OAMDG

ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 11.10.2009 22:54

Świeccy w Kościele. W kościołach Strzegomia i Świdnicy. Żyją miłością, która dla wielu jest absurdem. Żyją wbrew logice tego świata.

Jest przedpołudnie już jesiennego dnia. Potężna bryła strzegomskiej bazyliki rzuca cień na skromny domek. Mieszka w nim organista. Mieszka człowiek, który w cieniu kościoła żyje od siedemdziesięciu pięciu lat. Zawsze w cieniu. OAMDG.

Późne popołudnie tego samego dnia. Po odzyskującym blask poelżbietańskim klasztorze w Świdnicy krząta się starszy pan. Bardzo starszy pan – ma przecież osiemdziesiąt siedem lat. Ale dopiero od trzech lat jego życie staje się spełnione. Tym bardziej, im więcej dni upływa od utworzenia tu parafii. Jest kościelnym. OAMDG.

Wiem, po co żyję
Strzegom. Czasami ludzie nie pamiętają, jaki był proboszcz. Tym bardziej nie przywiązują wagi do niezliczonego zastępu wikarych. Mają jednak pewność, że od zawsze słuchają tego organisty – Edwarda Forskiego.

Co ciekawe wielu z nich nie wie, jak on wygląda… Tak! – wielu nie rozpozna w dostojnym seniorze maszerującym rano do sklepu po mleko i chleb artysty. Jest przecież ukryty wysoko nad ich głowami, zawsze poza zasięgiem wzroku, gdzieś z tyłu. Tam, gdzie może niebo sprowadzać na ziemię. Na tym się zna. Panuje nad rzędami piszczałek i wprzęga je w uwielbienie, w miłosne wyznanie, w szept zachwytu wobec Pana. A Ten nie potrafi się oprzeć harmonii, co miłość zamienia w muzykę. Tę kościelną szczególnie.

Stoją więc, w tej kolejce po swój chleb i swoje mleko, za starszym panem i są szczęśliwi. Bo w minioną niedzielę byli w niebie, co staje się Ciałem i Krwią, ale nie gdzieś tam, lecz w przestrzeni sztuki wrzeźbionej w kamień i drewno, a ożywionej muzyką organów. Stoją i nic nie wiedzą. Nie potrzebują wiedzieć i nie potrzeba, by wiedzieli. Tak jest dobrze. OAMDG.

Świdnica. Nie ma wątpliwości, na kim można tu polegać. Jeszcze zanim nastał proboszcz, pan Franciszek Ożóg chodził i radził kurialnym wysłańcom, jak się zabrać do tworzenia parafii na Kraszowicach. Był tu od samego początku. Był tu trzy lata temu i jest teraz i… będzie do końca. Nie może być inaczej.
Jest znakiem tych, którzy pokochali skromny kościółek i są gotowi budować wokół niego wspólnotę uczniów Jezusa. Jest twarzą każdego zgromadzenia świętych – Eucharystii. Nikt nie wie, jak to się dzieje, ale wszyscy wiedzą, że tak jest.

Pan Franciszek – skupiony i oddany sprawie – czuwa, żeby wszystko było na swoim miejscu. Żeby modlitwa mogła płynąć bez przeszkód. On pierwszy wita Jezusa przed każdym wydarzeniem w kościele i ostatni mówi Mu dobranoc, gdy dzień dobiega końca. Klucznik i stróż Tajemniczej Obecności. OAMDG.

Życie – dawno, dawno temu
Strzegom. Wierność nie jest czymś, co przychodzi z dnia na dzień. Wierność jest miłością, która nie musi wiedzieć, wystarczy, że ufa.

Dziewięćdziesiąt cztery lata temu urodził się strzegomski organista. Ale rozbrajająco twierdzi, że dopiero zaczął żyć. A może dopiero zacznie żyć? Uśmiecha się bowiem i patrzy przenikliwie gdzieś głęboko, pod powierzchnię tego, co oczywiste i na wyciągnięcie ręki. I nie chodzi w tym jedynie o tęsknotę za swoją żoną, z którą od ośmiu lat rozmawia przez furtkę grobu. Chodzi raczej o wewnętrzną pewność, jak niewiele jest warte życie, w którym materia staje się wszystkim.

– Niczego się w życiu nie dorobiłem – wyznaje. – Mam jednak wszystko, co mi jest potrzebne do szczęścia. Tak to już jest, gdy hierarchia wartości ma być drabiną, co służy wspinaczce ku niebu – wyjaśnia i mimo woli spogląda w górę, jakby przez moment zauważył coś, czego młokos nie ma szansy dostrzec. Coś, co staje się widoczne dzięki latom służby, Temu, który jest cierpliwy i cierpliwość czyni ogrodem spotkania. Namiastką Edenu. Przynętą, której połknięcie wyrywa w końcu z potrzasku wypędzenia. OAMDG.

Świdnica. Franek, ledwie skończył osiemnaście lat, pożegnał się z domem. Chciał pomóc rodzinie, w której głód zamieniał ludzi w niespokojne i nieobliczalne istoty zajęte jedynie oczekiwaniem na kromkę chleba albo polewkę ze zmarzniętych ziemniaków. Chciał pomóc, dlatego uciekł. Pojechał w świat. To nic, że na zaproszenie znienawidzonych okupantów. Wszyscy wiedzieli, że tam u nich można żyć. I mieli rację.

