publikacja 26.05.2009 07:53
O drugiej w nocy ksiądz wraca do Dublina ze Mszy na zachodzie wyspy, a o szóstej rano wyrusza na jej południe, by odprawić Mszę żałobną za tragicznie zmarłego Polaka. Duszpasterstwo polskie na Zielonej Wyspie to bardziej szukanie ludzi, wychodzenie im naprzeciw niż czekanie, aż sami przyjdą.
– Wiele osób w kościele podejmuje poważne decyzje, i to nie dla papierka, ale z przekonania – mówi ks. Maszkiewicz fot. Henryk Przondziono
Nie ma w tym zresztą nic nadzwyczajnego. Trudno nawet sobie w tej chwili wyobrazić inny rodzaj posługiwania polskiej społeczności w Irlandii (zarówno w Republice, jak i w Irlandii Północnej), która szacunkowo liczy około 200 tysięcy osób. W ramach powstałego w listopadzie ubiegłego roku Duszpasterstwa Polskiego pracuje już sześciu polskich księży, w ciągu tego lata dojdzie kilku następnych. Organizatorem i koordynatorem duszpasterstwa jest ks. Jarosław Maszkiewicz z archidiecezji warszawskiej, któremu „misję irlandzką” zlecił Ksiądz Prymas.
– Inicjatywa wyszła od arcybiskupa Dublina Diarmuida Martina, który jest bardzo otwarty na potrzeby Polaków i innych emigrantów w Irlandii – mówi ks. Maszkiewicz. Poza ścisłą strukturą duszpasterstwa polskiego pracuje także pięciu innych polskich księży, w tym dość szeroko opisywani w polskich mediach dwaj dominikanie – o. Lisak i o. Grubka. Przez jeden czerwcowy tydzień mieliśmy okazję obserwować, jak działa polskie duszpasterstwo w Irlandii.
Idę na zachód zielony za światłem serca własnego
– śpiewał w XVIII wieku ślepy poeta Raftery, legendarny bard Irlandii zniewolonej przez Anglików. I my ruszamy z księdzem Maszkiewiczem z Dublina spod kościoła św. Audoena na zachód wyspy, po którym wędrował Raftery – do niewielkiego (jak na warunki polskie) miasteczka Carrick-on-Shannon. Parafia św. Togherta, licząca około 3 tysięcy wiernych, w której mieszka i pracuje co najmniej 300 Polaków. Nieformalnym liderem polskich katolików jest Michał Ligas, młody człowiek pochodzący z parafii św. Bartłomieja z Gliwic. Pracuje w systemie podobnym do naszego czterobrygadowego, więc ma czasem kilka wolnych dni.
– Pomyślałem, że mogę pomóc w tutejszej parafii – mówi Michał, który w Gliwicach był wolontariuszem w grupie pracującej z niepełnosprawnymi. – Przyszedłem do księdza proboszcza Briana Brennana i powiedziałem, że mogę pomóc na budowie, bo widziałem, że remontowany jest kościół – opowiada. Proboszcz zaproponował mu, żeby... powyrywał chwasty w ogrodzie. Michał zdziwił się, ale przyjął propozycję. Niebawem wyjaśniło się, że chciał remontować kościół... anglikański, który sąsiaduje ze świątynią katolicką. Potem bardzo zdziwił się ks. Brennan, bo Michał nie chciał żadnych pieniędzy za swoją pracę. W każdym razie – Michał wyrywał te chwasty, aż w końcu sekretarka parafialna Carmel Nally widząc, że młody Polak ma szczere chęci, zaproponowała mu współtworzenie gazetki parafialnej, której część ukazuje się po polsku.
Teraz Michał jest na plebanii domownikiem, swobodnie żartując sobie z upodobania Carmel do zdrowej żywności. Rozlepia plakaty „Polska Msza”, informuje znajomych, ściąga wszystkich, których się da, na Mszę po polsku, którą odprawia ks. Maszkiewicz. Na pierwszą polską Mszę w Carrick przyszło 100 osób, dzisiaj jest mniej, bo z powodu remontu dachu kościoła trzeba było przenieść celebrę do kaplicy w położonym na obrzeżach miasta szpitalu. Na coniedzielną Mszę po angielsku przychodzi około 30 Polaków.
– Gdy jest ładna pogoda, to dwa razy tyle – dodaje Michał. Parafia irlandzka robi wiele, żeby Polacy czuli się w kościele dobrze. Oprócz komunikatów polskich w gazetce parafialnej, przygotowano teksty obrzędów Mszy św. po polsku i po angielsku, co tydzień tłumaczona jest homilia. – Naprawdę niezwykła jest otwartość Irlandczyków na Polaków, serdeczne, szczere przyjęcie nas w swoich parafiach – podkreśla duszpasterz Polaków na Zielonej Wyspie. Co uderza z drugiej strony? Podczas Mszy polskiej Michał pierwszy raz w życiu służy do Mszy, Karol pierwszy raz czyta lekcję, Wiola i Agnieszka pierwszy raz śpiewają psalm. – W ludziach budzi się odpowiedzialność za swoją wspólnotę – przyznaje ks. Maszkiewicz.
W sobotnie popołudnie w kościele św. Michana uczestniczymy w niecodziennym obrzędzie: ślubie połączonym z chrztem dziecka młodej pary. Mała Wiktoria Julia daje głośno znać o sobie, kiedy po obrzędzie sakramentu małżeństwa przychodzi pora na obmycie jej w wodzie chrzcielnej.
– W kościele św. Michana przez cały czas trwają 2 cykle przygotowań do małżeństwa, uczestniczy w nich zawsze około 200 osób. Oprócz tego przygotowanie do bierzmowania, I Komunii Świętej, jest codzienna Msza św. w języku polskim, a w niedzielę trzy, comiesięczna adoracja Najświętszego Sakramentu, spotykają się cztery grupy modlitewne, schola, ministranci, lektorzy, nadzwyczajni szafarze Komunii świętej.
Działa osiem darmowych grup nauki języka angielskiego. Zainicjował je irlandzki nauczyciel, który po tragedii w Katowicach przyszedł do polskiego duszpasterza, oferując swoją pomoc dla Polaków. Jest też klub turystyczny. Organizowane są czuwania przed wielkimi świętami, na które przychodzą także Irlandczycy, Słowacy, inni emigranci – informuje Marcin Malicki, szef biura Duszpasterstwa Polskiego w Irlandii.
W niedziele częstymi gośćmi w kościele św. Michana są przedstawiciele irlandzkich stowarzyszeń i ruchów katolickich, którzy zapraszają Polaków do swoich wspólnot – to doskonały sposób na przełamanie emigracyjnego poczucia obcości. To wszystko udało się zorganizować w niecałe 7 miesięcy.
Kiedy żegnam się z księdzem Jarosławem Maszkiewiczem, pijąc mocną herbatę w kawiarni przy głównej ulicy Dublina, niedziela dobiega swego kresu, jedne z ostatnich słów księdza dotyczą spraw najważniejszych. – Oczywiście nie mogę mówić o spowiedziach, ale są tu często spowiedzi niesamowicie głębokie, po których ludzie zaczynają naprawdę żyć inaczej – zapewnia ks. Jarosław Maszkiewicz. I pomyśleć, że przyjeżdżają tu po pieniądze.