Adwent 2006

publikacja 01.12.2006 21:39




Adwent – czas oczekiwania, a w sercu i głowie pustka. Tak naprawdę to ta pustka często w nas jest, tylko boimy się jej, uciekamy – w hałas, TV, muzykę, byleby tylko zagłuszyć ten brak. Boimy się zanurzyć w ciszę, wejść w doświadczanie ogołocenia – od człowieka, od słów, od aktywności – często będących jedynie wyrazem naszej bezradności wobec życia, wobec Bożych planów, których nie pojmujemy i nie jesteśmy w stanie ogarnąć.
Maryja – właśnie dowiedziała się, że zostanie Matką Syna Bożego… Cały Izrael niecierpliwie na Niego wygląda i Go oczekuje – a Ona idzie śpiesznie w daleką drogę do swojej krewnej w góry – idzie sama, może zmierzyć się z myślami, które w Niej są. Może w ciszy i trudzie drogi szukać znaków Boga, słuchać Jego głosu. Jej postawa wydała owoc: hymn Magnificat – w którym radośnie zawołała: „Wielbi dusza moja Pana!”
Zachariasz spotkał anioła – i nie uwierzył… Żeby zrozumieć, czego Pan Bóg od niego chce, musiał wejść w ciszę – nie mógł mówić. Ta wymuszona cisza, mierzenie się z własną bezradnością w sytuacji, gdy tyle chciałoby się przegadać i omówić, wydała owoc – hymn, który rozbrzmiewa każdego dnia w modlitwie Kościoła: „Błogosławiony Pan Bóg Izraela!”

Nie bójmy się stanąć w ciszy, zróbmy w naszym życiu miejsce dla niej i napełnijmy się nadzieją, że jest Ktoś, kto potrafi przemienić pustkę w pełnię i kto uczyni nasze życie hymnem uwielbienia Boga.
W każdym dniu Adwentu rozważany będzie kolejny fragment obu hymnów:



Magnificat


Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy.

Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej.
Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia,

gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny,
Święte jest Jego imię

a swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia [zachowuje] dla tych, co się Go boją.

On przejawia moc ramienia swego,
rozprasza [ludzi] pyszniących się zamysłami serc swoich.

Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych.

Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia.

Ujął się za sługą swoim, Izraelem.
pomny na miłosierdzie swoje,

jak przyobiecał naszym ojcom – na rzecz Abrahama i jego potomstwa na wieki.

[Łk 1,46b-55]



Pieśń Zachariasza


Błogosławiony Pan, Bóg Izraela,
bo lud swój nawiedził i wyzwolił.

I wzbudził dla nas moc zbawczą
w domu swego sługi Dawida.

Jak zapowiedział od dawna
przez usta swych świętych proroków,

Że nas wybawi od naszych nieprzyjaciół
i z ręki wszystkich, którzy nas nienawidzą;

Że naszym ojcom okaże miłosierdzie
i wspomni na swe święte przymierze,

Na przysięgę, którą złożył
ojcu naszemu Abrahamowi.

Da nam, że z mocy nieprzyjaciół wyrwani,
służyć Mu będziemy bez trwogi,

W pobożności i sprawiedliwości przed Nim
po wszystkie dni nasze.

A ty, dziecię, zwać się będziesz prorokiem Najwyższego,
gdyż pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogi.

Jego ludowi dasz poznać zbawienie
przez odpuszczenie grzechów.

Dzięki serdecznej litości naszego Boga,
z jaką nas nawiedzi z wysoka Wschodzące Słońce,

By oświecić tych, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają,

aby nasze kroki skierować na drogę pokoju.


[Łk 1,68-79]

Dzień I (03.12)

Wielbi dusza moja Pana,
i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy,


Uwielbienie i radość...
Łatwo do nich zachęcać i o nich mówić, trudniej naprawdę je przeżywać w sytuacjach, w których zaczyna działać Pan Bóg: śmierć osoby najbliższej, nieplanowana ciąża, utrata pracy, nagła choroba czy złe samopoczucie, wymagające zmiany planów. Człowiek chciałby, by działanie Pana Boga polegało jedynie na pomocy, pocieszeniu, podtrzymaniu. A przecież, jeśli uznamy, że On jest Stwórcą i Władcą czasu i miejsca, musimy zgodzić się na to, że Jego działanie, przyzwolenie obejmuje też takie działanie, które człowiekowi niesie łzy, trud, smutek, problemy.
Co znaczyły dla Maryi i Zachariasza słowa anioła? Niosły one zapowiedź konkretnych problemów: Ona – panna – musiała zmierzyć się z problemem pozamałżeńskiej ciąży w społeczeństwie, w którym groziło to śmiercią. Musiała zaaprobować cierpienie Józefa, którego kochała, a który mógł Jej stan uznać za niewierność, za zdradę. Zachariasz, człowiek stary, musiał wznieść się ponad swój uporządkowany obraz świata, w którym stare kobiety nie rodziły już dzieci.
A jednak te wszystkie problemy codziennego dnia okazywały się mało ważne, gdy oboje weszli w relację zaufania Panu Bogu. To zaufanie wniosło pokój w ich serca, a przede wszystkim skłoniło ku radości i uwielbianiu Tego, który Zbawia.
Tak naprawdę to i taka radość, i płynące z niej słowa uwielbienia Pana Boga nie są jedynie oznaką uczuciowości, wyrazem emocji, które powstają pod wpływem chwili. To jest świadomy wybór człowieka, gdy w sytuacji trudnej dla niego, niepojętej, niezrozumiałej, wybiera zamiast dociekań, zamartwiań, oddawania się myślom pełnym niepokoju i troski właśnie słowa radości, słowa uwielbienia. Taka postawa wymaga czasu, wymaga ciszy, by w spokoju zmierzyć się ze swoim życiem, spojrzeć na nie wstecz – i zobaczyć, jak bardzo do tej pory Pan Bóg w nim działał, troszczył się i okazywał swoją miłość – i jak prostował kręte ścieżki...
Często potrzeba lat, by Panu wyśpiewać taką pieśń – ale gdy ten moment nastąpi, to wtedy przemienia się patrzenie człowieka, wtedy w następnej trudnej sytuacji łatwiej otworzyć się na Niepojętego, pokornie przyjąć Jego wolę – i wielbić Go z radością.

Chcę dzisiaj szczególnie popatrzeć na swoje życie z radością i wielbić Pana Boga zwłaszcza wtedy, gdy będzie mi trudno i ciężko. Niech słowa uwielbienia przemieniają moje serce, otwierają moje oczy i uszy – bym mogła zobaczyć Zbawcę... Dzień II (04.12)

bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej.
Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia,


Uniżenie i błogosławieństwo...
To jeden z tych Bożych paradoksów, z którym człowiekowi trudno się pogodzić – że błogosławiony, szczęśliwy jest człowiek uniżony, pokorny...
Czym jest dla mnie bycie pokornym, uniżonym? To milczenie, kiedy chcę koniecznie zabrać głos; to uśmiech i uważne słuchanie, gdy ktoś po raz kolejny opowiada mi to, co przeżył, czy czego doświadczył; to słuchanie tego, co mi zarzucają i nie odpowiadanie zarzutami; to patrzenie na drugiego człowieka – z jego wadami i ułomnościami – jak na kogoś najcenniejszego w oczach Boga.
Dlaczego więc błogosławiona będę wtedy, gdy ogołocę swoje „ego”, gdy będę zwalczała swoją „pychę”? Bo wtedy w moim sercu zagości pokój – i kolejny paradoks – ludzie zaczną uważnie słuchać mojego słowa, nie będę samotna, bo ludzie będą chcieli być ze mną – bo będą wiedzieli, będą czuli, że są kochani... A moje słowa nie będą osądzały, nie będą skazywały, oskarżały, wydawały wyroków potępienia.
Bóg na mnie patrzy przez cały czas. Jego spojrzenie błogosławi człowiekowi w coraz lepszym realizowaniu swojego powołania – stawaniu się lepszą matką, lepszym dzieckiem, synem, mężem, lepszym pracownikiem i pracodawcą. Czuwa, by jak najlepiej wypełniał on swoje główne powołanie – stawanie się coraz pełniej Człowiekiem.