– Bauer, Jakub Wagner, był dobrym katolikiem – opowiada z zadumą. – Zaraz po moim przyjeździe nakarmił mnie, pokazał gospodarstwo. Czułem, że będzie mi z nim dobrze. Niepokoiłem się tylko o jedno: co z niedzielną Mszą św.? A nie było jak zapytać. Nie znałem znienawidzonego języka. Uczyniłem zatem znak krzyża, złożyłem ręce i czekałem. Po chwili, dla mnie długiej i nerwowej, Niemiec odpowiedział: „Ja, ja, gut. Wir komen cu kirsze” – kościelny cytuje z pamięci nie przywiązując wagi do gramatyki. Przez moment zatrzymuje spojrzenie na swoich dłoniach. Przygląda się im z niedowierzaniem: wciąż te same, co wtedy, przed Niemcem. Tylko modlitewny gest wychodzi im znacznie lepiej.

Wreszcie kontynuuje: – Odetchnąłem z ulgą. Wiedziałem, że nie tylko nie zabraknie mi sił do pracy, ale będę szczęśliwy. Bo będę widywał się z Bogiem – dopowiada.

Skończyło się na tym, że niemiecki ksiądz odprawiał Mszę św. w kaplicy dla wszystkich okolicznych robotników.

– Było nas tam wielu nie tylko z Polski, ale i z Ukrainy i z Rosji – wylicza, a po chwili dodaje. – Kiedy było mi źle, kiedy tęskniłem, wyobrażałem sobie, że służę do Mszy, że czuję się w kaplicy jak u siebie, że moje słowo coś w niej znaczy. Od razu robiło mi się lżej na duszy. Potem okazało się, że to było powołanie – zamyśla się albo lepiej: zapada się w sobie. Musi przecież zmierzyć się z długą historią swojego życia. Wiek robi swoje. OAMDG.
To moje miejsce
Strzegom. Trwa to już tak długo, że aż się wierzyć nie chce. Dziesiątki długich lat, w czasie których w każdą niedzielę pan Profesor, bo tak mówią o swoim organiście ludzie Kościoła, uczestniczy w sześciu Mszach św. Dziesiątki lat, w czasie których w tygodniu codziennie gra na dwóch Mszach. Do tego śluby i pogrzeby.

– Mnóstwo modlitwy. Mnóstwo okazji do pogłębienia życia. Przyznam się, że nie wiem, kim bym był bez takiej porcji pobożności – uśmiecha się.

Inni nadmieniają, że pan Forski to człowiek kochający Różaniec, człowiek, który ma swoje nabożeństwa i nie traktuje swojej pracy jak najemnik, ale jak syn.

– I dlatego nigdy nie miałem pokusy, żeby zająć się czymś innym – rzuca i choć wprost tego nie mówi, bo przecież jest dobrze wychowany, to wiadomo, że powód zmiany zajęcia może być tylko jeden: pieniądze.

W Kościele niestety zbyt wiele ma się dziać za watykańską monetę, czyli „Bóg zapłać”. A jeżeli już za wierną służbę jest wynagrodzenie, to często na poziomie zbliżonym do minimum socjalnego.

– Kocham jednak muzykę. Tu przy organach odpoczywam, a prowadząc chór, rosnę dumny, że nie marnuję tego, co od Boga otrzymałem, i wyzwalam talent w innych, dla których śpiew jest obowiązkiem z racji otrzymanych darów – wyjaśnia. OAMDG.

Świdnica. Czekał na ten moment dziesięciolecia. Pamięta swoje marzenia z czasów wojny. Wspomina o cichym pragnieniu, gdy pomagał zbierać tacę w obecnej katedrze.

– Ciągle zastanawiałem się, czy dane mi będzie wreszcie wejść do zakrystii jako jej gospodarz – pan Franciszek mówi przyciszonym tonem, bo „Bóg jest blisko” – przypomina napis. – Z upływem lat szanse były coraz mniejsze. Nie pomogła tu nawet śmierć długoletniego kościelnego – mówi szczerze. – Prosiłem zatem Boga, żeby zabrał ode mnie to pragnienie. Żeby uspokoił moje serce. Nie miałem pojęcia, że to zrobi. I to w taki sposób! – cieszy się, zapominając na chwilę, że wciąż „Bóg jest blisko”.

Pan Franciszek patrzy z wdzięcznością w kierunku młodego proboszcza. To on zaproponował wiekowemu parafianinowi urząd kościelnego. Zaufał mu. Uwierzył, że podoła.

– Na samym początku, gdy trzy lata temu, z woli biskupa powstawała w mieście siódma parafia. Nasza parafia – precyzuje kościelny.

Dzisiaj nie ma niczego, co mogłoby dziać się poza wiedzą i uwagą pana Franciszka. Wiedzą o tym parafianie i kolejne ekipy remontujące kościół. Wie o tym proboszcz, dla którego wsparcie i niezawodność starszego pana są cenne i potrzebne.

– Życie to nie jest tylko to, co da się zmierzyć i zważyć, to nawet nie to, co zostało z nas w innych, to także, a może i przede wszystkim, przenikająca do głębi radość, że można spokojnie stanąć na Bożym sądzie. To z kolei nagroda dla tych, którzy stawili czoło pokusom i powołaniu – kościelny dzieli się swoimi eschatologicznymi przemyśleniami. I znowu zapada się w sobie. Wiadomo – wiek… OAMDG.

Trzeba to wyjaśnić
Strzegom i Świdnica. Obaj panowie nie mają o sobie nawzajem pojęcia. Spotykają się po raz pierwszy w opowieści o ludziach, dla których Kościół to nie tyle dodatek do codzienności, ile codzienność sama w sobie. I to ich łączy.

Podobne historie, dziejące się w wielu miejscach Kościoła, czynią z niego świat nie z tej ziemi, chociaż jak najbardziej na niej. Jest to możliwe dzięki ludziom ignacjańskiego zawołania, które na odchodne rzucił pan Profesor: Omnes ad maiorem Dei gloriam (OAMDG) – wszystko na większą chwałę Boga.