Pokój i dobro

ks. Marek Łuczak

publikacja 12.02.2009 09:30

Na Bliskim Wschodzie pokój jest jednym z najczęściej powtarzanych słów. Ludzie używają go przy codziennych pozdrowieniach na ulicy i wypisują na propagandowych plakatach. Coraz bardziej jednak brzmi ono groteskowo.

Pokój i dobro Takim murem mieszkańcy Betlejem oddzieleni są od reszty świata. W niektórych miejscach widać polskie napisy. Foto ks Marek Łuczak

Na bazylice w Betlejem czarna flaga opuszczona jest do połowy. To znak żałoby i szacunku wobec ofiar arabskiej ludności z Gazy. Ich dramat widać też na fotografiach fasady kościoła. Na specjalnej ekspozycji wywieszone są zdjęcia rannych ludzi oraz żałobników opłakujących śmierć swoich najbliższych.

Stróże pamiątek
W tym miejscu, tuż przy wejściu do franciszkańskiej świątyni, spotykam br. Ananiasza, śląskiego franciszkanina, który od ponad roku pracuje w Ziemi Świętej. – Z katowickiej prowincji przebyło tu 5 zakonników – mówi. – Ja jestem w Betlejem, dwóch pracuje w domu kustodialnym w Jerozolimie, jeden na Cyprze. Najwięcej z grona Polaków jest tu ojców reformatów, w drugiej kolejności reprezentowana jest nasza prowincja, a ogólnie przypada dwudziestu paru naszych rodaków na ponad trzystu franciszkanów.

Brat Ananiasz po raz pierwszy odwiedził Ziemię Świętą w 1999 roku. Przyjechał tu na święcenia jednego ze współbraci do Jerozolimy, gdzie działa międzynarodowe seminarium. Już wtedy wiedział, że tu wróci. Spośród katowickich franciszkanów jako pierwszy przyjechał tu o. Ezdrasz, obecny prowincjał z Panewnik. Towarzyszył mu o. Dobromił, który pełni teraz w Ziemi Świętej funkcję ekonoma kustodii.

Ananiasz zakochał się w Ziemi Świętej, choć nie od razu udało mu się tu powrócić. Kiedy zwrócił się jednak do władz zakonnych z prośbą o możliwość pełnienia tu służby, otrzymał w końcu zgodę. – Nie mogłem chyba dostąpić większej łaski – wspomina. – Kiedy tu przyjechałem, poczułem się jak w domu, mimo że wspólnotę mamy międzynarodową, bo na dwudziestu zakonników przypada aż dziesięć narodowości.

Br. Ananiasz pracuje w Betlejem jako zakrystianin, opiekuje się grupami pielgrzymów, organizuje ich udział w liturgii, dba o porządek. Największą radość sprawia mu jednak opiekowanie się grotą narodzenia.

– Jako przedstawiciele wyznania łacińskiego możemy każdego dnia odprawić dwie Msze św. w grocie narodzenia – mówi. – Zakrystianie muszą tu pracować na trzy zmiany. Pierwsza służba zaczyna się o trzeciej rano: otwieramy bazylikę od strony kościoła św. Katarzyny, idziemy do groty, gdzie zapalamy nasze lampki oliwne, uzupełniamy olej i zapalamy światło.

O godz. czwartej przychodzi grecki duchowny, który okadza grotę, a później pojawiają się Ormianie, którzy odprawiają jutrznię. Później znów pojawiają się franciszkanie, którzy przygotowują pierwszą Mszę św., odprawianą tuż przed godziną czwartą. Następnie znów Grecy, i znów franciszkanie, a po niech Ormianie.

Bracia patrzcie jeno...
Jak powiedział Jan Paweł II, w Betlejem Boże Narodzenie trwa cały rok. Tę wyjątkową atmosferę wytwarzają szczególnie polskie grupy, które chętnie śpiewają kolędy, nie bacząc na porę roku. – Pasterka zawsze odprawiana jest u nas o tej samej porze co w Polsce – mówi Ananiasz. – Rozpoczyna się dokładnie o 24. Uroczyste obchody Narodzenia Pańskiego mają tu jednak miejsce trzy razy w roku. Łacinnicy świętują 25 grudnia, Grecy 7 stycznia, a Ormianie 19 stycznia.