Dziś od nowa starać się będę o więcej ciszy w moim życiu, o bardziej świadome rezygnowanie z siebie, z posiadania „ostatniego” słowa w rozmowie. Niech wzrasta we mnie świadomość Bożego Spojrzenia – bym w Jego świetle wzrastała w miłości… Dzień III (05.12)

gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny,
Święte jest Jego imię


Wszechmocny i Święty...
Cóż takiego Wszechmocny mi uczynił? W czym konkretnie przejawił swoją wszechmoc i świętość? Gdy spoglądam na to, co robię, gdy widzę, jak mało mi się udaje, jak mało znaczące (według mnie) jest to, co robię, nie umiem dostrzec tych „wielkich rzeczy”. Bo cóż wielkiego jest w trosce o chore dziecko, o ugotowanie smacznego obiadu, by głodny mąż po pracy mógł się najeść? Cóż wielkiego jest w codziennym wstawaniu do pracy, w solidnym wypełnianiu obowiązków? Czy rodzinę, małżeństwo, pracę można tak szumnie nazywać? Jestem zwyczajnym człowiekiem, ani biednym, ani bogatym, ani brzydkim, ani pięknym – jednym z wielu, którzy chodzą na tym świecie.
A jednak, gdy spoglądam wstecz na swoje życie, gdy z perspektywy czasu lub odległości patrzę na swoją rodzinę, znajomych, przyjaciół, nie mogę nie wołać: ”Wielkie rzeczy mi uczynił!”
Stworzył mnie z miłości tu i teraz, na mojej drodze postawił ludzi, dzięki którym mogę wzrastać, dojrzewać, rozwijać się. Stawiał przede mną wymagania, czasem piętrzył zadania – nie po to, by mi się źle żyło – ale dlatego, że jako mądry Ojciec wie, że dziecku trzeba stawiać wymagania, by mogło uczyć się coraz lepiej wykorzystywać swoje talenty, umiejętności. Bóg w swojej mądrości wie, że cieplarniane warunki niszczą ducha, człowiek karłowacieje.
Święty – i Niepojęty… A przecież nie odległy, tylko będący tak blisko, najbliżej, jak to możliwe. Czuwający nade mną, przejmujący się moim bólem, troskami, smutkami… I dzięki temu uświęcający moje życie… Dlatego wszelkie doświadczenia przeżywane z Bogiem mają moc przemieniania człowieka. Święta obecność Boga sprawia, że człowiek się uświęca.
Tylko trzeba pamiętać, że wielkie Boże rzeczy nie są tym samym, co wielkie rzeczy światowe…Nie można swojego życia oceniać przez pryzmat pieniędzy, popularności czy osiągnięć zawodowych.

Chcę pamiętać o każdym okruchu miłości i dobra, jakie spotkało mnie ze strony drugiego człowieka…
Dzień IV (06.12)

a swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia [zachowuje] dla tych, co się Go boją


Pokolenia i bojaźń Boża...
Tempo życia współczesnego świata jest zawrotne. Nawał informacji paraliżuje i sprawia, że w obawie przed szaleństwem człowiek staje się coraz bardziej odporny na hiobowe wieści. Tym bardziej, że prasa i telewizja serwuje nam przeważnie wojny, okropieństwa, szok, śmierć...
Czy jednak poprzednie pokolenia miały łatwiej, czy żyło im się lżej?
Pod pewnymi względami nie – ludzie musieli m.in. wykonywać więcej ciężkich prac fizycznych, praca kobiet w domu musiała obyć się bez pralek i lodówek, bez różnych pomocnych urządzeń. Ale pod jednym względem żyło im się na pewno łatwiej – mieli większą świadomość zakorzenienia w drugim człowieku, w rodzinie; była w nich większa pewność, że ich życie ma sens. Żyli spokojniej.
Współczesny człowiek przez ten nieustający pośpiech (wiadomo za czym?) zagubił sens swojego życia. Rozluźnione więzi z najbliższymi, przeprowadzki, małżeństwa mieszkające daleko od stron rodzinnych sprawiły, że trudno sens życia zobaczyć w rodzinie. Dzieci też często postrzegane są jako przeszkoda, a nie błogosławieństwo... A praca? Czy pieniądze mogą nadać życiu głębszy sens, niż tylko bycie najedzonym, sytym wrażeń, kolejnych egzotycznych podróży, posiadaniem markowych ubrań z najnowszej kolekcji? Często też ilość pracy powoduje, że człowiek nawet nie ma czasu wydawać zarobionych pieniędzy...
A jednak w tym zabieganiu, pędzeniu nie wiadomo po co i gdzie, człowiek nie stał się tylko zwierzęciem, dla którego najważniejsze są popędy i zaspokajanie zachcianek. To znak Bożego miłosierdzia nad nieszczęsnymi ludźmi, którzy błądzą i upadają.
Boże miłosierdzie przejawia się w tym, że daje każdemu pokoleniu Człowieka – w naszych czasach to był o. Kolbe, Matka Teresa, o. Pio, Jan Paweł II... To ludzie, którzy swoim życiem wyraźnie świadczyli o tym, że jedynie bojaźń Boża prowadzi do ocalenia człowieczeństwa. Gdy dusza ludzka przepełniona jest tą bojaźnią, nie straszny jej upływ czasu, nie pozbawią jej nadziei informacje o kolejnych tragediach w różnych częściach świata, będzie odnajdywała sens życia każdego dnia.
Pokolenia ludzi przemijają, giną w niepamięci wnuków ich pasje, namiętności, które często prowadziły do zła, do grzechu. Patrzymy na przodków z dystansem, uważamy, że ich życie to tylko historia – i zapominamy, że i my przeminiemy, że sami kiedyś (już niedługo) będziemy historią...

Chcę w każdej chwili pamiętać o Bożym miłosierdziu, jakie zsyła Pan nie tylko na mnie i moją rodzinę, ale i na wszystkich ludzi, także na moich wrogów... Dzień V (07.12)

On przejawia moc ramienia swego,
rozprasza [ludzi] pyszniących się zamysłami serc swoich.



Moc i pycha…
Echh, nie lubię, gdy On objawia swoją moc, gdy miesza moje plany, rozprasza je, zmusza mnie do ich zmiany lub, o zgrozo, do ich porzucenia... Bo przecież ja wiem lepiej, jak ma przebiegać moje życie. Od razu zaczynam snucie kolejnych planów, modyfikuję stare, szukam dróg rozwiązań – i znowu natykam się na przeszkody. Dobrze, jeśli w końcu uznaję swoją bezradność, jeśli wołam do Pana: „Pomóż!”
Kiedy wieczorem świat jawi mi się w ciemnych barwach, wiem już z doświadczenia, że najlepiej oddać wszystko Bogu na modlitwie, przytulić się do męża, uściskać dzieci – i iść spać. Rankiem problemy jawią się w innych proporcjach, a poza tym i ja mam świeże siły na walkę z przeciwnościami. Często też okazuje się, że podczas wypoczynku wpadnę na rozwiązanie problemu, spostrzegę drogę, którą powinnam iść...
Pysznię się swoimi zamysłami, uważam je za najwłaściwsze, a tak naprawdę jestem bezradna wobec zła, które widzę, cierpienia, które dotyka moich najbliższych czy mnie samą.
Nie jestem w stanie nakarmić wszystkich głodnych, przyjąć do domu wszystkich bezdomnych, dać pracę wszystkim bezrobotnym... Nie wiem, co zrobić, co powiedzieć, gdy syna spotyka krzywda, gdy w szkole go okradną, gdy koleżanki wyśmieją córkę, gdy mąż nie dostanie znowu wypłaty, gdy bliski mi człowiek choruje bądź umiera... Jak wtedy wlewać otuchę, dodawać sił, uczyć wytrwałości w czynieniu dobrze i stawiania tamy złym myślom i życzeniom wobec „prześladowców”? Jak nie zapomnieć, że Pan naprawdę ma moc, tylko że jako Wszechwiedzący wie lepiej, kiedy jej użyć...
Patrzę bardzo egoistycznie, jestem dla siebie samej pępkiem wszechświata – i chciałabym, bym dla Pana Boga była też takim „pępkiem”. I na pewno jestem ważna, ale nie po ludzku, a po Bożemu – kochając mnie najbardziej na świecie tak samo kocha mojego wroga – i chce jego zbawienia.

Panie, naucz mnie kochać mojego wroga, kochać siebie samą...
Dzień VI (08.12)

Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych.

