Parafia po czesku

Jędrzej Rams

publikacja 05.06.2009 12:37

Południowe stoki Gór Izerskich, Nove Mesto pod Smrkiem. Wstaje przepiękny poranek. Za chwilę rozpocznie się Eucharystia. Jednak coś niepokojącego wisi w powietrzu. Coś nietypowego dla ostatnich chwil przed Mszą świętą. No tak... Nie słychać dzwonów!

Parafia po czesku Księża często zostają opiekunami ruin, do remontu których zobowiązało się państwo. Foto: Jędrzej Rams.

I nie można ich usłyszeć, bo od wielu lat nie wołają już ludzi do kościoła. Z wielu powodów. Najbardziej prozaicznym, choć i najpełniej obrazującym sytuację w czeskim Kościele, jest brak ludzi do pociągania za sznur dzwona. Tutaj w ogóle brakuje ludzi w Kościele. Republika Czeska jest uważana za jeden z najbardziej zlaicyzowanych krajów w Europie. Ustępuje w tym rankingu Francji i terenom po byłej NRD. Dzisiaj połowa obywateli Republiki Czeskiej deklaruje ateizm, a tylko jedna trzecia jakąkolwiek wiarę w Boga. Warto dodać, że liczba zadeklarowanych ateistów w ostatnich latach stale się zwiększa.

W tym samym okresie spada liczba praktykujących katolików, która obecnie wynosi średnio od 5 proc. w tzw. prowincji morawskiej do 1 proc. w diecezjach prowincji czeskiej.

Wiara sąsiadów
Dla Polaków Czesi są przeważnie katolikami. Wynika to z naszej pamięci o przyjęciu chrztu przez Mieszka I właśnie od władców z Pragi. Przez kolejne wieki nasi sąsiedzi oddalali się od Kościoła. Jako pierwszy naród zaczęli otwarcie buntować się przeciwko władzy papieskiej. Już w XV w. koronę czeską opanowała plaga husytów i wojen religijnych. Praktycznie od tamtego czasu, poprzez wieki panowania austriackiego i przymusowej rekatolityzacji, Czechom religia katolicka jakoś zawsze kojarzyła się z przeciwnikami niepodległego państwa.

W czasach komunistycznych władza doskonale zdawała sobie sprawę z tych animozji. Grano tą kartą, by rozbić czeski Kościół. Zlikwidowano seminaria w poszczególnych diecezjach, a pozostawiono jedno – w Litomierzycach – dla całych Czech i Moraw. Mogli do niego trafiać tylko tacy kandydaci, którzy odbyli wcześniej rozmowę w partii. To ona wyznaczyła niewielki limit rocznych przyjęć na poziomie 25 nowych alumnów z terenu całej Czechosłowacji. Po odzyskaniu niepodległości szybko zwiększała się liczba nowych powołań, lecz na pewno niewystarczająco dla bardzo przetrzebionych szeregów prezbiteratu. Kościół w Czechach wciąż odczuwa brak duchownych. Obecnie w archidiecezji praskiej w 64 proc. parafii nie ma księdza. W diecezji litomierzyckiej, gdzie panuje najgorsza sytuacja, istnieje ponad 400 takich parafii, a w duszpasterstwie pracuje 100 księży.

Kościół czesko-polski
W tej ostatniej diecezji znajduje się nasza gościnna parafia. Proboszczem jest w niej Polak. W parafiach naszych południowych sąsiadów pracują dziesiątki polskich kapłanów. Pierwsi zaczęli przyjeżdżać już na początku lat 90. XX w. Tuż po aksamitnej rewolucji w Czechosłowacji czescy biskupi przyjeżdżali do polskich seminariów duchownych i zachęcali do podjęcia wzywania, jakim była praca w tak zeświecczonym kraju. Jednym z tych, którego takie misje pociągały, był ówczesny kleryk piątego roku teologii Marcin Saj.

– Zgodnie z procedurą i pozwoleniem mojego biskupa, wystąpiłem z naszego seminarium i zapisałem się do seminarium w Pradze – wspomina początek swojej pracy ks. Marcin Saj, proboszcz parafii w Novym Mescie. – Tam obroniłem pracę magisterską i zostałem poprzez święcenia diakonatu i prezbiteratu włączony do grona prezbiteratu diecezji Litomierzyce – dodaje. Ks. Saj pochodzi z Rzeszowszczyzny, skąd do pracy na misjach stale wyjeżdża wielu księży. Południowe diecezje w Polsce posiadają dar wielu powołań kapłańskich. W samej tylko diecezji rzeszowskiej jest ich prawie 700. Dla porównania warto powiedzieć, że w naszej legnickiej diecezji pracuje około 400 kapłanów.

W diecezji litomierzyckiej pracuje natomiast około 100. Jest tam prawie 1 mln 300 tys. mieszkańców. Wiernych Kościoła jest około 160 tys., z czego praktyki religijne odprawia zaledwie 10 tys. Tak więc prawdziwych wiernych jest około 1 proc. ogółu obywateli. W parafii Nove Mesto na 6 tys. mieszkańców w niedzielnej Eucharystii bierze udział 15–20 osób. Średnia wieku wiernych wynosi około 60 lat. Lepiej nie jest także w innych wyznaniach. W tym niewielkim mieście znajdują się aż trzy różne wspólnoty protestanckie. Do przynależności w wierze do tych odłamów przyznaje się zaledwie kilkudziesięciu mieszkańców Novego Mesta.

