Na kamieniu z Galilei

Mira Fiutak

publikacja 10.02.2009 10:04

Zastanawiała się, co przywieźć z Ziemi Świętej do budowanego na Bukowinie kościoła Przemienienia Pańskiego. Odpowiedź przyszła nagle i była oczywista: kamień z Góry Tabor.

Na kamieniu z Galilei Na zdjęciu: kościół na Górze Tabor. Foto: Józef Wolny

Odpowiedź pojawiła się za sprawą franciszkanina, który kiedyś pracował w bytomskiej parafii – o. Abrahama Sobkowskiego.

To on wręczył Krystynie Skalskiej jasny, płaski kawałek skały. W jednej chwili ciężar jej bagażu wzrósł o 4,5 kilograma. W dalszą trasę pielgrzymki – do Betlejem i Nazaretu – ruszyła już z kamieniem z Góry Przemienienia w torbie.

Była połowa listopada, ale spodziewała się, że na Boże Narodzenie nadarzy się okazja, żeby przekazać go Polakom z Ukrainy, którzy przyjadą odwiedzić krewnych w ojczyźnie i będą razem z nimi na kolędzie lwowskiej w Bytomiu. Od 20 lat Kresowianie co roku spotykają się tu 6 stycznia, żeby przełamać się opłatkiem.

Jesteście nam potrzebni
Piotrowce Dolne – miejscowość na Bukowinie, niedaleko Czerniowiec. Położona wśród gór i lasów, niedaleko granicy z Rumunią, dlatego większość mieszkańców jest narodowości rumuńskiej.

Polacy stanowią niespełna 10-procentową mniejszość. Na blisko 4 tys. mieszkańców, żyje ich tutaj około 300. Ta miejscowość razem z dwiema wioskami tworzy parafię, typowo polską, gdzie Msze i katechezy prowadzone są po polsku.

Ich niewielki kościółek, w przeciwieństwie do wszystkich okolicznych, nigdy nie został zamknięty. Mieszkańcy Piotrowców mieli klucze, więc otwierali świątynię i sami, bez księdza, zbierali się na modlitwie.

– Przez te wszystkie lata sowieckiego reżimu przetrwała ich wiara – mówi ks. Adam Bożek, pierwszy proboszcz parafii w Piotrowcach Dolnych. Pochodzi z Łodygowic w diecezji bielsko-żywieckiej. Po raz pierwszy Ukrainę odwiedził jeszcze jako kleryk.

– Bardzo mi się spodobała. Niesamowite wrażenie zrobili na mnie mieszkańcy Ukrainy. Gdziekolwiek szliśmy, słyszeliśmy język polski – wspomina. Ta wizyta zaważyła na jego późniejszych wyborach. I prośba, którą usłyszeli wtedy od mieszkańców Kamieńca Podolskiego: przyjedźcie pracować na Ukrainę, bo jesteście nam
potrzebni.

Kresy nie zostały same
Od 1,5 roku jest proboszczem wspólnoty, o której mówi, że dobrze się rozwija. Codziennie na Msze św. w tej niewielkiej parafii przychodzi 20, 30 osób, w miesiącach maryjnych – maju i październiku – około 60. Od dawna mieszkańcy Piotrowców myśleli o budowie kościoła, bo obecny jest wielkości obszerniejszej kaplicy.

Teraz ich zamysły zaczęły się realizować. Zgromadzili już cegłę na budowę kościoła razem z plebanią i salkami parafialnymi, teren jest już przygotowany. Na wiosnę chcą postawić mury, a do końca roku przykryć budynek dachem.

Ks. Bożek opowieść o budowie zaczyna od swoich parafian. – Pomagają jak mogą, czyli pracą, bo finansowo nie za bardzo mają możliwości – wyjaśnia. Dlatego równolegle z budową na Bukowinie, w Bytomiu wśród Kresowian ruszyła akcja wspierająca te działania.
– Kresy nie zostały same, pamiętamy o rodakach, którzy tam mieszkają.

Ale to byłoby za mało, gdybyśmy tej naszej wierności nie przekazali dalej, czyli ludziom dobrej woli, niezwiązanym miejscem urodzenia z Kresami – mówi Danuta Skalska, prezes bytomskiego oddziału Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. Budowę kościoła na Bukowinie wspierają na przykład górnicy ze Związków Zawodowych „Kadra” kopalni „Bobrek-Centrum” w Bytomiu.

W lipcu byli w Piotrowcach, pomoc organizują też tu na miejscu. Małgorzata Mateja z Radzionkowa jest Ślązaczką, z Kresami nie łączą jej żadne więzy rodzinne, ale od ponad 20 lat wszystkie drogi prowadzą ją właśnie na Wschód. A wszystko zaczęło się w 1984 roku w Mińsku, gdzie pojechała na wycieczkę. – Szukałam kościoła, ale tam wtedy o kościół było bardzo trudno, a o kapłana jeszcze trudniej – wspomina. W końcu natrafiła na starszą kobietę, która zaprowadziła ją do kaplicy na cmentarzu.