Poniżenie i wywyższenie…
Pokora to cecha, którą najtrudniej osiągnąć w życiu – i najmniej chętnie jest ona pożądana przez człowieka. Prawdziwa pokora. Taka, która nie jest faryzeizmem, obłudą, która nie stara się na bliźnich wywrzeć dobrego wrażenia. Taka, w której człowiek zna siebie – i wie, że jest tylko prochem, ale za to ukształtowanym na obraz i podobieństwo Boże.
Bez pokory nie ma prawdziwej służby; takiej, gdzie ważne jest dobro innych, gdzie liczy się drugi człowiek, gdzie radość daje praca dla bliźniego, a nie osiągane zaszczyty czy pochwały.
Pokornym może być człowiek bogaty, wpływowy, a pysznym – biedny, podległy komuś.
Z pewnością trudniej jest być pokornym, gdy ma się świadomość, że posiada się jakąś władzę nad drugim człowiekiem, np. w pracy, jako pracodawca czy w małżeństwie, rodzinie. Jedynie pokora pozwoli nie nadużyć tej władzy w złym celu.
Trudno jest być pokornym, gdy np. jest się podwładnym, poddanym komuś, zależnym od kogoś… Jakże łatwo osądzać szefa, ferować wyroki, narzekać, plotkować – i nie dostrzegać, że bycie „niżej” to przywilej mniejszej odpowiedzialności. Jakże łatwo zapominać o modlitwie za złego szefa, znaleźć wytłumaczenie dla swojej postawy wiecznego narzekania, obmawiania za plecami. Brakuje nam odwagi w zwróceniu szefowi uwagi, gdy coś źle robi, w powiedzeniu głośno tego, co boli czy dotyka. Nie mamy odwagi nawet do tego, by spytać, by poprosić o wyjaśnienie…
I czekamy, aż „władca” spadnie z tronu, aż dosięgnie go ręka Boga. Tylko że Pan Bóg kocha tego „władcę” tak jak i nas – i zna lepiej jego serce, wie, dlaczego ten człowiek robi coś tak, a nie inaczej. Dlatego być może dostrzega w nim więcej pokory, niż w nas… i dlatego go nie poniża…

Panie, chcę w tym Adwencie szczególnie modlić się za wszystkich, będących „na tronie” – o pokorę dla nich, o pokorę dla siebie… Dzień VII (09.12)

Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia.


Głód i sytość…
Człowiek nosi w sobie różne głody. Chce być najedzony, żeby było mu ciepło, chce się czuć bezpiecznie, chce być kochany…Całe życie podporządkowuje tym właśnie celom – by zaspokoić własne głody. Ale często, mimo że ma naprawdę wiele, nie ma w nim spokoju. Jest takie powiedzenie: „Apetyt rośnie w miarę jedzenia” – czyli człowiek, który coś ma, chce mieć jeszcze więcej i więcej…
Pieniądze… posiadanie ich niesie w sobie ukojenie dla ludzkiego niepokoju, zapewnia złudne poczucie bezpieczeństwa. Posiadanie pieniędzy stwarza mnóstwo możliwości: można kupić lekarstwa, zapłacić za zabiegi, pójść do prywatnego lekarza, omijając kolejki i przyspieszając leczenie. Kiedy dostanę wypłatę nie niepokoję się już, bo mogę spłacić kolejne kredyty i rachunki, mogę kupić prezenty pod choinkę, na imieniny czy urodziny, mogę kupić kolejną książkę czy coś do ubrania… W sklepie nie muszę wreszcie liczyć, czy wystarczy mi na jogurt, na wędliny… Mogę dzieciom umożliwić uczestnictwo w wycieczkach, wyjazdach do kina… Dzięki pieniądzom mogę odsunąć od siebie różne przykre sprawy, rozmowy, problemy z wychowywaniem dzieci w ograniczaniu ich zachcianek – i swoich własnych.
Pieniądz znakomicie usypia w człowieku poczucie, że tak naprawdę w każdej chwili życia jest on w ręku Boga. Kiedy ma się pieniądze, łatwo myśleć, że Bóg mnie kocha; kiedy ich nie ma, trudniej trwać w tym zaufaniu.
A przecież Pan Bóg naprawdę syci człowieka wszelkimi dobrami i czyni go – bogatym… Czy po to jednak, by potem, gdy człowiek się wzbogaci, odprawić go, zabrać mu majętności, zdrowie, szczęśliwą rodzinę, czasem nawet życie? Dlaczego tyle w nas takiego właśnie myślenia o Panu Bogu, jak o kupcu? „Handlujemy” ilościami „Zdrowasiek”, by coś otrzymać – i dziwimy się, że tego nie dostajemy…jako „bogacze” – zostajemy odprawieni z niczym…
Człowiek wprawdzie został stworzony na obraz i podobieństwo Boże, ale nie może przykrawać Boga do swoich rozmiarów, swojego postrzegania świata, w którym wszystko (lub prawie wszystko) jest na sprzedaż – wręcz przeciwnie – ucząc się od Mistrza, sam powinien stawać się coraz bardziej hojny, niemalże rozrzutny w trosce o bliźniego.
Jednym z wielkich kłamstw, jakie są w człowieku, jest myślenie, że gdyby wygrał milion w totolotka, to by dał na organizacje charytatywne, pomógłby biednym… Okłamuje w ten sposób samego siebie… Jeśli nie daje teraz, gdy sam posiada jedynie w stopniu wystarczającym, to niech się nie łudzi, nie da wiele, gdy sam będzie miał więcej…
Jeżeli ktoś nie dzieli się z biednym tym, co posiada teraz, nie będzie dzielił się nigdy… i wiecznie będzie nosił w sobie największy głód – poczucie jałowości własnego życia…

Nie dawaj mi zbyt wiele, Panie – bo i tak to zmarnotrawię… Dzień VIII (10.12)

Ujął się za sługą swoim, Izraelem.
pomny na miłosierdzie swoje,



Sługa i miłosierdzie…
Trudno człowiekowi to przyjąć, że jest sługą, prochem, pyłem. Działają tu silnie skojarzenia z historią, z sytuacjami, jakie nas spotykają.
Ktoś, kto jest sługą, nic nie znaczy. Jego słowa, myśli, marzenia się nie liczą. W świecie ważny jest ten, kto nie jest sługą, kto jest panem i ma władzę. Sługa to człowiek, który wykonuje najgorsze prace, który jest często poniżany, wyśmiewany.
Źle jednak, że człowiek relacje znane ze świata przenosi wprost na relacje z Panem Bogiem.
Co dla Pana znaczy to słowo: „sługa”? To prawda o człowieku. Człowiek nie stworzył sam siebie, istnieje, bo chciał tego Ktoś od niego większy. Ktoś wyrzekł Słowo – i stało się – jest życie. Dlatego człowiek nie może sobie przypisywać większego znaczenia. Bo jest tylko stworzeniem.
Tylko – i aż. Nie powinien zapominać, że jest obrazem Boga. To nadaje ludzkiemu życiu niewiarygodną wręcz wartość, niepodważalną i niemożliwą do zatarcia.
Ale jak tę godność, to wywyższenie pogodzić ze służbą, z uniżeniem? Nie inaczej, jak patrząc na Tego, który stał się dla nas Człowiekiem.
Jezus całe swoje życie uczył, co znaczy być sługą – sługą Boga. Okazuje się, że to życie wypełnione miłością – do człowieka, do bliźniego, do brata i siostry. Na tym polega pełnienie woli Stwórcy.
Taka jest prawda o naszym życiu – im bardziej służymy samemu Bogu, tym bardziej służymy z miłością naszym bliźnim. Gdy my okazujemy miłosierdzie drugiemu człowiekowi, jednocześnie dostępujemy miłosierdzia ze strony Najwyższego.
Trzeba pamiętać jednak, że Boża służba nie oznacza tego samego, co służba ludzka. Tu nie wolno milczeć, gdy widzimy zło, nie wolno przytakiwać, przypochlebiać się. Bo w tym służeniu najważniejszy jest Pan Bóg, a On chce, by ludzie służyli rozsądnie, myśląco, z zaangażowanym sercem i rozumem. Dzieje Izraela to świadectwo takiej Bożej miłości – wymagającej, wspierającej, troskliwej, w prawdzie.

Panie, trudno jest służyć najbliższym, trudno jest kochać najbliższych – naucz mnie umywać im nogi…
Dzień IX (11.12)

jak przyobiecał naszym ojcom – na rzecz Abrahama i jego potomstwa na wieki.

