Ścieżki modlitwy

publikacja 04.03.2009 09:59

Fragment książki "Przewodnik po głębszej modlitwie" Davida Fostera, która ukazała się nakładem Wydawnictwa M.

Ścieżki modlitwy

Jestem pewien, że wszyscy uczymy się modlić przez mówienie i zapewne zazwyczaj przez proszenie Boga o różne rzeczy.

Nie jest to zły sposób. Pomaga nam się nauczyć, że Bóg jest dla nas, osobiście na nas czeka, troszczy się o nas i zaspokaja nasze potrzeby.

Chociaż taki język może budzić później pytania na temat Boga i tego, jak się do Niego zwracamy, czy też naszych oczekiwań co do odpowiedzi na modlitwę, myślę, że warto uznać tę prawdę: możemy mówić do Boga. Tą metodą uczymy się nawiązywać z Nim kontakt, podobnie jak przez mówienie uczymy się nawiązywać kontakt z naszymi rodzicami, a potem stopniowo z całym światem.

Porozumiewanie się z innymi daleko wykracza poza to, co wyrażamy słowami, ale to język jest środkiem budowania tej więzi i świadomego uznania jej za część swojego życia. Bóg jest oczywiście inny niż istoty ludzkie, ale my sami nauczymy się nawiązywać z Nim więź i rozumieć tę odmienność tylko przez praktykowanie rozmawiania z Nim na modlitwie.

W rozdziale tym chciałbym opisać rozwój naszej naturalnej modlitwy, rozwój przechodzący od słów do czegoś dużo głębszego. Nie musi to być koniecznie zaniechanie używania słów, ale zmienia się to, jak się nimi posługujemy, i zaczynamy komunikować się z Bogiem inaczej. Często nazywam ten rozwój przejściem „od odmawiania modlitw do modlitwy”. Nawet przez chwilę nie przyszło mi na myśl, że ten prostszy rodzaj modlitwy jest lepszy niż odmawianie modlitw, jednak dobrze będzie w czasie modlitwy pamiętać, iż taki rozwój następuje i zazwyczaj bardziej może nam pomóc podążanie za nim niż jego unikanie. Sądzę, że nasza modlitwa zaczyna lepiej odzwierciedlać ów wyjątkowy sposób, w jaki my sami zwracamy się osobiście do Boga.

W poniższych punktach chciałbym pokrótce przyjrzeć się różnym typom modlitwy, często uważanym przez różnych ludzi za pomocne, oraz temu, jak wprowadzają nas one na głębszy poziom modlitewny i przygotowują na jego zrozumienie. Są one jakby ścieżkami, którymi możemy podążyć w nauce modlitwy. A w takim stopniu, w jakim mają nam one pomóc porozumiewać się z Bogiem, wzrastać w przyjaźni i w zażyłości z Nim, prowadzą nas na głębsze poziomy modlitewne, które rozważmy później.

Modlitwy tradycyjne
Swoje pierwsze lekcje modlitwy pobierałem na kolanach matki i były to najprostsze modlitwy z modlitewnika dla dzieci. Tak też nauczyłem się Modlitwy Pańskiej. Przypuszczam, że większość z nas zaczyna całkiem podobnie, niezależnie od wieku, w jakim uczy się modlić. Istnieje język modlitwy, którego – jak wszystkich języków – można się biegle nauczyć tylko przez słuchanie, jak się go używa, oraz dzięki wskazówkom i zachętom bardziej zaawansowanych w nim niż my sami.

Język modlitwy ma również swoje słownictwo, idiomy i gramatykę, toteż możemy go wyćwiczyć przez tradycyjne modlitwy, które stały się uznaną częścią „literatury”, modlitwami klasycznymi, jakie można znaleźć w każdym przeciętnym modlitewniku. Naprawdę wiele możemy się nauczyć o modlitwie przez wypowiadanie własnymi ustami słów uświęconych modlitwą innych. W praktycznym aspekcie wiary chyba lepiej niż jakakolwiek akademicka teologia uczą nas one, jak wyrażać nasze nadzieje i obawy, nasze potrzeby i radości przed Bogiem oraz jak powiązać nasze życie z wielką tajemnicą Bożej miłości do nas, ukazaną w Jezusie Chrystusie.

Gdy te tradycyjne modlitwy duchowo wchodzą nam w krew, stają się pożywką dla umysłu i serca oraz pomagają nam zrozumieć nasze życie w komunii z wiarą, jaką wyrażają. W praktyce można różnie je stosować jako ścieżkę do głębszej modlitwy osobistej, o której wspominałem. Potwierdza się to zwłaszcza w przypadku tradycyjnych modlitw, jakie można znaleźć w książeczce do nabożeństwa. Jedną z metod jest karmienie nimi języka naszej modlitwy, podobnie jak w przypadku obcojęzycznych rozmówek.