Małgorzacie Matei utkwił w pamięci stary, zniszczony ornat księdza stojącego przy ołtarzu i ten widok nie dawał jej spokoju. Niedługo ponownie zjawiła się w Mińsku z nowiutkim kompletem szat liturgicznych. Później pomaganie rodakom na Wschodzie stało się jej sposobem na życie. Wymienia kolejne miejsca, gdzie trafiała ta pomoc: Lwów, gdzie odnowiona została kaplica św. Michała Archanioła, Bar, Sławuta, Winnica, Syberia…

– Tak zaczęła się moja droga na Wschód, która trwa. Pamiętam do dziś, jak ta kobieta w Mińsku mówiła mi o swojej tęsknocie za Kościołem, dlatego tak ważne jest, żeby jak najwięcej drzwi świątyń tam otworzyć – mówi.
– Ta pomoc materialna jest bardzo ważna, bez niej nie dalibyśmy sobie rady. Wiem, że tutaj w Polsce też w wielu miejscach jej potrzeba. Ale bardzo ważne dla nas jest również to, że możemy spotykać się z rodakami – mówi ks. Bożek.

– I nie czujemy się tu jakbyśmy przyjeżdżali w gości, ale jak do siebie, do domu – dodaje Bolesław Gawluk, który razem z proboszczem przyjechał w 20-osobowej grupie z Piotrowców. Są młodzi i wykształceni, kiedy odwiedzają Polskę, interesują się tym, jak zmienia się kraj. – U nas żyje się trudniej, bo nie ma takiego poziomu rozwoju, jak tu, w Polsce.

Nie każdy ma pracę, jeśli ktoś chce zarobić, musi wyjechać. Kobiety najczęściej do Włoch, a mężczyźni na budowy do Rosji – opowiada Bolesław i dodaje, że jako radny w swojej gminie nie ma wielkiego wpływu na zmianę tej sytuacji. Jego siostra Krystyna jest matematyczką, uczy w szkole.

– Szczególne wrażenie zrobiło na mnie spotkanie z wójtem gminy Jasienica. Pokazał, jak mieszkają, opowiedział, co ostatnio zrobili w gminie. Przykro, że nam tak daleko do takiego poziomu życia – opowiada. Skoro byli słuchani, to korzystając z okazji, o wiele pytali. – I nie było zbyt trudnych pytań. U siebie też możemy władzom zadawać takie pytania, ale nie otrzymamy na nie odpowiedzi – zauważają.

Ich kuzyn, Olgierd Gawluk, właśnie skończył studia handlowo-ekonomiczne. – Żeby znaleźć dobrą pracę, trzeba mieć jakiś staż – wyjaśnia swoją sytuację. – Dlatego na razie znalazłem cokolwiek i pracuję tylko na ten staż. Pensja jest mała, tym bardziej że dojeżdżam do Czerniowiec, to w sumie pieniędzy zostaje niewiele. Liczę na to, że po kliku latach znajdę coś bardziej opłacalnego.

Być Polakiem na obczyźnie
Mówią o trudnościach dnia codziennego. Chociaż w swojej społeczności są mniejszością, podkreślają, że nie spotykają się z antagonizmami narodowościowymi. Jednak kiedy należy się do mniejszości, wtedy to, co w Polsce jest naturalne, tam wymaga szczególnego starania. – Nie sztuka być Polakiem w ojczyźnie, sztuka być na obczyźnie, zachować język, kulturę i wiarę – mówi Ludwik Kaspryk.

Razem z kamieniem z Góry Tabor do swojego nowego kościoła zabrali obraz Matki Bożej z Medjugorie, namalowany przez zmarłą w lipcu ubiegłego roku 87-letnią Zofię Rosińską. To będzie piąty jej obraz, który trafił do kościołów na Wschodzie. Kresy pokochała, chociaż sama nie miała tam korzeni, ale stamtąd pochodził jej mąż. Ostatni obraz, który namalowała na pół roku przed śmiercią – Matki Boskiej Bolesnej ubranej w zielone szaty – przeznaczyła dla kościoła w Piotrowcach Dolnych.

Obraz Przemienienia Pańskiego, zgodnie z wezwaniem, które nosi parafia, namalować musiał już ktoś inny. Krzysztof Zięcik z Czeladzi usłyszał w radiu audycję poświęconą Zofii Rosińskiej. Wtedy na antenie padła prośba do słuchaczy o namalowanie obrazu do kościoła w Zakościelu niedaleko Mościsk, którego pani Zofia nie zdążyła już w związku z chorobą wykonać. Długo się nie namyślał, zaraz po audycji sięgnął po telefon.

– Ja jestem na Ukrainie, przyjeżdżam rzadko, bo przecież trzeba u siebie duszpasterstwa pilnować. A w tym czasie inni pracują tu dla nas. Właśnie dowiedziałem się, że Firma Jopek zasponsoruje nam dachówkę na przykrycie kościoła. To dzięki panu Skalskiemu, który tutaj na miejscu o wszystko się postarał. Powiedział też, że mogę spokojnie wracać do siebie, a on wszystkiego dopilnuje i dachówka dotrze na miejsce – mówi ks. Bożek o Janie Skalskim, prezesie dyrektoriatu Światowego Kongresu Kresowian.

Już szykują się w drogę powrotną. Kiedy zrobi się cieplej, zaraz ruszą prace budowlane w Piotrowcach. Z Polski wyjeżdżają z przekonaniem, że na Bukowinę wracają do siebie, ale też od siebie.