Prowadzimy do Źródła

rozmowa z ks. Krzysztofem Wonsem SDS

publikacja 17.07.2009 13:41

O lectio divina, czyli ciszy, słuchaniu Słowa Bożego i porządkowaniu życia, z ks. Krzysztofem Wonsem SDS rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz.

Prowadzimy do Źródła Foto: Józef Wolny

Ks. Krzysztof Wons SDS
Ur. 1959, salwatorianin, kierownik duchowy i rekolekcjonista, od 12 lat dyrektor Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie, dyrektor Szkoły Wychowawców Seminariów Duchownych Diecezjalnych i Zakonnych. Autor publikacji poświęconych formacji do modlitwy Słowem Bożym.

Ks. Tomasz Jaklewicz: Ile rekolekcji Ksiądz już prowadził w swoim życiu?

Ks. Krzysztof Wons: – Mam kłopot z taką matematyką. W naszym domu corocznie odbywa się około 30 serii spotkań: rekolekcje 9-dniowe, sesje weekendowe i szkoła wychowawców seminaryjnych. Osią tych wszystkich spotkań jest droga lectio divina, czyli prowadzenie ludzi do bezpośredniego, osobistego spotkania ze Źródłem – z żywym Słowem Bożym.

Chętnych nie brakuje?
– Chętnych jest więcej, niż możemy przyjąć. Domów rekolekcyjnych o zbliżonym profilu jest w Polsce przynajmniej kilkanaście. Żaden z nich nie narzeka na puste miejsca.

Można powiedzieć, że prowadzenie tego typu rekolekcji stało się dla Księdza powołaniem w powołaniu.
– Tak, na pewnym etapie życia odkryłem, że to najbardziej twórcza droga głoszenia Słowa.

Dlaczego?
– Po pierwsze dlatego, że rekolekcje nie powinny być niczym innym jak głoszeniem Słowa. W dokumencie roboczym na ostatni synod biskupów znalazło się bardzo trafne sformułowanie: „Jesteśmy tym, co słyszymy”. Misją Kościoła jest stawianie w centrum Bożego Słowa, tak by ono nas kształtowało. Po drugie rekolekcje nie mają na celu rozwiązywania wszystkich problemów, dawania gotowej recepty na życie. Lepiej jest podać komuś wędkę niż rybę. Chodzi o nauczenie ludzi takiego spotykania się ze Słowem Bożym, aby oni sami potrafili w codzienności rozeznawać, czyli znajdować odpowiedzi i wybierać. Wydaje mi się, że to jest punkt strategiczny duszpasterstwa – pokazać człowiekowi, że Słowo Boże odpowiada na jego egzystencjalne pytania.

Rekolekcje tradycyjne kojarzą się nam z tym, że do parafii przyjeżdża rekolekcjonista i głosi kazanie dłuższe niż zazwyczaj…
– W Kościele jest wiele form głoszenia Słowa, ale powiem trochę przekornie, że najstarszą, wielowiekową tradycją była właśnie lectio divina. Pod wpływem reformacji Kościół katolicki nakazywał, aby Biblia była czytana tylko pod opieką Kościoła. Zdarzały się sytuacje, że podczas wizytacji klasztoru mnich był upominany, gdy znajdowano w jego celi Biblię. Po Soborze Watykańskim II Kościół otworzył Księgę Słowa dla wszystkich. Enzo Bianchi zwrócił jednak uwagę, że troska o dobre rozumienie Biblii sprawiła, że literatura biblijna rozmnożyła się po soborze do tego stopnia, że ludzie częściej czytają komentarze niż samą Biblię. Jest tu pewna analogia do tzw. tradycyjnych rekolekcji. Kaznodzieja przekazuje swoją medytację, i to jest cenne, ale Kościół musi uczyć ludzi bezpośredniego spotkania ze Słowem.

Kiedy byłem pierwszy raz na rekolekcjach opartych na biblijnej medytacji, zauważyłem, że one właściwie nie zależą od rekolekcjonisty.
– Często powtarzam, że udane rekolekcje nie zależą od udanego rekolekcjonisty, ale od mojej udanej modlitwy. Każde rekolekcje mogą stać się czymś ważnym, jeśli odkryjemy, że ich centralnym wydarzeniem jest osobista modlitwa. Na osobistym spotkaniu z Bogiem dokonuje się to, co najważniejsze.

