśliwa. Ale z dnia na dzień widziała, że czasu na modlitwę mało. Za mało dla niej, tak tęskniącej za Nim. Faustyna chce rozmawiać z przełożoną. Prawdopodobnie ma zamiar odejść i szukać zakonu kontemplacyjnego, gdzie miałaby więcej czasu na rozważania i modlitwę. Któregoś wieczoru, po 21.00, „pełna udręki i niezadowolenia”, rzuca się w swojej celi na podłogę i żarliwie modli. W celi robi się jasno. Na firance widzi oblicze Jezusa, jak pisze – „bardzo bolesne”. Rany na Jego obliczu i łzy. „Nie wiedząc, co to ma znaczyć, zapytałam Jezusa: »Jezu, kto Ci wyrządził taką boleść?«. A Jezus odpowiedział, że »ty mi wyrządzisz taką boleść, jeśli wystąpisz z tego Zakonu. Tu cię wezwałem, a nie gdzie indziej, i przygotowałem wiele łask dla ciebie«”.
Faustyna pisze, że od tej chwili, czuje się już w zakonie zawsze szczęśliwa i zadowolona. W warszawskim domu przebywa do stycznia 1926. Potem mieszka m.in. w Krakowie, Wilnie. Do Warszawy na Żytnią wraca jeszcze w 1928 r. W 1929 r. mieszka również w domu na Pradze, przy ul. Hetmańskiej. W marcu 1936 r. znów jest na Żytniej. Gdy po podróży 22 marca wstępuje do kaplicy, słyszy Jezusa: „Nie lękaj się niczego, wszystkie utrudnienia posłużą na to, żeby urzeczywistniła się moja wola”. Trzy dni później, w święto Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, ukazuje się jej Matka Boża. Faustyna słyszy: „O, jak bardzo jest miła Bogu dusza, która idzie wiernie za tchnieniem łaski. Ja dałam Zbawiciela światu, a ty masz mówić światu o Jego wielkim miłosierdziu i przygotować świat na powtórne przyjście Jego, który przyjdzie nie jako miłosierny Zbawiciel, ale jako Sędzia sprawiedliwy. (...) Mów duszom o tym wielkim miłosierdziu, póki czas zmiłowania; jeżeli ty teraz milczysz, będziesz odpowiadać (...) za wielką liczbę dusz. Nie lękaj się niczego, bądź wierna do końca, Ja współczuję z tobą”...
– To warszawskie objawienie Maryi jest jednym z ważniejszych w historii objawień – mówi s. Nulla. – W naszym zakonie staramy się cały czas głosić posłannictwo św. Faustyny. Zachęcamy też do kultu Bożego Miłosierdzia. Zapraszamy do kościółka tuż obok klasztoru. W tym kościele była niegdyś kaplica, w której modliła się święta.
* wszystkie cytaty pochodzą z „Dzienniczka” św. Faustyny