Inną metodą jest czytanie ich bardzo powoli, tak jak w czasie medytacji, oddzielając chwilami milczenia każdą frazę lub myśl, zastanawianie się nad jej sensem, odnoszenie jej do własnego życia i koncentrowanie umysłu na Bogu (z użyciem lub bez użycia słów) przez adorację lub wychwalanie Go. Są one wspaniałym przewodnikiem, jak w naturalny sposób zbliżyć się do Boga. Inną, pokrewną metodą może być delektowanie się tymi modlitwami ze względu na nie same, niemal tak jak poezją, a z tej przyjemności wypływa wówczas serdeczna modlitwa skierowana do Boga. Takie modlitwy mogą służyć nie tylko za punkt wyjścia, ale także jako wyjście awaryjne, zwłaszcza w okresach ciemności, w czasie niepokoju lub choroby – mamy ogromne bogactwo modlitwy chrześcijańskiej, podsuwającej nam słowa innych osób, w chwilach gdy trudno nam się modlić własnymi słowami.

Podobnie jak w przypadku wizyty w starym kościele odnalezienie drogi dzięki tym tradycyjnym modlitwom przygotowuje nas do modlitwy milczenia, gdyż uczy nas kształtu i echa naszej wewnętrznej przestrzeni sakralnej. Tego typu modlitwa zawsze ma swoje miejsce, a jej wartość ściśle wiąże się z tym, co można powiedzieć o modlitwie liturgicznej.

Pięć palców jednej dłoni
Kiedy miałem dwanaście lat i przygotowywałem się do bierzmowania, jedną z pożytecznych lekcji, jakie otrzymałem, było poznanie pięciu różnych sposobów modlitwy. Nadal uważałem modlitwę za czynność słowną, ale zrozumienie tych tradycyjnych stylów czy gatunków modlitwy było wielką pomocą w nauce modlenia się własnymi słowami. Te pięć sposobów to proszenie Boga – zarówno dla innych, jak i dla siebie; dziękowanie Mu; przepraszanie Go i wychwalanie Go za to, kim jest sam w sobie.

Żeby nas tego nauczyć, ksiądz, który nas przygotowywał, posłużył się pięcioma palcami jednej ręki. Najsłabsze palce oznaczały prośby za różnych ludzi i w różnych sprawach (ja na piątym palcu, krótszym niż mój bliźni na serdecznym). Dziękczynienie to był palec środkowy i jednocześnie najdłuższy. To ten rodzaj modlitwy, której powinno być najwięcej. Palec wskazujący miał pokazywać, ale nie po to, by obwiniać innych, ale by przyznać się do swoich własnych win.

To była modlitwa wyznawania grzechów i żałowania za nie. Kciuk, który może odstawać od innych, reprezentował samego Boga – modlitwę adoracji i uwielbienia. Muszę przyznać, że przejrzystość tego przykładu wciąż jest dla mnie ogromnie pomocna i tak samo łatwa w użyciu. Przede wszystkim taki schemat pomaga nam zapewne wdrożyć się w myśl, że najcenniejszą częścią modlitwy jest wysławianie Boga za to właśnie, że jest sobą. Modlitwa adoracji kształci nas po prostu w czci Boga, niekoniecznie przez wypowiadanie jakichkolwiek słów, lecz przez stawanie w Jego obecności, przebywanie w niej przez jakiś czas i „pozwolenie Bogu być Bogiem”.

Ale istniał też szósty sposób modlitwy, jakiego się również nauczyłem: modlitwa ofiarowania się, czyli oddania. Nauczyłem się jej bardziej dla siebie, podczas dziękczynienia po Komunii Świętej. Gdy myślałem o tym, że Bóg dosłownie składa siebie w moje ręce, uświadomiłem sobie, iż mogę Mu podziękować tylko przez równie konkretnie ofiarowanie Mu swojego życia.

To przychodzi całkiem naturalnie wraz z adoracją, ale też otwiera drzwi modlitwy będącej odpowiedzią na Boga na najbardziej osobistym poziomie, na poziomie naszego powołania. Uczy nas patrzenia na siebie w relacji do Boga i zastanawiania się nad tym, czego On chce od nas, co mamy robić i kim być. Jeśli pomyślimy o pięciu palcach przedstawiających różne rodzaje modlitwy, moglibyśmy wyobrazić sobie ten szósty rodzaj jako dłoń otwartą po to, aby dawać i przyjmować.

