Kleryckie praktyki Lekcja pokory i dziękczynienia

Karolina Pawłowska

publikacja 20.08.2009 11:59

Po zakończeniu pierwszego roku studiów klerycy z Koszalina na trzy tygodnie przyjeżdżają na praktyki do Domu Pomocy Społecznej w Przytocku. Nie ukrywają, że nie jest to łatwe i przyjemne doświadczenie. Ale zaraz dodają, że potrzebne. I podopiecznym, i im samym.

Kleryckie praktyki Lekcja pokory i dziękczynienia Foto: Karolina Pawłowska

Chłopaki opowiadają i oprowadzają po ośrodku. Po drodze witamy się z zaciekawionymi naszą obecnością mieszkańcami. Przed drzwiami do grupy z najcięższymi przypadkami na chwilę się zatrzymują. – Może powinniśmy panią przygotować. Pierwsze wrażenie bywa trudne – mówią z wahaniem... Po dwóch tygodniach praktyk już się nieco przyzwyczaili do widoku ludzkiego nieszczęścia, przykutych do łóżek lub wózków, ciężkich obciążeń fizycznych. Już nie sprawia problemu karmienie czy zmiana pampersa.

Dom braci szkolnych
– Człowiek uczy się pokory. I dziękczynienia za sprawne ręce, nogi, głowę – opowiadają. – Ale i traktowania niepełnosprawnych jak ludzi, nie lepszych czy gorszych – innych, wymagających pomocy. Dom Pomocy Społecznej w Przytocku przeznaczony jest dla chłopców niepełnosprawnych intelektualnie w stopniu głębokim i znacznym. W rzeczywistości mieszkają tam również dorośli mężczyźni.

– Jest u nas „młodzież” i pięćdziesięcioletnia – precyzuje z uśmiechem na początku rozmowy brat Artur Skoczek, dyrektor ośrodka. – Próbowano wcześniej przenosić podopiecznych do innych placówek, ale to nie zdało egzaminu. Stres związany ze zmianą miejsca zamieszkania, środowiska, opiekunów był zbyt obciążający dla naszych podopiecznych.

Przytocki ośrodek prowadzony jest przez zgromadzenie braci szkolnych. To jedyne miejsce w naszej diecezji, gdzie pracują bracia z tego zgromadzenia. – W naszych szeregach nie ma księży. Składamy śluby zakonne, ale nie przyjmujemy święceń kapłańskich. Zajmujemy się przede wszystkim działalnością pedagogiczną i katechetyczną. Domy pomocy społecznej nie są naszym podstawowym zajęciem. W Polsce prowadzimy także szkoły i  ośrodki szkolno wychowawcze – opowiada brat Artur. – To, że jest to placówka prowadzona przez zgromadzenie męskie, decyduje też o pewnej specyfice tego miejsca. Kładziemy nacisk nie tylko na zapewnienie opieki materialnej, ale i na rozwój duchowy naszych podopiecznych.

Bycie obok
Dom w Przytocku daje bezpieczne mieszkanie 90 podopiecznym. O zapewnienie im całodobowej opieki dba 40-osobowy zespół. Przydaje się jednak każda para rąk do pomocy. Choćby po to, żeby ułatwić codzienną toaletę tym, którzy nie dadzą sobie sami z tym rady. Klerycy o swojej pracy opowiadają bez patosu.

– Nie ma w tym nic wzniosłego ani wielkiej szlachetności z naszej strony, ani nadzwyczajnego poświęcenia – mówi Wojtek Nowotarski. – To zwykła, codzienna, konkretna, czasami niezbyt przyjemna praca. Mam wrażenie, że i tak więcej sam od nich wziąłem, niż dałem. – Głównie po prostu jesteśmy. Spacer, układanie klocków, czasem trzeba kogoś umyć, czasem ogolić. Niekiedy siedzieć przy łóżku i pilnować. Z tymi bardziej ruchliwymi jest trudniej, wymagają większej uwagi, pilnowania i niekiedy interweniowania – wylicza Paweł Haraburda. – Niewiele możemy zrobić. Ale te praktyki są bardziej dla nas niż dla nich. Czasem to bardzo trudne zobaczyć w powykrzywianym, leżącym na łóżku chłopaku, że jego życie ma sens. Bez wiary to jest niemożliwe. Ks. Józef Potyrała, kapelan w przytockim domu, zaznacza, że właśnie to bycie obok jest niezmiernie cenne.

– Bardzo ważne jest bycie z nimi, traktowanie ich z powagą, życzliwością. Cieszą się bardzo z każdej wizyty. Odbierają to mocno i są za to wdzięczni, okazując swoją wdzięczność i radość, nawet jeśli nie są w stanie wyrazić jej słowami – mówi. Zdaniem dyrektora ośrodka, pomoc nawet w podstawowych zajęciach jest niebagatelna.