Dzień jak co dzień
Ksiądz Marcin – mimo swojego młodego wieku – szybko objął urząd proboszcza. Pod swoim zwierzchnictwem ma trzy parafie. W dwóch nie ma proboszcza, więc razem z Novym Mestem tworzą okręg. Praktycznie w całej diecezji litomierzyckiej sytuacja wygląda podobnie. – W jednej z tych parafii nie mam w ogóle wiernych – mówi proboszcz. – Jak to poznaję? Nie ma tam pogrzebów katolickich. Żadnych. Bo o chrztach zapomniano tutaj kilkadziesiąt lat temu. Czasami swoje dzieci chrzczą w mojej parafii Romowie. Ale tylko po to, by nie płakały i były grzeczne – dodaje ze gorzkim śmiechem.
Ostatnia Wielkanoc była wielkim świętem dla całej parafii. Do pierwszego sakramentu w swoim życiu przystąpiła para 30-letnich Czechów – Martin i Jana Rosenbaum. Po dwóch tygodniach wstąpili jeszcze w sakramentalny związek małżeński. Przygotowania do tego ważnego i odważnego – co warto podkreślić – kroku trwały prawie trzy lata. Zwieńczeniem długich rozmów, np. o celibacie księży czy sposobie wzięcia Maryi do nieba, był chrzest święty. – W czasie mojej kilkuletniej pracy do sakramentu chrztu św. przystąpiło już kilka osób – nie ukrywa radości ks. Saj.

Najtrudniejszym elementem życia społecznego, który niejako utrudnia rozpoczęcie marszu ku nawróceniu, jest totalna obojętność obywateli republiki na tematy religijne. Nie ma atakowania Kościoła, religii. Jest pustka i całkowity brak zainteresowania wiarą. Choć i tu jest paradoks ludzkiej natury. – W Polsce – mimo tak dużej liczby katolików – praktycznie nie ma w czasie spotkań towarzyskich tematów duchowych czy religijnych – ocenia z perspektywy czasu ks. Marcin Saj. – Tutaj ludzie, mimo wszystko, potrafią zapytać i rozmawiać o Bogu. Nie jest to negowane, nie jest to żadne faux pas, bo reszcie jest obojętne, co robi z wiarą ich kolega – dodaje.

Wiedzieć, gdzie szukać
Takim przykładem poszukiwacza Boga był właśnie Martin Rosenbaum. W pewnym momencie swojego życia zapragnął Go poznać, a że do kościoła katolickiego było najbliżej, zaczął spotykać się z proboszczem z Novego Mesta. – Szukałem różnych rozwiązań, myślałem o wielu wyznaniach, jednak tym, co nas z żoną najbardziej urzekło, było to, że to właśnie w katolicyzmie można najbardziej przybliżyć się do Boga. Dzieje się to w Eucharystii – opowiada „najnowszy” wierny parafii.
Spośród kilkunastu wierzących osób we wsi, sołtys został wybrany na chrzestnego Johany, córeczki państwa Rosenbaum. Dla nich data urodzin, wspomnienie Joanny d’Arc przypomina, że nie są Bogu obojętni. Sami uczą się dopiero świata, obserwowanego przez pryzmat katolicyzmu. – Nie wiemy, co znaczy być katolikiem ani też, jak powinno tworzyć się prawdziwą katolicką rodzinę – twierdzą małżonkowie. – Nie było nam dane przeżywać i podpatrywać tego we własnych domach rodzinnych – dodają.

W Polsce nawet niepraktykujący są w stanie odpowiedzieć, dlaczego obchodzi się Boże Narodzenie, w Czechach laicyzacja sprawiła, że dopiero odkrywając wiarę w Boga, odkrywa się sens tych świąt. – Generalnie ludzie uważają, że są to po prostu rodzinne spotkania z prezentami z okazji zbliżającego się nowego roku. Wielkanoc zaś jest dla nich po prostu świętem wiosny – opowiada Martin. Zmieniło się to w rodzinie Rosenbaumów wraz przyjęciem chrztu. Pojawił się sens świąt.

Sprzedać parafię
W Czechach coraz więcej parafii jest likwidowanych, a ich majątek wyprzedawany. Uzyskane w ten sposób pieniądze zasilają kasę wspólnoty, która pozostaje na tym terenie. Fundusze służą ratowaniu pozostałych budynków bądź po prostu utrzymaniu parafii. Księża – na podstawie umowy Kościoła z państwem z lat 50. XX w. – otrzymują wynagrodzenie od tego ostatniego. Nie jest to jednak sytuacja klarowna, gdyż żaden z wiernych Kościoła katolickiego nie jest opodatkowany na jego rzecz. Państwo nie jest zainteresowane wydawaniem milionów koron na ratowanie kościołów takich, jak w Novym Mescie czy Jindrichowicach. Z jednej strony wiernych nie przybywa, z drugiej – konserwator zabytków nie może ratować obiektów.