Później, gdy wstąpiłem do zakonu, mistrz nowicjatu mawiał, że istnieje chińskie przysłowie – a jest ich tak wiele! – mówiące o tym, iż wszyscy rodzimy się z zaciśniętymi rękami, a cała sztuka życia polega na tym, by nauczyć się je otworzyć. Podobnie pięć palców modlitwy pomaga nam otworzyć nasze dłonie, by oddać siebie w ofierze Bogu oraz przyjąć dary, które On chce nam ofiarować.

Ten rodzaj modlitwy zachęca nas do stosowania swoich własnych słów i myśli w rozmowie z Bogiem oraz podsuwa prosty, ale wspaniały system pozwalający wcielić w życie cały wachlarz stylów modlitewnych. Pomaga nam również wyjść w modlitwie poza myśl dyskursywną ku czemuś prostszemu i bardziej kontemplacyjnemu. Uczy nas stawania w obecności Boga i słuchania Go. To tutaj zaczyna się ów fundamentalny przełom w modlitwie, który ma opisać ta książka. Gdyż słuchanie daje modlitwie zupełnie nową podstawę. Potwierdza, że Bóg jest kimś, kto liczy się dużo bardziej niż cokolwiek, co moglibyśmy wymienić. Problem polega na tym, że jak można się było spodziewać, słuchanie jest niezmiernie trudne, i dlatego musimy sobie jeszcze przyswoić parę niezbędnych wskazówek.

Modlitwa z Pismem Świętym
Jeśli chcemy pozwolić na rozwój modlitwy, musimy się nauczyć pewnej ważnej umiejętności, jaką jest słuchanie. Jedną z metod, jak się tego nauczyć, jest wkomponowanie w swoją modlitwę pewnego czasu dla Biblii. Dla chrześcijan Pismo Święte jest skierowanym do nas słowem Bożym. I możemy słuchać tego słowa, nawet gdy czytamy je sobie prywatnie, a w ten naturalny sposób uczymy się modlić do Boga w ramach dwustronnej więzi, a stopniowo w relacji, w której Bóg ma decydujące słowo. Dla każdego, kto chce traktować modlitwę poważnie, jest to moment kluczowy. Nigdy nie odnajdziemy Boga, jeśli będziemy się upierać przy tym, żeby mówić wyłącznie samemu.

Czytanie Biblii pomaga nam wielorako. Przede wszystkim przekazuje nam wspaniałą historię wiary, w której Jezus się urodził i w której został wychowany. Wiara ta kształtowała Jego horyzonty wiary i nadziei, a dla nas, patrzących na Jezusa, „który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala” (Hbr 12,2), jest istotnym elementem naszej edukacji w wierze, nauką patrzenia Jego oczami i Jego wyobraźnią. A więc nie tylko Nowy Testament, ale także Stary Testament może nas w różnorakich aspektach wiele nauczyć.

Jednak mądre czytanie Biblii nie jest prostą sprawą. Warto korzystać z pewnych wskazówek w lekturze, by móc się w tej Księdze rozeznać. Mamy tutaj wiele wspaniałych narzędzi. Istnieją liczne uwagi co do systematycznej lektury oraz komentarze, bardzo pomocne informacje można znaleźć w niektórych leksykonach, a w szczególności warto polecić wydania Biblii, które zawierają wprowadzenia, śródtytuły, odsyłacze i przypisy. Wszystkie te pomoce ułatwiają właściwe podejście do tekstu. Ale każdy z nas musi się w tym odnaleźć po swojemu i starać się rozwinąć osobistą znajomość Pisma Świętego i własny z nim kontakt. Niemal zawsze polecam początkującym zaczynanie od Ewangelii, aby poznać Jezusa Chrystusa, a dopiero w następnej kolejności przejście do Dziejów Apostolskich i listów nowotestamentowych, by uchwycić, jak na początku ludzie wyrażali swoją wiarę w Jezusa i jaki kształt chrześcijańskiej wspólnoty kościelnej to uformowało.

Ale chociaż wymaga to pewnej wytrwałości, celem tej długiej drogi powinno być wniknięcie w całą historię biblijną, próba zrozumienia postaci i zainteresowania się tymi wszystkimi wielkimi wzlotami i upadkami, usiłowanie nieustannego wsłuchiwania się, jak całościowe pojmowanie Boga i Jego celów wśród ludu kształtowało się poprzez doświadczenie tysiącleci. Przez moje ostatnie lata w szkole pomagałem w pewnej parafii w Birmingham, gdzie ksiądz powiedział zwyczajnie, że Stary Testament czytany w świetle Nowego jest najlepszym wprowadzeniem do teologii pastoralnej, gdyż pomaga zrozumieć drogi Boże w historii człowieka, jak również proces wzrastania ludzi w tej wiedzy i w miłości do Boga.