– Proste czynności – mycie, golenie, nakarmienie. To niezmiernie ważne dla ich podopiecznych. Ważne jest też, że spotykają się z nowymi ludźmi, że coś się dzieje nowego. Staramy się nie dopuścić do tego, żeby każdy dzień był podobny do poprzedniego, urozmaicać ich życie – wyjaśnia brat Artur.

Pierwszy kontakt
Klerycy do Przytocka na wakacyjne praktyki przyjeżdżają już od kilkunastu lat. Zdarza się, że odwiedzają swoich podopiecznych już jako księża. – Teraz, z perspektywy kilku lat pracy kapłańskiej, wiem, że to nie był czas zmarnowany, chociaż w pierwszym momencie nie było łatwo. Wiązało się to z przełamywaniem często niechęci i zwyczajnych ludzkich oporów. Pierwszy raz widziałem tyle osób dotkniętych cierpieniem, poważną chorobą, skupionych w jednym miejscu – wyznaje ks. Mariusz Gubow, który odbywał swoje praktyki jako jeden z pierwszych. – Ale kiedy zdarzało mi się później odwiedzać Przytocko, kiedy podopieczni rozpoznawali mnie i cieszyli się z tej wizyty, bardzo miła była świadomość, że człowiek mógł coś z siebie dać. I otrzymać w zamian tyle radości.

Dla większości kleryków to pierwszy bliski kontakt z osobami upośledzonymi. Nie ukrywają, że zmieniający diametralnie ich patrzenie na ludzi niepełnosprawnych i upośledzonych.
– W ubiegłym roku byliśmy całym rocznikiem przez jeden dzień w podobnym ośrodku. Tam przeżyłem szok, bo nigdy wcześniej nie miałem styczności z ludźmi upośledzonymi. Teraz wielkiego wstrząsu nie było, ale i tak pierwszy dzień był najgorszy, kiedy oswajałem się z reakcjami i zachowaniami mieszkańców domu – opowiada Przemek Hausz. Pierwsze momenty dla wszystkich są trudne.

– Drugiego dnia wieczorem, po tym, jak oprowadzono nas po ośrodku, położyłem się do łóżka i stwierdziłem, że ja nie dam rady, że rano wyjeżdżam – wyznaje Michał. Jednak został i, jak mówi, z każdym dniem było już tylko lepiej. – Pewnie, że trzeba się przełamywać, żeby zmienić pampersa, umyć kogoś, ale to daje się zrobić – wzrusza ramionami Paweł. – Ale są też fajne chwile, dające satysfakcję. Jak wtedy, kiedy nagle nawiązuje się kontakt z chłopakiem, który nie mówi i do tej pory nie reagował w żaden inny sposób.

Być człowiekiem
Wybór czasu i miejsca na kleryckie praktyki nie jest przypadkowy.
– Ksiądz, żeby dobrze wypełniać swoją misję, musi być najpierw i przede wszystkim człowiekiem. Temu służy formacja ludzka, której poświęca się więcej uwagi w ciągu dwóch pierwszych lat formacji seminaryjnej. Jest to także czas nabywania wrażliwości na ludzkie potrzeby, na różnie wyrażającą się ludzką biedę. Od tego zaczyna się duszpasterstwo, tego trzeba się nauczyć i w tym trzeba się sprawdzić – wyjaśnia ks. Jacek Lewiński, wicerektor koszalińskiego seminarium. – Zanim zacznie się komuś głosić Dobrą Nowinę, trzeba go zapytać, czy nie jest głodny. W Przytocku klerycy spotykają się z ludźmi potrzebującymi człowieka i każdy z kleryków ma być dla nich człowiekiem, ma się przekonać, że to nie jest łatwe, że kosztuje, ale jest piękne, i że bez tego nie można być dobrym księdzem.

Zdaniem ks. Mariusza Gubowa, tego typu praktyki na początku przygotowywania się do kapłaństwa pomagają zrozumieć, jak różnorodna jest posługa księdza. – Trudno ocenić, w jaki sposób wpływa to potem na własne kapłaństwo, ale rzeczywiście takie doświadczenie może być pomocne w codziennej pracy, w wizytach u chorych czy posłudze w podobnych placówkach i szpitalach – dodaje.

Michał, podobnie jak jego koledzy, nie wie jeszcze, jaki wpływ mogą mieć te praktyki na jego przyszłe kapłaństwo. – Za wcześnie na takie oceny na drugim roku seminarium, ale myślę, że za kilka lat będziemy w stanie to ocenić – mówi. Nie mają jednak wątpliwości, że te trzy tygodnie w Przytocku ich zmienią.