Dlaczego ludzie tutaj przyjeżdżają? Czego szukają?
– Fenomen polega na prostocie. Pierwsza rzecz to wyciszenie, które nazywam wyhamowaniem. Długość hamowania zależy od tego, ile się ma na liczniku. Niektórzy mają nieraz 120. Formujemy do kultury ciszy, która nie jest celem samym w sobie, ale chodzi o przestrzeń dla słuchania Słowa.

I tu chyba zaczynają się pierwsze schody.
– Kiedy człowiek wchodzi w ciszę, ma szansę usłyszeć w sobie to, czego nie słyszy w codzienności. Żyjemy w aktywizmie. Cisza ujawnia głębsze pokłady: nasze pytania, napięcia, problemy, pragnienia… Często jest tego tak dużo, że sobie z tym nie radzimy. Wypieramy to. Wyparte zmęczenie, brak kontaktu z samym sobą powodują nieraz, że człowiek pęka, wpada w depresję. Cisza pomaga wejść w kontakt z sobą samym, z tym, co przeżywamy. To jest bardzo cenne. Kiedy to się stanie, wtedy prowadzimy człowieka do Boga. Bo sama cisza może zamienić się w pustkę. Dlatego drugi istotny moment to nauczenie medytacji, czyli egzystencjalnej modlitwy Słowem. Kiedy człowiek słyszy siebie, słyszy także Boga. Zaczyna dostrzegać, że Słowo Boże jest aktualne, że jego dotyczy, że odpowiada na jego pytania, ale i samo zadaje pytania. Trzecim elementem rekolekcji są rozmowy indywidualne.

Czyli kierownictwo duchowe.
– Tak, dzięki tym rozmowom ludzie doświadczają, że są osobiście zauważeni, że ich świat jest ważny, że ktoś ich słucha, towarzyszy im w drodze, pomaga rozeznawać, co się z nimi dzieje pod wpływem Słowa Bożego. Prowadząc innych, mam poczucie uczestnictwa w niezwykłym wydarzeniu. Owoce przekraczają oczekiwania. Ludzie dotykają historii swojego życia, swojego zagubienia, wypalenia, kryzysów...
Zaczynają się na nowo uczyć siebie, uczą się chodzić. Na pustyni widać, jak bardzo jestem uzależniony od tego, co zostawiłem. Uzależniony w złym sensie, to znaczy, że brakuje mi dystansu i wolności. By to odkryć, potrzebny jest czas. Trzy dni to stanowczo za mało.

Dziewięć dni w ciszy musi być trudnym doświadczeniem dla zagonionych ludzi.
– Rekolekcje są czasem zmagania. To nie są wczasy pod gruszą. Pojawia się pokusa ucieczki. Chodzi o to, by zostać tylko z jedną książką – z Biblią. Ja sam przez wiele lat sądziłem, że rekolekcje to świetny czas, żeby poczytać porządne książki. Tylko że te książki mogą być okazją, żeby mnie odciągnąć od tego, czym powinienem się zająć. Przeszkodą – nieraz nie do pokonania – jest komórka.

Czy to znaczy, że przez dziewięć dni nie można korzystać z komórki?
– Mówimy o tym na samym początku rekolekcji. Ludzie dostrzegają tutaj, jak bardzo są uzależnieni od komórki. Muszą sprawdzać SMS-y, czują się obarczeni domem, pracą.

No tak, ale ludzie mają przecież rodzinne zmartwienia czy zawodowe obowiązki…
– Przed wejściem w rekolekcje prosimy o wypełnienie ankiety, która pomaga nam rozeznać, czy to jest dobry czas na rekolekcje. Jeśli np. ktoś ma ciężko chorego ojca, to nie jest dla niego moment. Ale prawdą jest także to, że żyjemy często w chorych zależnościach. Wydaje nam się, że jak wyjedziemy z domu, to się wszystko zawali. Tutaj ludzie odkrywają, że żyją z nieodciętą pępowiną albo że są manipulowani, albo noszą w sobie chore poczucie winy. Zdarzają się osoby, które mówią, że są zobowiązane zawodowo być pod komórką. Tłumaczę wtedy: masz prawo zająć się sobą, musisz mieć czas, by zainwestować w siebie, dzięki temu udoskonalisz także swoją codzienność.