Jednakże oprócz takiej wnikliwej lektury Biblii jeszcze bardziej osobiście należy karmić się nią na modlitwie. Istnieją różne metody powiązania modlitwy z czytaniem i z medytacją. Szczególnie owocne są trzy. Najstarsza z nich to tradycyjna praktyka lectio divina, często kojarzona z duchowością monastyczną, ale która w rzeczywistości daje się wywieść z liturgicznej tradycji chrześcijańskiej i powraca do starożytnych metod traktowania świętego tekstu. Idea ta polega po prostu na tym, by podczas swojej cichej modlitwy rozważać w sercu fragment Biblii z prostą wiarą, że jest to słowo Boże osobiście skierowane do mnie, niemal tak, jakbyśmy słyszeli Boga Ojca lub Jezusa czytającego nam te słowa.

Przeżuwając i trawiąc te słowa nie tylko swoim umysłem, ale przyjmując je w głębi serca, staramy się uchwycić swego rodzaju odpowiedź, jaką w nas wywołują, usłyszeć, jak odnoszą się do naszej obecnej sytuacji życiowej. Tę odpowiedź kierujemy do Boga w modlitwie i albo słowami, albo cichym poruszeniem serca składamy przed Nim siebie samych, swoje życie, swoje radości, swoje nadzieje i obawy. I w końcu myślimy już tylko o Nim i wyrażamy swoją miłość do Niego w prostym akcie modlitwy kontemplacyjnej.

Kolejną metodą zastosowania Biblii jest inna praktyka medytacyjna, czasami zwana medytacją ignacjańską. W medytacji tego typu należy za pomocą wyobraźni głęboko włączyć się osobiście w przypowieść lub scenę z Biblii, usiłując odnaleźć się w niej, rozważać wybrany fragment, niejako będąc wewnątrz niego, i zawsze badać swoją reakcję, poruszenia swojego serca. Chociaż formalnie jest to w mniejszym stopniu modlitewna rozmowa niż lectio divina oraz zachęca do swobodniejszego psychologicznego wchodzenia w przypowieść zamiast dialogu z tekstem, to jednak w praktyce ten styl medytacji jest bliski lectio divina przez to, że urywek biblijny staje się bezpiecznym polem umożliwiającym nam otwarcie serca i rozeznawanie ducha, jaki nas porusza, a w wyniku tego procesu – odnalezienie przestrzeni dla modlitwy.

I wreszcie niektórzy ludzie, w odpowiedzi na wezwanie do bardziej kontemplacyjnej modlitwy z wykorzystaniem Pisma Świętego, mogą uznać za owocną metodę znaną jako modlitwa głębi. W czasach współczesnych kojarzy się ją szczególnie z cysterskim mnichem o. Basilem Penningtonem, jakkolwiek modlitwa głębi stosuje bardzo tradycyjne podejście, które zostało opisane pod koniec czwartego i na początku piątego wieku w Konferencjach z ojcami (konferencja IX i X) Jana Kasjana.

Bardzo podobnych rad udziela anonimowy angielski traktat mistyczny z połowy czternastego wieku Obłok niewiedzy. W takim podejściu wyrażenie lub słowo z biblijnego fragmentu (ale może też ono pochodzić skądkolwiek), które w jakimś sensie „przemówiło” do kogoś, wykorzystuje się w modlitwie medytacyjnej dwojako: albo poprzez ciche powtarzanie go, jako swego rodzaju sondę zanurzającą nas w głębszej modlitwie, gdy następuje potrzeba utrzymania serca w stanie przebudzenia i koncentracji na Bogu, albo jako kotwicę utrzymującą nas w skupieniu na Tym, komu oddajemy cześć w ciszy swojego serca.

Lektura duchowa
W ostatnich dziesięcioleciach Pismo Święte zaczęło odgrywać o wiele ważniejszą rolę w modlitewnej edukacji wiernych. We wcześniejszej epoce ważna była „lektura duchowa”. Tworzyła ona surowy materiał dla medytacji, którą rozumiano jako modlitewne rozważanie prawd wiary lub swojego życia wiary oraz dróg Bożych. Taka medytacja często opierała się na pewnej liczbie „punktów” do refleksji i modlitwy, które wydobywano z takiej lektury.