Obietnica i wieczność….
Jak pojąć wieczność i to, że coś zostało obiecane na ten czas? Człowiek żyje przecież najwyżej kilkadziesiąt lat – potem odchodzi…
Abraham żył tak dawno temu, że trudno to sobie nawet wyobrazić. Nie wiemy dobrze, jak wyglądało jego codzienne życie, mamy nikłe pojęcie o czasach, w których żył. A jednak, dzięki otrzymanej wtedy Bożej obietnicy i swojej na nią odpowiedzi – znamy go do dzisiaj. Co więcej, jest dla nas wzorem wiary.
Czy jesteśmy w stanie zrozumieć, czym dla Abrahama było uwierzenie w to, co powiedział mu Bóg? Boża obietnica wiązała się z sytuacją trudną dla niego, z niepłodnością jego żony, Sary. Była nadzwyczaj hojna – nie tylko Abraham miał mieć dzieci, ale miał stać się protoplastą wielkiego narodu i błogosławieństwem dla ludzi na ziemi. W zamian Pan „chciał” tylko jednego – by porzucił on swoje znane życie, utarte drogi, którymi się poruszał i wyruszył w nieznane. By wyruszył w drogę, którą przygotował mu sam Bóg.
I tak naprawdę to jest to ciągle ta jedyna rzecz, jakiej Bóg chce od człowieka, od każdego z nas – opuszczenie „ciepełka” starego życia i rozpoczęcie życia nowego, w drodze i w nasłuchiwaniu tego, co jest Bożą wolą. Bóg chce, by człowiek zdecydował się wreszcie Mu zaufać – całkowicie, aż po ofiarę z tego, co najcenniejsze…
Boża obietnica odnośnie Abrahama spełniła się. Jest ojcem narodu izraelskiego. Jest duchowym ojcem wielu ludzi.
A czy wierzymy, że wypełni się obietnica dana nam? Czy wierzymy, że narodzenie Boga na ziemi jako Człowieka było początkiem naszego zbawienia? Czy chcemy wyruszyć w drogę, nie wiedząc, co nas może na niej spotkać, ale co dnia od nowa starając się ufać Bogu, wierząc w Jego dobroć i miłosierdzie? Czy wierzymy w Boże obietnice?

Panie, daj siły, by nie pokonało mnie zmęczenie na drodze ku Tobie…
Dzień X (12.12)

Błogosławiony Pan, Bóg Izraela,
bo lud swój nawiedził i wyzwolił.


Obecność i wyzwolenie…
Pan Bóg jest obok, wchodzi w moje życie, uczestniczy w moich problemach, trudnościach. Cały czas obok mnie. Przychodzi, by wyzwalać.
A przecież jestem wolna. Gdy Bóg mnie stworzył, obdarował mnie wolną wolą, więc po cóż mi wyzwolenie?
Wolność… Ks. Tischner mówił o nieszczęsnym darze wolności… Bóg nie daje złych darów, to człowiek w swojej pysze uważa, że potrafi je zawsze dobrze wykorzystywać. Dobrze – czyli zgodnie z wolą człowieka, nie Boga. Potem Boży dar nazywany jest nieszczęsnym…
Wolność… Wolność nie oznacza możliwości wyboru dobra lub zła. Wolnym jest człowiek wtedy, gdy wybiera dobro. Wolny od własnych chceń, egoistycznego patrzenia na świat i bliźniego, wolny od myślenia, że „ja sam”: potrafię zwalczyć lenistwo, potrafię być miły dla kogoś, kogo nie lubię, na pewno kiedyś stanę się lepszy, spokojniejszy, bardziej cierpliwy, pełen miłości itp. itd. – sam dam sobie radę.
I po raz kolejny okazuje się, że Pan musi przyjść i wyzwolić z miraży…
On jest Początkiem – On sprawia, że we mnie powstaje skłonność ku dobru – ale bez Niego nie dojdę na tej drodze nigdzie… Będę błąkać się w kółko, upadać, wstawać i uparcie iść nie tam, gdzie powinnam… zaiste, nieszczęsny dar wolności – wolności w wybieraniu nie tego, co mi służy.
Bóg wyzwala – z ucisku, z utrapienia, ze smutku, ale najważniejsze – wyzwala z ciasnoty egoizmu… Wyzwala rozmaicie, ale zawsze zaskakuje: chorobą, śmiercią bliskiej osoby, cudem ciąży i narodzin dziecka, uśmiechem na twarzy obcej osoby. Zaskakuje, tak jak zaskoczony był Zachariasz wizytą anioła…

Wyzwól mnie, Panie, w tym świętym czasie Adwentu, ze zbytniego skupienia się na sobie, na swoich słabościach i zranieniach…
Dzień XI (13.12)

I wzbudził dla nas moc zbawczą
w domu swego sługi Dawida.


Moc i dom…
Dom, miejsce, które w każdym człowieku wzbudza mnóstwo emocji. Słowo, z którym wiąże się wiele wspomnień, dobrych i złych. Dom to miejsce, skąd wyrastają korzenie każdego z nas. Czy tego chcemy, czy nie, nosimy w sobie odciśnięte na wieki ślady domu i jego mieszkańców. Powtarzamy te same rytuały rodzinne, odzywają się w nas zdania i słowa, wypowiadane przez matkę czy ojca w podobnych sytuacjach. Często też powielamy rodzinne grzechy: rozwody, aborcję, kłótnię o pierwszeństwo, zazdrość, chciwość…Trudno się od domu uwolnić, a nawet – śmiem twierdzić – jest to niemożliwe tak zupełnie. Możemy pokonać zło dzięki Bożej łasce, ale zawsze będą w nas ślady przynależności do danej rodziny…
W domu jest moc. Moc, która może nas zbawić. Bierze ona swój początek u zarania dziejów, gdy Pan Bóg stworzył pierwszych ludzi i w swej mądrości dał ich sobie nawzajem: tak powstała rodzina, pierwszy dom. Ta moc wypływa z tego, czym dom i rodzina mieli być w Bożym zamyśle – obrazem jedności Trzech Osób Boskich.
Trudno o tym pamiętać i tym żyć, gdy obok nas są słabi, grzeszni współ-domownicy. Brakuje nam ciągle z ich strony uwagi, zainteresowania, pomocy, wysłuchania, brakuje nam miłości. A przecież Pan Bóg się nie myli – skoro pozwolił urodzić się wśród takich słabych ludzi, to znaczy, że tam naprawdę jest nasze miejsce. Miejsce, gdzie mamy się uświęcać, gdzie mamy innych ku świętości prowadzić.
Rodzina to ludzie, którzy znają nas najlepiej – i często nie znają nas wcale. Nie umiemy pogodzić się z tą prawdą o nas, którą oni przekazują, boli nas to, że czasem nie chcą nas poznać i bazują na swoich wyobrażeniach, wspomnieniach. A przecież ten braciszek, kiedyś 18-letni, teraz jest 40-letnim mężczyzną. Ma dzieci, pracuje. Siostra jednak ciągle widzi w nim swojego braciszka, którego prowadziła do przedszkola i szkoły.
Siostra, z którą nie można było się w ogóle dogadać w liceum, teraz jest mężatką, ma dzieci, problemy w pracy, kłopoty ze zdrowiem. A tu ciągle na przeszkodzie, żeby tak zwyczajnie porozmawiać o problemach z dziećmi, stoją zadawnione urazy z dzieciństwa.
Ojciec, stary i schorowany, pełen pretensji, to ten sam i jednocześnie nie ten sam człowiek, którego kiedyś słuchało się ze strachem czy obawą. Dlatego teraz unika się wszelkich z nim rozmów, by znowu nie poczuć się jak skarcone dziecko.
Mama ciągle poucza i nie chce zobaczyć, pogodzić się z tym, że córka jest już dorosła, że sama chce dokonywać wyborów i nie chce być ciągle krytykowana i „wychowywana”. Córka nie chce zobaczyć lęku tej kobiety przed starością, samotnością, chorobami.
I wiele innych historii każdy z nas może tu dopisać.
Patrząc na swój dom rodzinny nie zapominajmy jednak, że w tym domu jest moc – która zbawia, wyzwala i leczy… jeśli na to wyrazimy zgodę.

