Szczęsne serca dwa

Agata Puścikowska

publikacja 12.10.2009 10:23

Zygmunt Szczęsny lubi majsterkować, oglądać kreskówki i jeździć na rowerze. Jest zwykłym siedmiolatkiem. No, prawie zwykłym...

Szczęsne serca dwa

Lepiej nie mówić Zigi, czy jakiś tam Muniek. On jest Zygmunt i wszystko. I chociaż jeszcze nie wie, że jego imię znaczy „ten, którego opieka zapewnia zwycięstwo”, to już wie, komu on sam zawdzięcza opiekę.

Sercowa sprawa
Zastawki powinny porządnie zamykać komory serca. Gdy się nie domykają, krew niedotleniona miesza się z natlenioną. I powstaje sercowy problem: zrazu niezauważalny, powoli niszczy siły. I może prowadzić do najgorszego. Dlatego pacjenci z chorą zastawką muszą chuchać, dmuchać, kontrolować. Dlatego, jeśli kobieta ma bardzo chorą zastawkę, odradza się jej ciążę.

Tak było z Marzeną. Gdy wyszła za mąż za Roberta, nieco ponad dwadzieścia lat temu, pani kardiolog zezwoliła Dereszom surowo: „Jedno dziecko! Ale to i tak ryzyko”. Podjęli je. Urodziła się Melania. Z dzieckiem i mamą wszystko było dobrze. Ale chociaż Marzena i Robert duże rodziny podglądali z ukrywaną tęsknotą, to o rodzeństwie dla małej nawet nie myśleli.

Melania rosła. A serce mamy nadspodziewanie dobrze dawało radę. Po pięciu latach zwykle zdystansowana kardiolog wydusiła: „No to jak chcecie, to sobie teraz drugie strzelcie”. „Strzelili” prawie od razu. I dziewięć miesięcy później cieszyli się z urodzenia Krysi. – Czułam, jakbym dostała jakiś niesamowity bonus z góry – wspomina Marzena.

Zastawka
Melania chodziła już do szkoły. Krysia do przedszkola sióstr Rodziny Maryi, na Żelazną. Rodzice pracowali. Marzena wróciła nawet na studia doktoranckie na UKSW. – Wszystko się układało. Czułam się dość dobrze - opowiada Marzena. A potem była kontrolna wizyta u kardiologa. Lekarz oglądał wyniki, oglądał...

– Niech pani pozałatwia sprawy, bo będziemy mieli operację.
– No wiem – odpowiedziała spokojnie Marzena.

Wiedziała, że rutynowa operacja na zastawkę czeka ją w okolicach menopauzy. Czyli za kilkanaście lat.

– Proszę pani, ja JUŻ na oddział dzwonię! Czekamy na pierwszy możliwy termin!

Jak na polskoszpitalne warunki, wszystko potoczyło się sprawnie. Dodatkowe badania, konsultacje, wywiad. I pytanie o przyjmowane leki, w tym ewentualne środki antykoncepcyjne. Gdy Marzena stwierdziła, że stosuje NPR i mimo „ryzyka” nie zamierza przestać, lekarka spojrzała i... wyszła. Wstawienie sztucznej zastawki nie jest operacją bardzo skomplikowaną. Ale wyklucza ewentualną kolejną ciążę: ze względu na konieczność przyjmowania leków rozrzedzających krew, ciąża jest niebezpieczna dla matki i dla dziecka.

Lekarze zaproponowali więc Marzenie inną metodę operacji: wstawienie zastawki naturalnej, wcześniej pobranej z własnego płuca. Operacja dłuższa, bardziej skomplikowana. Ale gdy jest po wszystkim, jakość życia jest lepsza niż po tradycyjnym zabiegu. – Zdecydowałam, że podejmę ryzyko dłuższej operacji. Nie, nie planowałam dziecka, NPR stosowaliśmy z powodzeniem, ale przecież niezbadane są wyroki....

Wkracza Feliński
Tuż przed operacją, w przedszkolu Marzena poprosiła siostry, żeby miały baczenie na Krysię. Mąż to odpowiedzialny facet, ale... facet to facet. I kobieco – zakonna ręka mile widziana. Siostry podniosły modlitewny rwetes: „Operacja? poważna? To modlitwa potrzebna!”

Zapowiedziały nowennę do bł. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. A Marzena poczuła się... dziwnie. Raz, bo pochodziła z domu, w którym kultu świętych właściwie nie było: miejsce świętych to na obrazku, nie w życiu. Dwa, że przecież wokół jest mnóstwo naprawdę potrzebujących modlitwy. Po co Bogu, czy temu Felińskiemu, głowę zawracać?

Siostry dały Marzenie na salę operacyjną relikwie błogosławionego. Lekarze przystąpili do dzieła. Osiem czy dziewięć godzin dłubania przy sercu i zakonnej modlitwy za wstawiennictwem Błogosławionego.