To podejście z pewnością jest pewną i sprawdzoną metodą modlitwy. Jej główną siłą ma być uznanie i poważna rola, jaką przypisuje umysłowi i pojmowaniu w rozwoju dobrych zwyczajów modlitewnych. Jednakże modlitwa z reguły przenosi się z umysłu do serca i tradycyjnie uznawano, że kiedy już serce bezpiecznie skupiło się na sprawach Ducha, nadchodził czas, by wyjść poza tak zorganizowaną medytację ku etapowi bardziej afektywnemu – jak to nazywano – czyli wypływającemu z serca.

Nie jestem pewien, jak powszechna jest ta metoda dzisiaj. Być może z powodu wyższego poziomu wykształcenia świeckich, wyostrzenia sceptycznego i krytycznego stylu rozumowania, jak również bardziej nerwowego i wymagającego trybu życia ludzie, jak się zdaje, często rozpoczynają podróż modlitewną, odczuwając potrzebę czegoś innego. Poza tym ogólnie lepsze rozumienie wiary oraz – czego jestem pewien – bardziej świadome i osobiste uczestnictwo w liturgii oznacza, że wielu osobom nie jest potrzebna tego typu praca umysłowa, do jakiej szkoliły stare metody medytacji. Dla wielu bardziej odpowiednim podejściem do modlitwy jest medytacja w bardziej współczesnym rozumieniu, jako technika wyciszenia i dostrojenia się do głębszego poziomu świadomości i wyobraźni.

Z drugiej strony lektura duchowa jest wciąż ważna. Nie należy oczekiwać wzrastania w wierze, jeśli nie wykształcimy naszego umysłu w sprawach Bożych ani nie postaramy się pogłębić rozumienia Kościoła i sakramentów, które są źródłem i umocnieniem naszej wspólnotowej wiary. Dobrze jest czytać żywoty świętych, jak również ich własne pisma oraz inne przykłady życia chrześcijańskiego.

Oczywiście lektura kształcąca umysł, jakkolwiek konieczna, nie jest sama w sobie modlitwą. Jednak gdy zaczniemy lepiej lub pełniej rozumieć sprawy wiary, z pewnością ułatwi to wzrost i pogłębienie naszej modlitwy. Nauczymy się rozwijać nasze pojmowanie Boga i Jego dróg oraz unikniemy ryzyka, że z braku strawy duchowej modlitwa będzie w nas zamierać. Kluczową sprawą jest pozwolenie lekturze zamienić się w modlitwę: czy to w narzuconej, ale modlitewnej refleksji nad punktami wynikłymi z naszego czytania, czy też poprzez rozmyślanie, jak to, co przeczytaliśmy, wiąże się z Bogiem, a następnie skierowanie swojego serca i umysłu ku Niemu.

Różaniec
Różaniec jest starożytną metodą modlitwy oraz wyraża pobożność typową zwłaszcza dla tradycji rzymskokatolickiej. Wiele modlitewników wyjaśnia, jak odmawiać różaniec, natomiast ja chciałbym powiedzieć tutaj coś więcej o jego wartości jako ścieżce modlitewnej. W tym celu należy wspomnieć coś o miejscu Maryi, Matki Jezusa, w chrześcijańskiej modlitwie i pobożności.
W tradycji katolickiej Maryi nie da się oddzielić od Jej Syna. Jest Ona osobą najbliższą Mu jako Jego Matka.

To Ona także przez swoją wiarę i miłość najściślej włączyła się w tajemnicę naszego zbawienia, Ona nieustannie medytowała nad życiem i nauczaniem swojego Syna oraz właśnie Ona najgłębiej uczestniczyła w cierpieniach i wywyższeniach Jego Męki i Zmartwychwstania. Według Dziejów Apostolskich Maryja znajduje się w centrum nieopierzonej jeszcze wspólnoty chrześcijańskiej, opisanej, gdy „trwa jednomyślnie na modlitwie” (Dz 1,14). Często przedstawia się Ją, jak siedzi pośrodku Apostołów w dzień Pięćdziesiątnicy, gdy Kościół otrzymał Ducha Świętego. Ta właśnie centralna rola Maryi w życiu wiary i w życiu modlitwy nadaje różańcowi specjalne miejsce w pobożności katolickiej.

W swej istocie różaniec to metoda przyłączenia się do Maryi w Jej medytacji nad misterium Chrystusa, jak również współudziału w Jej podróży drogą życia, śmierci i Zmartwychwstania Jej Syna do nadziei i chwały nieba. Mogłoby się zdawać, że dziesięciokrotne powtarzanie Zdrowaś, Maryjo przesuwa uwagę z Jezusa na Nią. Ale jest to nieporozumienie. W pierwszej części Zdrowaś, Maryjo przyłączamy się do anioła Gabriela i Jej kuzynki Elżbiety w podwójnym pozdrowieniu Maryi podczas Zwiastowania i Nawiedzenia, na początku ludzkiego życia Jezusa.