Panie, daj mi pamiętać, że też jestem słabym, grzesznym człowiekiem – i że oni jakoś z moimi wadami tyle już lat wytrzymują… i mnie kochają…
Dzień XII (14.12)

Jak zapowiedział od dawna
przez usta swych świętych proroków,



Słowo i prorocy…
Na początku czasów Bóg wyrzekł Słowo – i zaczęła się historia stworzenia. To, że Boże Słowo ma w sobie moc, jest wszystkim wiadome. Ale czy równie mocno uświadamiamy sobie, że nasze słowa także zawierają w sobie część Bożej mocy? Wszak jesteśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo.
Ludzkie słowa mogą nieść drugiemu człowiekowi radość, ukojenie, pocieszenie, mogą leczyć smutek, zranienia, mogą wskazywać światełko w ciemności. Mogą też bliźniego zabijać, niszczyć, prowadzić na manowce.
Dlaczego tak się dzieje? Może wyjaśnienie tkwi w tym, kogo i co słuchamy, a także kogo i co czytamy?
W raju Adam i Ewa słuchali Boga, ale słuchali też szatana i w końcu poszli za słowem obłudnym, kłamliwym, zniekształcającym Boże prawdy…
My w niedzielę słuchamy Bożego słowa, ale codziennie słuchamy/czytamy słowa, które nie są wiele warte, słowa, w których dominuje sensacyjność, pseudo-wiedza o mężczyźnie i kobiecie, sprowadzanie sensu życia ludzkiego do zaspokajania popędów i zachcianek. Śmiem twierdzić, że Bożych słów słuchamy/czytamy o wiele rzadziej, niż rozmaitych gazet i tygodników, pełnych przemocy, pogoni za sensacją, pełnych plotek i często oszczerstw. Wydaje się nam, że nie robimy nic złego, przecież mamy rozum, umiemy oddzielić ziarno dobrych słów od plew kłamstw . A jednak tak nam się tylko wydaje…
Te wszelkie plotkarskie gazety czy niektóre programy w telewizji awansowały we współczesnym świecie do roli proroków – kogoś, kto mówi nam, jak żyć, jak osiągnąć szczęście. One wyrokują, kto jest ważny, kto ma stać się naszym przewodnikiem w byciu kobietą czy mężczyzną… Te słowa, zawarta w nich „mądrość”, żyją w naszym umyśle, w naszym sercu – i kierują naszym życiem.
Prorok to ktoś, do kogo mówi Bóg. Czy naprawdę Pan chciałby, by prorok opowiadał o życiu intymnym gwiazd i aktorów? Czy byłoby Mu miłe chlubienie się złem i grzechem? Czy rozmowy, debaty telewizyjne, w których nie jest ważne dążenie do prawdy, a jedynie chęć zaistnienia, błyszczenia, skupienia na sobie świateł reflektorów mogą zasiać w słuchaczach dobre ziarno, nauczyć myślenia – i rozmawiania np. z najbliższymi? Czy w Bożych słowach z kart Pisma Świętego wypływa zgoda na rozwody, na życie bez ślubu, na swobodę seksualną i obyczajową, na nieskromność w zachowaniu i stroju? Czy w zamyśle Bożym mężczyzna to „macho”, który „myśli tylko o jednym”, a kobieta to osoba, skupiona wyłącznie na sobie, stawiająca karierę i sukces zawodowy ponad bycie żoną i matką, oceniana jedynie przez pryzmat tego, jak wygląda, a nie jaka jest?
A przecież taki obraz człowieka wyłania się z tych gazet… Żerują one na słabościach ludzkich – karmią się plotką, obmową, wścibstwem, pychą, chęcią błyszczenia. Dostosowują się do ludzkich ułomności, afirmują je i usprawiedliwiają… A przez to, że ludzkie słowo ma w sobie część Boskiej mocy – żyją w czytelniku lub słuchaczu - i kształtują jego odbiór świata i bliźniego.
Jedyną odtrutką jest wyciszenie się i nasłuchiwanie Bożych słów – ale czy codziennie szukamy tego Lekarstwa?

Panie, otwórz moje uszy i oczy, bym słyszała, co mówię i czego słucham, i zobaczyła, co czytam i czym karmię moje serce…
Dzień XIII (15.12)

Że nas wybawi od naszych nieprzyjaciół
i z ręki wszystkich, którzy nas nienawidzą;


Nieprzyjaciele i nienawiść...

Żaden człowiek nie chce mieć wrogów, nie chce być znienawidzony. Wróg oznacza brak stabilizacji, niepewność, oczekiwanie na zasadzkę, cios, na jakieś podstępne działanie, żeby tylko zaszkodzić, utrudnić życie. Doświadczanie uczucia niechęci jest trudne do przyjęcia, a co dopiero nienawiści?
Człowiek chce żyć w „świętym spokoju”. Ale co tak naprawdę kryje się za tak pobożnym życzeniem? Czy ten „święty spokój” nie kojarzy się przeważnie z „nicnierobieniem”? Nie podejmowaniem ważnych, często trudnych decyzji, nie myśleniem nad problemami?
Można przez życie przejść lekko i przyjemnie, nie mając w nikim wrogów – ani prawdziwych przyjaciół. Tylko czy takie życie ma coś wspólnego z byciem uczniem Jezusa? Jezus wyraźnie powiedział, że jeśli Jego prześladowali, to i Jego uczniów będą prześladować. Kiedyś chrześcijanie ginęli na arenach cyrkowych, teraz również umierają, ale na tyle daleko od naszej ojczyzny, że nie dotyka nas to doświadczenie.
Prześladowania, z którymi możemy się spotkać, są bardziej wyrafinowane: kpina, traktowanie chrześcijanina jak osobę niepoważną, jak dziwaka, wyśmiewanie, obmawianie za plecami. Osobie wierzącej nakleja się łatki: ktoś, kto często uczestniczy we Mszy św. jest dewotem; ktoś, kto jest przeciwko aborcji jest wrogiem kobiety; ktoś, kto stara się być uczciwym w pracy jest dziwny i nienormalny; ktoś, kto ma więcej niż dwoje dzieci i nie jest zbyt majętny, jest nieodpowiedzialny i pozbawiony rozumu, bo słucha nauki moralnej Kościoła.
Często również w domu rodzice nie protestują przeciwko złu, które czynią dzieci, bo przecież są dorosłe i mają wolną wolę, a poza tym w ten sposób w domu byłyby ciągłe swary, kłótnie... Jeszcze dzieci poczują się dotknięte prawdą, jaką mówią rodzice i nie będą chciały z nimi wcale rozmawiać...
Bycie chrześcijaninem nie chroni przed nienawiścią, nieprzyjaciółmi, a wręcz przeciwnie – prowokuje nieprzychylne reakcje. Współczesny świat tak długo nie ma nic przeciwko chrześcijaństwu, dopóki nie głosi ono nauki Jezusa Chrystusa w sposób całkowity i pełny. Nauki, która nie tylko głosi miłość i wybaczanie nieprzyjaciołom, ale i wskazuje na Boga jako na Stwórcę człowieka i Prawodawcę. Która wprost mówi, że jedynie słuchając Boga człowiek może być szczęśliwy.
Trudno jest głosić prawdę, nawoływać do zaprzestania zła, zwłaszcza, gdy może oznaczać to osamotnienie, znienawidzenie. Bez Jego łaski jest to niemożliwe. Z Jego pomocą żaden wróg i nieprzyjaciel nie będzie miał nade mną władzy…

Daj mi odwagę, Panie, odwagę głoszenia Twojej nauki...