W Betlejem nie słyszy się o gorszących kłótniach, które mają miejsce czasami wśród zakonników strzegących Grobu Pańskiego w Jerozolimie. „Status quo”, czyli rodzaj kodeksu, precyzuje co do godziny i co do centymetra, kiedy można sprzątać, kiedy przynieść dywan, wymienić taki czy inny sprzęt. – Po dwustu latach wymieniliśmy obrazy, których nie dało się wcześniej wymienić – opowiada franciszkanin. – Udało się to dzięki przychylności innych wyznań. Coraz częściej wszyscy idą sobie na ustępstwa: my odnawiamy obrazy, grecy ikony. Zamontowano też nowy wentylator, a gmina miejska, jako strona neutralna, zobowiązała się pomóc w oczyszczaniu wnętrza bazyliki.

Br. Ananiasz dobrze też ocenia współpracę z muzułmanami, których wokół Bazyliki jest wielu. Szukają różnego zajęcia, najczęściej chcą pełnić funkcję przewodnika. – Tutaj jest bezpieczniej niż w Katowicach – mówi brat. – Idąc w habicie przez miasto, można się w Polsce nieźle nasłuchać. W Betlejem nie spotkało mnie jeszcze nic podobnego.

Sprawa Gazy
Wśród odpowiedzialnych za Kustodię w Ziemi Świętej jest inny franciszkanin, także pochodzący z naszej prowincji. To właśnie w Betlejem, gdzie od XVI w. franciszkanie strzegą miejsca narodzenia Zbawiciela, zakończyły się obrady ostatniej kapituły Kustodii Ziemi Świętej. Do zarządu Kustodii zostało wybranych sześciu braci należących do różnych grup językowych. Jest wśród niech o. Dobromir Jasztal. Skład zarządu odzwierciedla międzynarodowy charakter Kustodii.

Obecność braci kapitulnych w Betlejem była gestem solidarności z miejscową wspólnotą chrześcijańską, która żyje odcięta murem, w coraz trudniejszych warunkach. Konkretnym dowodem wspomagania lokalnej wspólnoty było poświęcenie Centrum Sportowego Akcji Katolickiej. Nowy obiekt wybudowany przez Kustodię posiada między innymi pierwsze w Autonomii Palestyńskiej boisko sportowe do koszykówki, odpowiadające standardom międzynarodowym.

Konflikt w Gazie oddziałuje na życie w Betlejem. – W ubiegłym roku odnotowaliśmy najliczniejsze pielgrzymki – mówi br. Ananiasz. – Uczciliśmy także milionowego pielgrzyma, którym był Polak. 2008 rok był nawet lepszy od jubileuszowego. Aktualnie zaś ubyło pielgrzymów. Wystraszyli się głównie pochodzący z Europy Zachodniej i Ameryki.

Franciszkanie zachęcają do pielgrzymowania. – Kiedy nie będzie pielgrzymów, miasto zginie – mówią. – Ceny pójdą w górę, a po plajcie usług, zakróluje bezrobocie. Chrześcijańskim Palestyńczykom jest ciężko podwójnie: przez Żydów odbierani są jako Palestyńczycy, a przez muzułmanów jako niewierni.

Jak podczas konfliktu powiedział Radiu Watykańskiemu o. Dobromir Jasztal, ogniska walk w Gazie skoncentrowane były tylko w konkretnych punktach. Nawet jeśli panowała tam bardzo ciężka sytuacja, walki nie stanowiły jednak zagrożenia dla bezpieczeństwa pielgrzymów. Polski franciszkanin przekonuje, że „życie w Ziemi Świętej toczy się normalnie”. Tym bardziej teraz, kiedy trwa jeszcze rozejm między zwaśnionymi stronami.