Rekolekcje są czasem słuchania Boga. Ksiądz przekonuje, że są one także odnajdywaniem siebie samego.
– Rekolekcje kierują się taką logiką: zajmij się Bogiem, a On zajmie się tobą. My często zajmujemy się sobą na tysiące sposobów, bez żadnych efektów. Czujemy się zmęczeni, zdołowani. Tu odkrywamy, że kiedy słuchamy Słowa Bożego, zajmujemy się najowocniej sobą. Bóg zna nas lepiej niż my samych siebie. Problemy, które przywozimy na rekolekcje jako priorytetowe, okazują się drugo- lub trzeciorzędne, a odkrywamy problemy źródłowe, których wcześniej nie widzieliśmy.

Ktoś może powiedzieć, że wszystko brzmi zbyt pięknie, żeby było prawdziwe. Ludzie opowiadają, że otwierali Biblię i nic albo niewiele z niej zrozumieli. A potem boją się po nią sięgać z obawy przed rozczarowaniem.
– Owszem, bywają takie pierwsze doświadczenia, ale uważam, że one zakłamują prawdę. Każdy z nas jest zdolny do spotkania ze Słowem. Jest taka sentencja św. Grzegorza Wielkiego, która mówi, że Słowo rośnie wraz z czytającym. Z niemowlęciem jest jak niemowlę, z dzieckiem jak dziecko, z dorastającym jak dorastający, z dorosłym jak dorosły. Przed odbyciem ośmiodniowych rekolekcji proponujemy weekendowe spotkania, w czasie których uczymy ciszy, słuchania, modlitwy Słowem, rozeznawania. Ale nie trzeba być wcale ekspertem. Rekolekcje to nie jest lot na Księżyc, ale to jest wysiłek. Nie przypadkiem św. Ignacy nazwał swoje rekolekcje ćwiczeniami. Być może jest w nas opór przed wejściem w takie doświadczenie.

A jednak lectio divina wydaje się raczej elitarną drogą dla wybranych.
– Musimy przełamywać ten stereotyp. Sam się zastanawiam, jak to robić. Czynimy to przez takie domy jak nasz. Podkreślam zawsze, że lectio divina nie jest jakimś pobożnym luksusem, ale jest podstawową opcją życia duchowego. Oznacza ona, że Słowo Boga wyznacza mi rytm życia, ono interpretuje moje życie. Nie tylko ja czytam Słowo, ale w pewnym sensie ono czyta mnie.

Czy zauważa Ksiądz wśród wierzących głód głębszego życia duchowego?
– Według statystyk ponad 20 proc. wierzących w Polsce twierdzi, że szuka pogłębionej wiary. To kilka milionów ludzi. Przez nasz dom rocznie przewija się około 3,5 tysiąca osób. Stawiam sobie pytanie, czy Kościół w Polsce potrafi na takie zapotrzebowanie odpowiedzieć.

Domów rekolekcyjnych jest w Polsce dość sporo.
– Istnieją domy, które są zapleczem dla różnych grup. One spełniają pożyteczną rolę. Ale potrzeba domów, które mają swoją własną tożsamość, pewną propozycję formacyjnej drogi. Kiedy zapraszamy do nas, mówimy jasno, jaki jest charakter spotkań i jakie są wymagania. Takich miejsc jest za mało.

Może dlatego, że wśród duchownych brakuje duchowych przewodników.
– Tylko ktoś, kto sam doświadczył Boga, może innych tą drogą poprowadzić. Jednym z kryzysów formacji seminaryjnej jest kryzys modlitwy. To jest dość powszechne. Pamiętam zacnego proboszcza dużej parafii, który z prostotą dziecka przyznał: „mnie nigdy nikt nie nauczył medytacji”.

Czego Ksiądz się spodziewa po Roku Kapłańskim?
– Mam nadzieję, że będzie to czas zobaczenia piękna kapłaństwa. Dziś często mówimy o kapłaństwie w kontekście problemów, czyszczenia jakiegoś brudu. A w tej drodze życia jest przecież coś tajemniczego i pasjonującego. Papież, wskazując na św. Jana Vianneya, podkreśla jego fascynację kapłaństwem. Liczę na to, że wśród świeckich pojawi się większe docenienie daru kapłaństwa, a w nas, księżach, pojawi się potrzeba odnowy. Nie chodzi o spektakularne wydarzenia, ale o pójście w głąb, o wyzwolenie pozytywnej energii do dobra.