Graffiti w stylu retro

Roman Tomczak

publikacja 22.07.2009 12:08

Krzeszów. Ściany po obu stronach okna, od podłogi aż po strop, pokryte setkami wydrapanych w tynku napisów. Najstarszy pochodzi z 1768 roku.

Graffiti w stylu retro Foto: Henryk Przondziono

Całe krzeszowskie założenie klasztorne to jeden wielki pomnik historii i wiary. Pełna zabytkowych wspomnień jest bazylika mniejsza. Echa przeszłości wypełniają klasztor sióstr elżbietanek. Duchowej wartości nie jest także pozbawiony kościół św. Józefa, usadowiony pomiędzy sanktuarium a Domem Opata.

Jak każde miejsce w tym pocysterskim opactwie udostępnione turystom, św. Józef jest codziennie odwiedzany przez grupy turystów. Raczej żadna z tych grup nie zobaczy zabytkowych graffiti, wydrapanych na ścianach wewnętrznej klatki schodowej. Jeszcze mniej osób zdaje sobie sprawę z istnienia tajemniczych rysunków, przedstawiających nigdy nie zbudowane wieże kościoła. Napisy wydrapane na tynku to tzw. murale. Co jakiś czas odkrywa się je podczas prac renowacyjnych albo remontowych. Najstarsze datowane są na połowę XVI w., najmłodsze powstają współcześnie. Do tego dochodzą fragmenty wierszy i rysunki albo kunsztownie wykaligrafowane podpisy.

Kaligrafia pod opieką
Większość z nich istnieje z dala od ludzkiego wzroku, ba, nawet świadomości. Znają je natomiast dobrze konserwatorzy zabytków. Jednak dla nich – o dziwo – te wydrapywanki nie mają większego znaczenia. – Wiem, że to może zabrzmieć jak herezja, ale dla konserwatora sztuki napis wyryty na tynku zabytkowego budynku, choćby miał nawet kilkaset lat, jest jedynie pamiątką po barbarzyńskich nawykach niegdysiejszych pątników albo turystów – mówi z uśmiechem Maria Lelek-Pietrzak, konserwator sztuki z Krakowa.

Dlatego ludzie z jej branży starają się na ogół pokrywać te niechlubne – ich zdaniem – ślady ludzkiej próżności nowym tynkiem. Wszystko dla dobra zabytku i estetyki. Zresztą – jak podkreśla Maria Lelek-Pietrzak – taki sposób postępowania jest normą konserwatorską na całym świecie. Na usta ciśnie się więc pytanie laika: Jak to? Więc dla konserwatora nic nie znaczy „genius loci”, duch miejsca unoszący się od wieków nad miejscem przy oknie kościoła św. Józefa w Krzeszowie i tysiącach innych tego typu miejsc na świecie? – Owszem, ma to znaczenie. Jednak, abyśmy chcieli zachować jakiś napis albo rysunek, musi on mieć znamiona niezwykłości i wykazywać cechy artystyczne. Do takich przykładów zalicza się m.in. przepięknie wykaligrafowany napis nad jednym z wejść na prospekt organowy w bazylice Matki Bożej Łaskawej – wyjaśnia Maria Lelek-Pietrzak. A pytanie, czy murale na piętrze klatki schodowej u św. Józefa oraz rysunek nigdy nie ukończonej wieży będą kwalifikowały się do zachowania czy nie, nadal pozostaje otwarte.

Kiedyś muralia, dziś graffiti
Jak wyjaśnia dr Monika Bisek, kulturoznawca – człowiek już w czasach prehistorycznych odczuwał potrzebę pisania po ścianach. Jednak murale z prawdziwego zdarzenia to wynalazek dużo późniejszy. – Wywodzą się z Meksyku, z lat 20. i 30. XX w. i pierwotnie miały za zadanie przedstawiać historię kraju, kulturę oraz wskazywać potrzebę zmian społecznych – wyjaśnia dr Bisek.

Jaka więc potrzeba kierowała autorami murali, wyskrobanych na ścianach krzeszowskich świątyń jeszcze w epoce baroku? Dr Monika Bisek tłumaczy, że człowiek zawsze chciał pozostawić po sobie pamiątkę w miejscach, które rzadko odwiedzał albo o których był przekonany, że już nigdy do nich nie wróci. Czy taki jest właśnie sens pozostawionych na ścianach kościoła św. Józefa rzędów setek inicjałów, nazw i dat? Wszystko wskazuje na to, że tak.