Dzień XIV (16.12)

Że naszym ojcom okaże miłosierdzie
i wspomni na swe święte przymierze,


Pamięć i przymierze…

Wiele jest spraw, o których człowiek najchętniej by zapomniał. W życiu każdego z nas są chwile, których się wstydzimy, z których nie jesteśmy dumni z siebie, bo po raz kolejny okazujemy się słabi, małostkowi, pyszni, po prostu grzeszni. Nawet wielcy święci mieli w swoich życiorysach takie momenty – i wcale nie chcieli ich zapomnieć… Pamięć o nich była błogosławieństwem. Nie pozwalała urosnąć pysze, nie pozwalała bez miłosierdzia popatrzeć na słabości innych.
Bóg dał człowiekowi pamięć – o chwilach chwalebnych i wstydliwych, o rzeczach wielkich i małych, podłych, jakie człowiek dokonuje. Pismo święte jest zbiorem właśnie takich historii, ukazujących zwyczajnych ludzi: z ich słabościami, pasjami, marzeniami, dążeniami. Takich samych jak my dzisiaj. Myślenie, że jesteśmy w czymś od nich lepsi, to ułuda. Owszem, mamy więcej możliwości technicznych, ale w życiu kierują człowiekiem te same dążenia, marzenia, te same pragnienia i pasje, co ileś tysięcy lat temu. On od wieków się nie zmienia – ma większe możliwości, by czynić dobro, ale też jednocześnie większe możliwości, by czynić zło…
Tym, co decyduje o wyjątkowości Pisma świętego, nie jest więc człowiek. Ta Księga jest wyjątkowa, bo pokazuje ludzi, ale w relacji do Pana Boga. Pan od zawsze ukochał człowieka takiego, jakim jest, i zawarł z nim przymierze, związał się z nim tak ściśle, jak oblubieniec z oblubienicą. Dzięki temu jedynie Księga ta jest ponadczasowa – i dotyczy każdego z nasz. Nawet, jeśli on o tym nie wie…
W życiu każdego z nas realizuje się owo przymierze, zawarte kiedyś z Adamem, Noem, Abrahamem, Mojżeszem, Dawidem, zawarte na Krzyżu. W jaki sposób? Przymierze to coś więcej niż umowa czy kontrakt. Przy zawieraniu przymierza Bóg ofiarował się człowiekowi i zechciał przyjąć człowieka nie jako stworzenie, a swoje dziecko… Dlaczego, nie wiem… Patrząc na ludzką nędzę naprawdę trudno jest pojąć Boży zamysł usynowienia człowieka… Jakąż miłością Bóg go obdarował, że pomimo ludzkiej niewierności – On jest zawsze wierny, zawsze uprzedzający, zawsze czeka – jak miłosierny Ojciec…
Każdy z nas doświadcza Bożego miłosierdzia.
Często człowiek jest na nie ślepy i zamknięty. Uważa, że Bóg go krzywdzi, że jest nieobecny, że mu nie pomaga. Obok dzieje się tyle zła, są wojny, cierpienia niewinnych, smutek… Wtedy najprościej przyjąć, że dzieje się tak z „winy” Boga. Ileż oskarżeń pada pod Jego adresem – a On milczy… milczy, bo pamięta o swoim przymierzu… milczy – i ciągle ratuje człowieka z jeszcze gorszego piekła, jaki ten potrafi sobie i bliźniemu zgotować…

Panie, ulecz moją pamięć. Niech nie miele ciągle tych samych win i zranień, niech kieruje się ku Twemu Miłosierdziu…
Dzień XV (17.12)

Na przysięgę, którą złożył
ojcu naszemu Abrahamowi.


Przysięga i Abraham…

Bóg przysięga człowiekowi. Przysięga to coś więcej, niż obietnica – przysięga zawiera w sobie pewność spełnienia tego, co się obiecało. Można by pomyśleć, że nie ma dla Boga nic prostszego, niż spełnienie tego, co przyrzekł człowiekowi. On wszak może wszystko. Ale też historia pokazuje, że Bóg chce być wierny swojej przysiędze mimo tego, że często człowiek robi wszystko, by Go obrazić, by nie wypełnić Jego woli. By utrudnić Bogu ocalenie człowieka.
Ludzie też składają przysięgi – przy zawieraniu małżeństwa, podczas składania ślubów zakonnych i kapłańskich. Składają je w dobrej wierze – biorą Boga na świadka swoich obietnic. Często żeby zapewnić kogoś o swoich dobrych intencjach, „przysięga się na wszystkie świętości”. Człowiek podpiera się takimi stwierdzeniami bo wie, jak często łamane są ludzkie przysięgi, jak bardzo lekko odstępuje się od obietnic. Rodzice często nie wywiązują się z błahych obietnic, składanych dziecku. W ten sposób dziecko uczone jest, że rodzicielskie słowo niewiele znaczy. Dlaczego więc ono ma dotrzymywać tego, co obiecuje?
Nie dotrzymywanie obietnic powoduje, że ludzkie słowo staje się mało warte, a człowiek traci w oczach bliźniego autorytet. W głębi serca jednak człowiek tęskni do wartości słowa. Chciałby, by jemu wierzono i sam chciałby ufać, że nie zostanie oszukany, że usłyszane obietnice czy otrzymane przysięgi zostaną dochowane.
Wierność jest trudna. Czasem oznacza po prostu rezygnację z tego, co najcenniejsze – jak ofiara Abrahama. Nie można nikogo zmusić do wierności. Jedynie sam zainteresowany musi ocenić, jaką wartość ma dla niego wierność złożonemu słowu. Żeby być wiernym obietnicom złożonym Bogu, najpierw trzeba na co dzień realizować względem bliźniego. Parafrazując słowa Pisma: kto nie jest wierny obietnicom złożonym bratu swemu, którego widzi, nie może być wierny Bogu, którego nie widzi (1 J 1,20).

Panie, naucz mnie być wierną w rzeczach małych...
Dzień XVI (18.12)

Da nam, że z mocy nieprzyjaciół wyrwani,
służyć Mu będziemy bez trwogi,


Służba i lęk…

Odwiecznym nieprzyjacielem człowieka jest upadły anioł – diabeł. Kiedyś zbuntował się przeciwko swemu Stwórcy. Jego pycha była tak wielka, że odrzucił służbę Bogu. Teraz ze wszystkich sił stara się przeszkodzić w tym, by człowiek służył, by znajdował sens swego życia w wypełnianiu Bożej woli. Robi to bardzo prosto – karmi ludzką pychę...
Człowiek może bardzo wiele, ma rozum i umie z niego korzystać z korzyścią dla siebie i innych. Wynalazki ułatwiają życie, odkrycia pomagają ratować od śmierci, dają zdrowie i więcej sił. Człowiek obserwuje Kosmos, odkrywa, w jaki sposób powstają gwiazdy i jak ewoluuje życie na ziemi. Umie odczytać informację zapisaną w genach i hieroglify, które ktoś kilka tysięcy lat temu wyrył w kamieniu. W człowieku z każdym wiekiem rośnie świadomość współodpowiedzialności za drugiego człowieka, za środowisko. Chroni zwierzęta i rośliny.
Jest za co człowieka chwalić i podziwiać. I człowiek podziwia siebie, swoją mądrość, wiedzę, umiejętności... I w tym podziwie nie przeszkadza mu nawet to, że wiele wynalazków powstawało na potrzeby toczących się wojen i mordowania drugiego człowieka... Że współczuje bezdomnym psom – i pozwala ginąć z głodu dzieciom... Że troszczy się o los więźniów w Tybecie – i nie wie, że obok za ścianą ktoś samotnie będzie jadł wigilijną wieczerzę...
Pycha powoduje, że ludzkie działanie, służenie jest chaotyczne – i mimo zaangażowania czasem znacznych środków – nie przynosi spodziewanych efektów. W cenie są spektakularne akcje i działania, gardzi się służbą codzienną, niewidoczną, nie przynoszącą od razu znacznych owoców, a raczej często przynoszącą owoce mizerne.
A szatan wykorzystuje pychę – wzbudza w człowieku lęk, że jeśli będzie mniej pracował, mniej się starał, jeśli nie zrobi jeszcze tego i tamtego, to nie będzie żadnych efektów. Człowiek coraz częściej ocenia siebie, swoją (i bliźniego) wartość przez pryzmat liczb: wydanych na pomoc pieniędzy, zorganizowanych akcji i protestów, które nie okazały się jałowe, ale przyniosły efekty itp. Im większe, bardziej medialne wyniki, tym lepiej. Ktoś, kto jest skuteczny, jest ceniony... Ludzie więc gonią za kolejnym efektem, sukcesem, który potwierdzi ich wartość – i zapominają o jednym: „jeżeli domu Pan nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą” (Ps 127).
Tylko jeśli działanie bierze swój początek w Bogu, może wydać stokrotne plony. Tylko Bóg ma moc, by zwalczyć ludzką pychę – co czyni czasem poprzez katastrofy naturalne, choroby, śmierć. Gdy nagle ludzkie działanie napotyka taką przeszkodę, lęk w człowieku podpowiada, że to wyraz braku Bożej miłości. A tymczasem to lekarstwo, które może przywrócić wzrok człowiekowi, by dostrzegł swoją słabość, niemoc, by zastanowił się nad tym, komu i czemu służy...
Oskarżamy i oceniamy Boże działania, zarzucamy Mu brak miłości i bezduszność, a tymczasem ślepi jesteśmy na naszą własną bezduszność i egoizm, których pełno jest w naszych czynach. Ponieważ nie szukamy woli Bożej, ze strachem reagujemy na Jego wszechmoc i to, czego nie pojmujemy, co nas nieskończenie przerasta...
On nie chce ludzkiego strachu, nie chce służby pełnej lęku, prowadzącej jedynie do liczenia „zdrowasiek” i drobiazgowego skupienia się na grzechach. Ma moc, by nas od tego lęku uwolnić, ma moc, by uwalniać nas od szatana. A wtedy jarzmo staje się słodkie, a brzemię służby lekkie...(Mt 11,30)

Przyjdź, Panie Jezu, i wyzwól mnie od lęku i strachu... Dzień XVII (19.12)

W pobożności i sprawiedliwości przed Nim
po wszystkie dni nasze.