– Obudziłam się szybko i czułam się świetnie. W przeciągu dwóch tygodni byłam w domu i niemal od razu wróciłam do normalnego życia – wspomina Marzena. - Obyło się bez medycznych powikłań. I niedługo potem nowa już pani doktor, po obejrzeniu wyników Marzeny, zaczęła się śmiać: - No to teraz, to może pani mieć jeszcze dziecko!

– No, to już był życiowy hard core - mówi Marzena i dodaje: - Wszystko dzięki Felińskiemu, bez dwóch zdań! Była pod czterdziestkę, gdy zaszła w trzecią ciążę. I była pierwszą kobietą w Polsce, która zdecydowała się na dziecko po operacji przeszczepienia zastawki z płuca do serca. Ciąża i poród to miał być troszkę poligon doświadczalny dla lekarzy. Kontrole, badania, dobry szpital, ginekolog, kardiolog.

– Byłam w trzecim miesiącu. Nie znałam jeszcze płci dziecka. Wtedy przyśnił mi się dziwny sen: taki nierealny i jednocześnie bardzo... prawdziwy – Marzenie wilgotnieją oczy i zaczyna drżeć głos. - Na pięknej, starej kanapie, siedział mężczyzna. Był około czterdziestki, ubrany na ciemno. Obok siedział mały chłopiec. Chłopiec wydał mi się taki... mój. Bąk machał nogami, śmiał się. Mężczyzna pochylony nad nim patrzył uważnie. A gdy dziecko chciało odejść z kanapy, mężczyzna przytrzymał go za rękę, uśmiechnął się i powiedział: – Jeszcze nie teraz...

Marzena wiedziała, że chłopiec ze snu to jej dziecko. Ale kim był mężczyzna? Szukała w starych, rodzinnych zdjęciach. Na próżno. – Jakiś czas później przeglądałam książkę o bł. Felińskim. Tam były jego fotografie... I to był On! Dlaczego wcześniej Go nie rozpoznałam? Bo na obrazach, do których jesteśmy przyzwyczajeni, jest w stroju arcybiskupim. Wygląda nieco inaczej, niż na starych zdjęciach i w... moim śnie.

Boży humor o poranku
Dereszowie postanowili (co już i tak było chyba postanowione): mały będzie nosić imiona Zygmunt Szczęsny. Miał się urodzić 13 grudnia, ale już w listopadzie szpital był wybrany, położna nagrana, wyprawka przygotowana. Wiadomo – ciąża ryzyka. Modlitewne pogotowie zakonne cały czas działało. – Rano, dwudziestego listopada, obudziłam się z delikatnymi bólami krzyża – wspomina Marzena. – Ponieważ ból nie ustawał, zaczęłam się szykować na wizytę u położnej. Chwilę potem Marzena wiedziała: rodzi! Teraz. I w samym momencie, z drugiego pokoju wyskoczyła najstarsza córka z okrzykiem: „Mamo, przyśnił mi się Zygmuś! I powiedział, że się rodzi. Teraz!”

Telefon na pogotowie. „Moja żona rodzi”. Głos w słuchawce: „Co ile skurcze?”. „Jakie skurcze. Rodzę i koniec”. Zamknęli się w pokoju. Minuty stresu: a co będzie, jeśli dziecko okaże się chore? Jeśli nie będzie oddychać? Błogosławiony Zygmuncie, ratuj!

Zygmuś wyszedł sam. Ważył trzy kilo. Okaz zdrowia. Dopiero wtedy pojechali do szpitala.
– Pan Bóg ma poczucie humoru – śmieje się Marzena. – Tyle było zachodu: gdzie rodzić, jak rodzic? A urodziłam w domu. I drugi Boży chichot: przed porodem wymyślałam piękną wyprawkę, żeby w szpitalu „wyglądać”. No to dojechałam w stanie... cóż. Jak kobieta po błyskawicznym porodzie domowym...

Zygmunt, kim będziesz?

– Co oznacza imię Szczęsny?
– No szczęśliwy chyba – odpowiada Zygmunt.
– Będziesz księdzem? – to pytanie często zadają Zygmuntowi.

Nie przepada za nim. I kiedyś prosto do kościelnego mikrofonu, zapytany przez znajomego księdza, wypalił: „Nie! Policjantem będę!” Bo Zygmunt jest indywidualistą i zwykłym siedmiolatkiem, co lubi majsterkować i jeździć na rowerze.

– Wiem kto to był Zygmunt Feliński – odpowiada jednak niezwykle poważnie. – Jadę na Jego kanonizację do Rzymu, bo to mój patron. Może nawet spotkam się z Benedyktem XVI.

W kaplicy sióstr, na Żytniej, przy obrazie abp. Zygmunta, wisi wotum od Dereszów i Zygmusia. Na srebrnym sercu napis: „Dzięki Tobie, biją dwa serca”.