Jak to się jednak stało, że do najstarszych wpisów, datowanych na drugą połowę XVI w., wciąż dołączały nowe, nieprzerwanie wplatając się w ciąg dziejów i zdarzeń związanych z Krzeszowem? Romuald Jała, który pochodzi z podkrzeszowskiego Chełmska, wyjaśnia, że przez wiele lat całe założenie krzeszowskie (może z wyjątkiem klasztoru) było dostępne dla każdego, kto chciał się zapuścić w zapomniane zakamarki opactwa.

– Jeszcze w latach 70. bez problemu można było wejść na strych kościoła św. Józefa, zobaczyć przechowywaną tam część zbiorów Pruskiej Biblioteki Narodowej, tzw. Berlinki, czy poharcować w kościelnych podziemiach. Dlatego też kto chciał, dopisywał swoje imię albo inicjały do wcześniej istniejących – tłumaczy Romuald Jała. W ten sposób tworzył się swoisty pamiętnik, tak niechętnie tolerowany przez konserwatorów sztuki i tak hołubiony przez przewodników turystycznych i romantycznie usposobionych pielgrzymów. Zresztą – jak podkreśla dr Bisek – tematyka takich wpisów nie musiała mieć li tylko charakteru sakralnego. – Zależała od funkcji, jaką miały pełnić i od potrzeb, jakie zaspokajały. Stąd np. muralia czy też późniejsze graffiti pełniły funkcję komunikacyjną i ekspresywną. „Kocham Kaśkę”, więc komunikuję o tym światu. Mogą się one także odnosić do sytuacji politycznej, aktualnych wydarzeń, przynależności do jakiejś grupy. Zdarzają się też napisy abstrakcyjne, oderwane od rzeczywistości muralia, pełniące wyłącznie funkcję estetyczną – dodaje.

Zachować czy nie?
Zupełnie nieabstrakcyjne, w całości rzeczywiste oraz budzące szacunek pewnością kreski i znajomością tematu, są rysunki wieży kościelnej, która miała zdobić kościół św. Józefa. Jak wiadomo – wieża ta nigdy nie została ukończona. Nie wiadomo tylko, dlaczego. – W tej kwestii trwają spory historyków sztuki i konserwatorów zabytków. Na razie sprawa jest nierozstrzygnięta – rozkłada ręce Maria Lelek-Pietrzak.

Rysunki wieży są trzy. Dwa znajdują się po obu stronach jednego z okien na poddaszu. Trzeci – największy i najlepiej zachowany – na ścianie obok. U jego podstawy widnieje zatarty napis, prawie niemożliwy do odczytania. Wyraźna jest natomiast data na chorągiewce wieży – 1696. Imponujące. I chyba jednak warte zachowania.

Michał Piotrowicz, historyk i regionalista z Kłodzka, członek Ruchu Stowarzyszeń Regionalnych RP, jest przekonany, że tego typu znaleziska mogą być skarbnicą wiedzy o Krzeszowie. – Co więcej – wiedzy dotąd ukrytej, a pilnie poszukiwanej przez badaczy – mówi Piotrowicz. – Dlatego muralia powinny być zachowane, bo nawet te współczesne będą w przyszłości świadczyć o naszym tu pobycie i stanowić ciągłość dziejów tego miejsca – dodaje.

Wśród pomysłów na zwiększenie popularności Krzeszowa jako miejsca pątniczego i centrum turystycznego jest i taki, który muralia klasyfikuje jako jedną z atrakcji tego miejsca, pod warunkiem, że mogłyby być udostępnione zwiedzającym. Pozytywnie o takim pomyśle wypowiadają się m.in. przewodnicy sudeccy, na co dzień oprowadzający grupy po założeniu krzeszowskim. Mieczysław Gadzina od wielu lat wiedział o tajemniczym rysunku wieży kościelnej. Nie ukrywa, że chętnie zobaczyłby wizualizację kościoła św. Józefa z dopasowanymi do jego bryły wieżami. – Zobaczyć coś, czego nie zobaczyli nawet XVII-wieczni architekci i budowniczowie, to byłoby coś... – mówi rozmarzony. Także jego kolega po fachu Marek Rzeszutek jest zdania, że tego typu rewelacje mogłyby stanowić atrakcyjny dodatek do programu zwiedzania sanktuarium.

O podobnym pomyśle przed kilku laty pisała lokalna prasa w Legnicy. W portalu głównego wejścia do Muzeum Miedzi są bowiem dobrze zachowane muralia z XIX-wiecznymi autografami, wydrapanymi prawdopodobnie przez ówczesnych uczniów szkoły, która mieściła się w tym budynku.