W tych scenach przyjęła Ona swoją wyjątkową rolę w historii zbawienia, nie tylko przez to, że została Matką Boga, ale także przez swoją spontaniczną troskę o innych. I tak przez otwarcie się na Boga oraz przez otwarcie się na nas przynosi nam Jezusa i jest Matką nas wszystkich. Podobnie nasze pozdrowienie Maryi jest wyrazem naszego oddania Dzieciątku, które nosi. W drugiej zaś części Pozdrowienia anielskiego uznajemy Jej godność jako Matki Bożej i pokornie prosimy Ją o modlitwę za nas i wraz z nami do Tego, który jest i naszym, i Jej Panem.

Tak jak każda inna metoda modlitwy różaniec może być stosowany różnorako, a jedną z jego zalet jest elastyczność, z jaką adaptuje się do różnych poziomów modlitwy. W najprostszym wydaniu jest on formą modlitwy słownej wraz z medytacją nad kolejnymi tajemnicami różańca. Ale wraz z pogłębianiem się naszej medytacji znaczenie powtarzanych fraz może maleć; słowa, leżące na dnie naszego umysłu, sprowadzają się wręcz do praktycznie milczącego przesuwania paciorków różańca, mogą funkcjonować tylko po to, by utrzymywać nas w skupieniu na głównym zadaniu, polegającym na zwracaniu się umysłem i sercem do naszego Pana. Jeśli chcemy poszerzyć zakres swojej medytacji, możemy wykorzystać w tej metodzie modlenia się inne sceny z życia Jezusa oraz dowolne fragmenty Pisma Świętego. Albo w ogóle możemy się bez nich obyć: po prostu w ciszy kierujemy umysł i serce ku Bogu, mając w tle słowa lub paciorki, aby zapanować nad oderwanymi myślami.

Modlitwa Jezusowa
Modlitwa Jezusowa jest jeszcze prostsza niż różaniec, a jej źródło zazwyczaj upatruje się w prawosławnej tradycji nauczania o modlitwie. Jej prostota polega na tym, że pojedyncza modlitwa wyraża się w formie słów: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną”. Wielu uważa ją za łatwiejszą, gdyż modlitwa ta jest skierowana wprost do samego Jezusa. Tutaj znowu istnieje elastyczność umożliwiająca rozwinięcie formy podstawowej do swoistej litanii różnych inwokacji do Chrystusa, na przykład: „Panie Jezu Chryste, narodzony dla nas..., ...ukrzyżowany dla nas...”.

Podobnie jak różaniec można ją stosować jako swego rodzaju tło dla konkretnej medytacji nad życiem Chrystusa. Ale jej charakterystyczną zaletą jest to, że łatwo staje się tłem naszej modlitwy, gdy modlimy się bardziej z poziomu serca, poniżej poziomu naszego dyskursywnego umysłu. Na tym poziomie modlitewnym zawsze chętnie przyjmiemy coś, co pomoże równolegle zająć nasz umysł, jeśli rzeczywiście nie zajmie to zbytnio – albo i wcale – naszej uwagi, aby można ją było skierować ku Bogu i skupić na rozmyślaniu o Nim.

W ostatnich czasach rozpowszechnia się różnorodne modlitwy w formie mantry, kojarzone zwłaszcza z postacią Johna Maina i jego ucznia Laurence’a Freemana. Myślę, że można o nich powiedzieć to samo, co o różańcu i może nawet bardziej o Modlitwie Jezusowej. W przeciwieństwie do tego, co czasami się podkreśla, że ważne jest wytrwanie w powtarzaniu danej formułki, powiedziałbym, iż niezależnie od formy, jaką mantra by przybrała, to jest ona zawsze i tylko narzędziem czy instrumentem mającym nam pomóc modlić się. Dla ludzi, którzy żyją w hałaśliwym i nieuporządkowanym świecie, może ona być niezbędną kotwicą, utrzymującą nas przy modlitwie i w zadaniu wytrwania w niej. Ale nigdy nie jest celem samym w sobie i powinniśmy być elastyczni w jej wykorzystywaniu. Należy ją stosować wtedy, kiedy to nam pomaga, ale nie czujmy się nią zniewoleni. Rolą tego narzędzia jest uwolnienie serca do modlitwy, a modlitwa ta jest czymś, co otrzymujemy od Ducha Świętego. Nie wyczarują jej nasze wysiłki ani dyscyplina w przestrzeganiu jakiejś konkretnej metody.