Obecność…

Być przed Bogiem przez cały czas. Mieć świadomość, że czy w pracy, czy w zabawie, w domu, na ulicy, na zakupach, w kawiarni, podczas rozmowy z przyjacielem, klientem – On JEST. Przeżywanie swego życia po Bożemu, wrastanie w Boga i pozwalanie, by On, Jego wola rozrastała się w człowieku.
Kierowanie ku Niemu każdej myśli, uczynienie w swojej głowie miejsca, w którym zagościłaby świadomość, że On mi towarzyszy – cokolwiek robię, czymkolwiek się interesuję.
Wielbienie Go za to, co mnie spotyka, nawet, gdy jest to coś trudnego, przykrego, gdy zadaje mi ból. Nie zatrzymywać się na przykrych wrażeniach, ale pozwalać rosnąć w sobie myśli, że nie jestem w tym sam, że On JEST...
Uśmiechać się do Niego – siąść w kościele, przed tabernakulum – i być z Nim…Poczekać, aż odpłyną wszelkie myśli rozproszone, w nawałnicę problemów i trosk wplatać myśl, że On tu JEST, zna moje myśli, wie o problemach – i chce je rozwiązać, chce pomóc.
Wszechogarniająca Boża Obecność – Stwórcy gwiazd i atomów, człowieka i ameby, gór i oceanów… Pozwolić Jej się w człowieku rozgościć i z bojaźnią i dziękczynieniem o tym myśleć.
Trwać w oczekiwaniu na spotkanie, uczyć się wytrwałości w czekaniu z nadzieją i radością.
Wierzyć, że po wszystkie dni nasze JEST obok.

Jakież to przerażająco niepojęte! Nie jestem idealna, wiele grzechów popełniam, nie umiem wyzbyć się egoizmu, strachu o samą siebie, pychy…
Ale – nic na to nie poradzę – On naprawdę chce być obecny w mojej nędzy, słabości, grzeszności… Wierzę w to, bo bez Niego moje życie jest piekłem. Jego obecność wymaga ode mnie ciągłej naprawy, starań, wzrastania, ale mimo tego trudu nie umiałabym bez Niej żyć… Tylko Ona powstrzymuje mnie przed czynieniem jeszcze większego zła…

Przyjdź do mnie, Panie Jezu… Dzień XVIII (20.12)

A ty, dziecię, zwać się będziesz prorokiem Najwyższego,
gdyż pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogi.



Dziecko i przygotowanie…

Każde pojawienie się nowego życia jest zaskoczeniem. Nawet wtedy, gdy człowiek planuje ciążę, decyduje się świadomie na pojawienie się dziecka w jego życiu. To zawsze jest cud, a jego wielkość można sobie uświadomić najbardziej wtedy, gdy spotyka się zdesperowane, cierpiące kobiety, które mimo wielu prób, leczenia, czasem nawet stosowania metod sztucznego zapłodnienia – nie mogą tego doświadczyć.
Dlatego na nowego, małego człowieczka patrzy się z takim zachwytem. Maleństwo rozczula, wzbudza instynkty opiekuńcze, troskę, miłość. Niestety, z czasem trud wychowywania i towarzyszące mu troski umniejsza ten zachwyt. Zanika świadomość cudowności tego, że w rodzinie są dzieci. Powoli młody człowiek zaczyna coraz bardziej do siebie zniechęcać, zwłaszcza, gdy zaczyna dorastać.
Czasem w tym zatroskaniu o swoje dziecko rodzice zapominają, że Bóg jest Ojcem również dla niego, że dziecko nie jest pozostawione samemu sobie nawet wtedy, gdy rodziców zabraknie, gdy czegoś rodzic nie dopilnuje. Nie powinno to oczywiście oznaczać beztroski w podejściu do dziecka, ale warto sobie przypominać w tym zatroskaniu i zaaferowaniu, że dziecko nie jest własnością rodziców – jest własnością Pana. I dobry rodzic powinien cierpliwie towarzyszyć dziecku i pomagać mu w odkrywaniu tego, jakie zadanie Pan przeznaczyła nowemu człowiekowi. Jakie talenty winien on rozwijać, nad jakimi cechami charakteru pracować. A przede wszystkim – jak słuchać, co mówi Bóg. Być może powołał go na swojego proroka, by przekazywał ludziom słowo Boga i je wyjaśniał.
Przygotowywanie dziecka do dorosłego życia – i również bycia kiedyś ojcem lub matką – pozwalanie mu na popełnianie błędów, zgoda na to, by nas opuścił i sam zaczął kształtować swoje życie jest bardzo trudne. Ale łaska wiąże się z tym ogromna – można rozważać ojcostwo i macierzyństwo samego Boga… Wtedy głębiej rozumie się cierpienie Boga, które wiąże się z nadużywaniem wolnej woli przez człowieka, by niszczyć siebie, by niszczyć innych. Wchodząc w rozważanie Bożego rodzicielstwa człowiek uczy się pokory wobec Boskich wyroków i zaufania w cierpieniu, bo przecież On, jako Wszechwiedzący, doskonale wie, co jest dla Jego dzieci dobre…
Dlaczego rodzą się dzieci? Jedno z piękniejszych zdań mówi, że „każde dziecko, które się rodzi i każdy kwiat, który rozkwita, powtarza światu radosną nowinę, że Bóg nie zmęczył się jeszcze człowiekiem”…

Panie, niech trwa we mnie zachwyt nad Twoimi cudami…
Dzień XIX (21.12)

Jego ludowi dasz poznać zbawienie
przez odpuszczenie grzechów.


Zbawienie i grzechy…

Zbawienie – od zła, bezsensowności życia, smutku, cierpienia. Uwolnienie od tego wszystkiego, co boli, co zabiera człowiekowi radość. Uwolnienie od grzechu…
„Pan odpuścił tobie grzechy, idź w pokoju” – ileż to razy słyszałam tę formułę w konfesjonale. Nie drżało i nie pałało moje serce, bo najczęściej moje myśli zajęte były zapamiętywaniem pokuty czy rozważaniem usłyszanego pouczenia. Nie zatrzymywałam się zbytnio nad najważniejszymi słowami, jakie może usłyszeć człowiek – Bóg odpuścił mi grzechy, czyli ich już nie ma, jestem znowu niewinna i czysta, jestem święta, bo On odpuścił, wymazał moje grzechy. Odrzucił je od siebie…
A ja do nich wracam: przypominam sobie i rozpamiętuję; zamartwiam się, że znowu popełniam te same złe uczynki i wstydząc się tego, powoli przestaję chodzić do spowiedzi. Męczy mnie uporczywa walka z tymi samymi słabościami, skłonnościami do złego. Jestem znużona samą sobą, dlatego nie potrafię uwierzyć, że On nie jest.
Uwierzyć w odpuszczenie grzechów to tak naprawdę uwierzyć w niewyobrażalną Miłość Boga, Miłość, której nie są w stanie zrazić słabości, zdrady, upadki. Miłość, która szuka zawsze dobra osoby kochanej, jest pełna wiary w człowieka i cierpliwie JEST obok. Miłość, która zgadza się na cierpienie, na mękę i krzyż…
Gdyby człowiek choć 5 minut dziennie zastanowił się nad szaleństwem tej Miłości, nie umiałby dalej żyć tak, jak dotąd. Musiałby coś zrobić ze swoim życiem, odpowiedzieć choćby drobną poprawą.
Gdyby człowiek rozważał tę Bożą Miłość, przemieniałoby się jego serce i zacząłby Ją naśladować. Bóg chce uczyć człowieka swojej Miłości, chce sprawić, by serce ludzkie zogromniało, ogarnęło z miłością cały świat, wszystkich ludzi. By człowiek zaczął przebaczać tym, którzy go skrzywdzili… I nie jest to niemożliwe – dla Niego wszystko jest możliwe! Potrzeba tylko wiary jak ziarnko gorczycy ze strony człowieka – i wsłuchiwania się w Słowo.
A Słowo mówi dziś, że człowiek dopiero wtedy pozna, co to zbawienie, gdy Bóg odpuści mu grzechy…