Litanie
Obecnie litanie są raczej mniej powszechnym stylem modlitwy niż w minionych czasach. Niemniej one także mogą wydatnie przyczynić się do rozwoju prostej, powtarzalnej modlitwy, która utrzymuje nasz umysł w skupieniu, sercu zaś daje większą wolność, aby szło za swoim nadprzyrodzonym instynktem kierowania się ku Bogu. Kolejne aklamacje tworzą zwięzłą medytację na kanwie litanii, ale prawie bez treści dyskursywnej: każde wezwanie stanowi jedynie aklamację uwielbienia. W takiej to właśnie atmosferze uczymy się adoracji i wysławiania Boga.

Modlitwa liturgiczna
Do tej pory rozważaliśmy różne metody, jakie ludzie stosują, gdy są sami, by rozwinąć dobre zwyczaje modlitwy osobistej. Jednak myślę, że ci, którzy zaczęli traktować modlitwę poważnie, włączają się coraz bardziej w modlitwę liturgiczną Kościoła. Może to być częstszy udział w Eucharystii w ciągu tygodnia albo zobowiązanie do modlitwy Kościoła, zwanej liturgią godzin, mającej postać rytmicznie powtarzanego oficjum porannego i wieczornego. Dzięki liturgii godzin ludzie poświęcają swój dzień Bogu w łączności z oficjalną codzienną modlitwą Kościoła. Nawet kiedy odmawiają oficjum prywatnie albo medytują nad codziennymi czytaniami liturgii eucharystycznej, fakt, iż mogą uczestniczyć w wielkim dziele Kościoła, jakim jest modlitwa publiczna, staje się źródłem potężnej siły i umocnienia.

Modlitwa liturgiczna jest cudowną szkołą modlitwy, ponieważ jest to modlitwa Kościoła, zakorzeniona we wspólnocie wiary nie tylko obecnie, ale także poprzez wieki. Uczy nas, że nigdy nie jesteśmy sami, zawsze należymy do wspólnoty, która wykracza poza określenia ilościowe. Zawsze modlimy się tylko w ramach Kościoła i jako członki Ciała Chrystusa, w mocy Ducha Świętego. Liturgia jest najbardziej oczywistym i doskonałym środowiskiem dla życia modlitewnego. To tutaj możemy się nauczyć modlić po chrześcijańsku i powinna ona być szczytem naszej modlitwy.

Wielką zaletą liturgii godzin, czyli brewiarza, jest prosta struktura, na której opiera się modlitwa w ciągu całego dnia, pozwalająca całym dniem pracy wskazywać na Boga. Wykorzystuje ona także rytm roku liturgicznego oraz świąt, co oznacza, że modlitwa codzienna może być kształtowana przez wielki rytm kościelnego świętowania tajemnic naszej wiary. Jej oficjalny charakter oznacza, że ci, którzy ją odmawiają, mogą łatwo poczuć, że nie są sami w tej modlitwie, i bez wątpienia ludzie, gdy tylko chcą, mogą z powodzeniem modlić się nią razem. Zbyt duży nacisk kładło się w przeszłości na modlitwę jako praktykę indywidualną, a poza tym liturgia godzin pozostaje w harmonii z codzienną Eucharystią.

W czasach gdy ludzie łatwo odczuwają duchowe zagubienie w kulturze obojętnej na wiarę chrześcijańską i na chrześcijańskie wartości zalety te są niezwykle cenne. Z drugiej strony może się zdarzyć, że jak już początkowe korzyści tej modlitwy przestaną sprawiać nam radość, zaczyna brać górę element rutyny. Nadal ma ona swoje zalety, ale trudno ocenić jej rolę w pielęgnowaniu naszej modlitwy osobistej. Jest to typowy problem w przypadku każdej sformalizowanej modlitwy. Niebezpieczeństwo polega na tym, że staramy się odzyskać początkowy entuzjazm przez usiłowanie dodawania różnych elementów, kiedy tak naprawdę powinniśmy zmienić swoje podejście, być może nawet robiąc czegoś mniej niż więcej, ale jednocześnie wdrażając się do głębszego niż dotąd zaangażowania w modlitwę.

Pomaga nam w tym struktura brewiarza, dająca ramy, które możemy zaadaptować do naszych potrzeb. W zasadzie jedno oficjum od drugiego niewiele się różni i uczy nas otwierać nasze serce na przyjęcie słowa Bożego oraz pozwala na to, by treść naszej modlitwy kształtowała się według naszej odpowiedzi na to słowo. Początkowe wezwanie i hymn pomagają nam się zmobilizować i stanąć w obecności Boga. Podkreślają także odrębny czas modlitwy i wskazują jego święty charakter, czy będzie to pora dnia, dzień tygodnia, święto, czy pora roku. Ważne, byśmy zrobili przerwę w naszym czasie powszednim i w przestrzeni, a przydatne przy tym będzie wszystko, co tylko potrafimy zrobić, by stworzyć świętą przestrzeń dla modlitwy.

Psalmy zawarte w oficjum, które są jego ważnym elementem, otwierają szeroką paletę ludzkich emocji i odniesień do Boga. Niekoniecznie są one zgodne z tym, jak sami się czujemy w danym momencie, ale po pewnym czasie mogą nam pomóc nauczyć się wyrażać całe swoje „ja” przed Bogiem, a nie tylko swoje dobre „ja”. Pozwalają nam także nawiązać kontakt z rozmaitymi ludźmi znajdującymi się we wszelakich sytuacjach oraz wyrazić naszą z nimi solidarność. Psalmy nazywa się lustrem duszy: jak nic innego mogą nam pomóc zaakceptować siebie albo przynajmniej stanąć przed sobą w prawdzie na modlitwie. Z pewnością „trudne” psalmy mogą wywołać u nas zakłopotanie lub zmieszanie, ale wszystkie pomagają nam wpoić sobie uczciwość, jaka jest potrzebna na modlitwie. Tylko w ten sposób możemy otworzyć się przed Bogiem.

Ale psalm sam przez się nie jest modlitwą. Niektóre psalmy z pewnością tak, kiedy uznajemy je za naszą własną modlitwę, ale ich główną funkcją w brewiarzu jest otwarcie nas na modlitwę w odpowiedzi na słowo Boże. Ich ostatecznym celem jest przygotowanie nas na przyjęcia słowa Bożego w czytaniu z Pisma Świętego, które może być krótkie lub długie, zależnie od pory dnia. Jest to prawdziwe centrum każdej godziny i dobrze byłoby nabrać zwyczaju pozostawania po nim w ciszy, aby nas przeniknęło. Następujące po nim responsorium może wówczas przybrać formę bardziej osobistą, płynącą z serca. W głównych godzinach (jutrznia, nieszpory i kompleta) przechodzi się w radość wyrażaną przez jeden z kantyków z Ewangelii, zanim nastąpią prośby, Modlitwa Pańska i modlitwa końcowa, czyli kolekta. Rolą zakończenia jest także wyprowadzenie nas z uświęconego czasu danej godziny i ułatwienie nam powrotu do obowiązków i wymagań naszego codziennego życia.

Kluczem do tego, aby brewiarz stał się naszą modlitwą osobistą, jest sprawienie, by oficjalne teksty oddychały razem z naszym duchem. Oznacza to, że powinniśmy je uczynić tak osobistymi, jak to tylko możliwe, i przygotować się na to, że wymaga to poświęcenia pewnego czasu. Możemy przyjmować teksty całkiem medytacyjnie i pozwolić, by tchnęły w nasze wnętrze. Możemy jednak również wykorzystać je do tego, by wydychać siebie samych w modlitwie. Tylko osoby duchowne mają obowiązek odmawiać brewiarz w całości; w naszym przypadku nie jest istotne, by zakończyć dane oficjum lub odmówić wszystkie teksty. Nigdy nie będzie to modlitwa, jeśli stanie się mozołem czy czymś, przez co należy przebrnąć. A zatem nie bójmy się przyzwolić, aby Duch Święty kierował nami w odmawianiu liturgii godzin, zwłaszcza wtedy gdy czujemy skłonność, by odłożyć tom brewiarza i modlić się od czasu do czasu w milczeniu.

Dalsza droga
To tylko kilka metod, jakie mogą nam pomóc odnaleźć ścieżkę modlitwy. Wszystkie one w różny sposób przyczyniają się do wdrażania w modlitwę i do naszego wzrastania w rozumieniu możliwości modlitwy, zwłaszcza przez uczenie nas, jak się modlić liturgią Kościoła. Każda z nich pomaga nam odkryć to, co nazwałem bogocentryzmem, i to, jak orientacja ta może stać się środkiem komunikacji między Bogiem a nami. Sądzę jednak, że każda z nich rozmaicie próbuje doprowadzić nas do wyjścia poza słowa ku głębszej komunikacji w modlitwie, gdzie wszystko może się wydawać niepewne i nieprzewidywalne. Gdyż w poszukiwaniu Boga musimy się nastroić na całkiem inny rodzaj wysławiania się.