Panie Jezus, daj mi moc, bym wybaczyła…


Dzień XX (22.12)

Dzięki serdecznej litości naszego Boga,
z jaką nas nawiedzi z wysoka Wschodzące Słońce,


Serdeczna litość…

Nie lubię, gdy ktoś lituje się nade mną. Czuję się wtedy taka słaba i zależna, a chcę być silna. Chcę zawsze móc sama decydować o sobie. Nie chcę czuć, że jakiś inny człowiek jest ode mnie silniejszy, mocniejszy. Nie chciałabym znaleźć się w sytuacji, w której ktoś miałby powód do litowania się nade mną.
Duma nie pozwala mi przyjąć słów i gestów litości, wsparcia, troski. Trudno mi uwierzyć, że nie ma w nich ukrytej złej radości, zadowolenia, że to ja jestem w złej sytuacji, a nie człowiek, który mi stara się pomóc. Te uczucia i myśli pokazują, jak mało we mnie wiary w dobroć człowieka i jak dużo pychy.
Pismo święte pełne jest odniesień do Bożej litości. Litość ta wynika z Jego miłości do stworzeń i z Jego wszechmocy. Lituje się nad człowiekiem, bo zna go dobrze – jego słabości, zwątpienia, pokręcone drogi, poranione myśli i uczucia. Bóg najlepiej wie, jak bardzo człowiek jest godzien litości.
Człowiek stworzony na Boże podobieństwo nosi w sobie odbicia Boskich uczuć. Ludzkie uczucia są słabe i skażone grzechem, ale nie można odmówić człowiekowi do nich prawa. Bliźni ma prawo do litowania się nade mną. Nawet, jeśli w tej litości zawiera się źdźbło wywyższenia czy zadowolenia, że to nie on znajduje się w mojej sytuacji. A dla mnie jest to doskonały moment na zbadanie mojego serca, ile w nim belek pychy i zadowolenia w sytuacjach, gdy widzę kogoś jeszcze bardziej niż ja godnego litości – z różnych powodów. Ile w mojej litości jest serca, ile miłości? Czy dostrzegam własną słabość, często grzeszność i czy potrafię dzięki temu lepiej zrozumieć słabość i grzeszność drugiego człowieka? Czy moja nędza prowadzi mnie do współ-odczuwania z bliźnim, czy tylko umiem osądzać i oceniać?
Świadomość własnej słabości i kruchości ludzkiego życia zawsze uwierała człowieka, a okazywana litość tylko tę świadomość potęguje. Dlatego tak trudno na litość odpowiedzieć pokorą, łatwiej zacząć „udowadniać”, że nie jest mi potrzebna żadna litość, żal, dobre rady, pomoc, Że „ja sam” dam sobie radę.
Skoro jednak wzbudza Bóg w ludzkich sercach to uczucie, to jest ono potrzebne. Aby umieć je dobrze przyjąć i dobrze okazać – obronić się przed pychą, wywyższaniem, nauczyć głębszej pokory – trzeba nieustannie troszczyć się, by było ono na wzór serdecznej litości naszego Boga…

Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną…


Dzień XXI (23.12)

By oświecić tych, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają,

Mrok i cień śmierci…

Odkąd człowiek się narodził, żyje w cieniu śmierci. Można nawet powiedzieć, że żyjemy po to, by umrzeć.
Człowiek nie godzi się na śmierć. Jest ona tak bardzo ostateczna, a to, co jest później, tak niewiadome, że wzbudza lęk i niepewność. Dlatego ludzie często żyją tak, jakby mieli nigdy nie umrzeć. O śmierci nie myślą i wolą o niej w ogóle nie rozmawiać. Musieliby zacząć stawiać sobie pytanie o sens swojego życia – po co żyłem i co po mnie zostanie…
Śmierć rzuca cień na ludzkie życie, pogrąża je w mroku. Człowiek boi się. Zagłusza myśli o niej żyjąc łapczywie, rozpaczliwie gromadząc doznania, wrażenia. Czasem wydaje się, że żyje tak, jakby sądził, że brak mówienia o śmieci, myślenia i zastanawiania się sprawi, że ona go ominie. Dlatego o śmierci się nie rozmawia, zwłaszcza o swojej własnej, żeby „nie wywołać wilka z lasu”…Pełno w takim podejściu zabobonów i myślenia magicznego, pełno wściekłości człowieka, że istnieje na tym świecie coś, nad czym człowiek nie ma żadnej władzy. Może przedłużać swoje życie za pomocą różnych lekarstw – ale do czasu… Może wiele razy zmusić serce do ponownego bicia – ale do czasu…Można przeszczepiać sobie kolejne nowsze narządy – ale do czasu…Można czytywać horoskopy, próbować poznać i przewidzieć przyszłość – ale śmierć zawsze jest niespodziewana – czy gdy umiera starzec, czy gdy umiera niemowlę.
Kiedyś przychodzi koniec. Koniec ziemskiego życia – i zaczyna się podróż w Nieznane.
Nie wiem, jak patrzyłabym na swoje życie, jak potrafiłabym znieść świadomość, że życie męża, dzieci, najbliższych, przyjaciół nie zależą ode mnie, że na to, jak długo oni żyją, mam wpływ minimalny, gdyby nie wiara w Boga, który kocha…Wiara w to, że śmierć zmienia, ale nie kończy – nie kończy życia, miłości, przywiązań i tego całego dobra, jakie otrzymuję od ludzi każdego dnia…
Cień śmierci może rozjaśnić tylko wiara, bo tylko ona daje pewność, że te kilkadziesiąt lat to nie wszystko; że jest coś więcej … A skoro On – Pan życia i śmierci – jest moim Ojcem, to czegóż miałabym się lękać?

Jezu, śmierć rzuciła na Ciebie cień zaraz po narodzeniu, gdy przed Herodem musiałeś uciekać do Egiptu – rozjaśniaj moje ciemności i mrok…


Dzień XXII (24.12)

aby nasze kroki skierować na drogę pokoju.


Droga pokoju…

Kiedy świadomie wybaczam z serca tym, którzy mnie skrzywdzili, kiedy pozwalam Panu, by uleczył moje zranienia – wtedy moja pamięć i uczucia ogarnia prawdziwy pokój…
Kiedy ze wszystkich sił staram się być wierny, kiedy dochowuję przysięgi, nawet gdy jest ona dla mnie niekorzystna – zyskuję pokój w swoim sercu…
Gdy idę drogą swego powołania i staram się naśladować na niej Mistrza z Nazaretu, gdy czasem oznacza to, że jak Abraham muszę Bogu ofiarować cos dla mnie najcenniejszego – moja dusza napełnia się pokojem…
Kiedy świadomie rezygnuję z napełniania serca, umysłu i oczu marnościami światowymi, sensacyjno – plotkarskimi słowami i obrazami, a więcej czasu poświęcam na słuchanie Bożego Słowa i rozważanie – mój umysł napełnia się pokojem i z ufnością patrzę na świat…
Kiedy w sytuacji ludzkiego zmęczenia, zniechęcenia, braku radości i poirytowania zatrzymam się, wbrew samej sobie uśmiechnę się do Boga i do drugiego człowieka – moje ręce i słowa napełniają się pokojem i radością…
Kiedy z pokorą zgadzam się na siebie i swoje życie takie, jakie ono naprawdę jest; gdy godzę się ze swoją słabością i grzesznością, a jedynej pomocy i ratunku szukam w Panu, nie w sobie – wtedy pokój Boży zaczyna przenikać każda chwilę mojego życia…

Wiara to świadome mówienie Bogu co dzień „tak”, „niech się stanie według Twojej woli”… Wtedy w moim sercu rodzi się Bóg…

„Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli!”