Kim oni są?

Ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 15.06.2009 11:06

Pięćdziesiąt lat – to tak w sam raz, żeby już coś wiedzieć o życiu. O życiu księdza...

Kim oni są? Foto: ks. Roman Tomaszczuk.

„Tak, prawdą jest, że niektórzy z kapłanów popełnili czyny karnie zakazane i wywołali wiele problemów. To musi zostać przebadane, a następnie odpowiednio ocenione i ukarane. Jednak te przypadki dotyczą bardzo małego procentu wszystkich duchownych – napisał kardynał Cláudio Hummes, prefekt Kongregacji ds. Duchowieństwa w liście z okazji Roku Kapłańskiego rozpoczynającego się 19 czerwca. Roku, który ma być „rokiem pozytywnym”. Czasem patrzenia na kapłaństwo nie przez pryzmat marginesu, ale sensu i celu. Zaczynamy więc naszą refleksję. Pierwszymi przewodnikami czytelników Gościa będą księża, którzy w tym roku świętują Złoty Jubileusz Kapłaństwa.

Dłonie prawdę powiedzą
„Powinien być to Rok (…), w którym Kościół, (…) całemu światu, chce powiedzieć, że jest dumny ze swoich kapłanów, że ich kocha, bardzo ceni i podziwia. (…). Kapłani nie są ważni z powodu tego, co czynią, ale ze względu na to kim są.”

Kto widział ręce ks. prałata Stanisława Kościelnego? Potężne, mocne, spracowane. Jak dłonie ojca, który stracił zdrowie z miłości do swoich dzieci. Takich księży jest coraz mniej. Od czasu do czasu młody proboszcz ogłosi triumfalnie swoje odkrycie, że ludzie kochają, gdy się z nimi pracuje. Gdy nie zajmuje się stanowiska zarządcy czy menadżera, ale przewodnika, nauczyciela i współpracownika. Starzy kapłani wiedzą o tym bardzo dobrze. Przyzwyczaili ludzi, że to ksiądz chwytał pierwszy za kielnie, taczkę, pędzel czy łopatę. Potem dopiero dołączali inni. Najmocniej działało to na tych niezdecydowanych. Przykład księdza dodawał zapału do pracy. Czasami był wyrzutem sumienia, co też dopingowało. Tak Polacy uczyli się dobra wspólnego. – Niektórych trzeba było po prostu uczyć pracy – wspomina proboszcz z Bystrzycy Górnej. – Mają dzisiaj niesamowitą radość z tego, że tego czy tamtego od księdza się nauczyli. Życie parafialne to nie tylko duchowa walka. Bardzo często, a w przypadku starszego pokolenia to norma, ludzie potrzebowali najpierw człowieka, z krwi i ciała, który będzie z nimi pracował ramię w ramię, którego będą mogli widzieć zmęczonego i zaangażowanego. Tylko tak można było u nich zdobyć autorytet i szacunek. Wiedziałem o tym od zawsze. Na tym wygrałem – podkreśla kapłan z pięćdziesięcioletnią historią duszpasterzowania za sobą – ksiądz jak ojciec.

Komuna – wróg zbawienia
„Przeważająca większość kapłanów to prawi ludzie, którzy poświęcili się wypełnieniu swojej służby pielęgnując życie modlitwy i podejmując czynnie pastoralną troskę w imię miłości bliźniego.”

W komunizmie nie tylko dorastali, ale także pracowali. Święceni w roku 1959. Do wrocławskiego seminarium przyszło ich ponad stu trzydziestu. Pięć lat formacji zweryfikowało powołanie. Kapłanami zostało sześćdziesięciu pięciu. Dzisiaj na Dolnym Śląsku, w Metropolii Wrocławskiej, żyje ich jeszcze trzydziestu czterech. Trzydzieści lat to szmat czasu. Tyle właśnie upłynęło od dnia prymicji, zanim mogli usłyszeć: „Proszę państwa, 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm”. – Żeby można było sobie poradzić z zazdrosną o rząd dusz władzą, trzeba było najpierw ludzi zjednoczyć pod Bożym sztandarem. Wtedy, w latach rozkwitu komunizmu, walka toczyła się naprawdę bezpardonowo. Komuniści robili wszystko, by pokazać się z jak najlepszej strony, jako bardziej atrakcyjni od Kościoła, jako bliżsi ludziom i patrioci. Wielu z nich było autentycznie „wierzącymi” w utopię Marksa i Lenina. Dla nich umacnianie ustroju to był sens życia i lekarstwo na całe zło tego świata. Jak fanatycy – wspomina ks. prałat Jan Miłoś, kolejny ksiądz świętujący Złoty Jubileusz, proboszcz parafii w Milikowicach.

Kapłan wspomina o dwóch zasadniczych wydarzeniach początków duszpasterzowania. Pierwsze to fakt, że na Dolnym Śląsku, mieszkali przesiedleńcy z całej przedwojennej Polski. – Moja pierwsza parafia proboszczowska miała sześć kościołów i dwanaście wiosek. W każdej mieszkali ludzie z różnych stron. Moim sposobem na przekonanie ich do tego, że warto powalczyć o jedność była liturgia. Uczyłem śpiewu. Pracowaliśmy nad nową tradycją Dolnego Śląska. To dzięki naszemu pokoleniu dzisiaj zaczynamy czuć się Dolnoślązakami. Bo komuniści raczej dzielili i straszyli rewizjonistycznym Zachodem. A atmosferę podejrzliwości podgrzewała esbecja i jej tajni współpracownicy – wspomina. – Natomiast drugie wydarzenie niosące niezwykłą szansę, ale i zagrożenie, to Sobór Watykański II. Reformy były konieczne i poszły w dobrym kierunku, ale trzeba je było mądrze wprowadzać. Byliśmy gorącymi zwolennikami soborowego ducha. Niewiele wiedzieliśmy, do jakich tragedii i rozdarcia w Kościele doprowadził liberalizm zachodniego społeczeństwa. U nas, jak pokazuje historia, i biskupi i my kapłani wprowadziliśmy wiernych w bardzo mądry sposób we współczesne rozumienie Kościoła – mówi z uzasadnioną dumą. – Szkoda, że dzisiaj brakuje takich przewodników, charyzmatycznych osobowości Kościoła – dodaje z goryczą.

Za zgodą ministra
„Ten Rok umożliwia nam także (…)budzić i rozwijać szczególną wrażliwość na powołanie i misję kapłana w Kościele i w społeczeństwie.”

Rok 1954. Młody Piotrek Sowa jest pracownikiem Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego Państwowych Zakładów Lotniczych w Mielcu. To fabryka specjalnego nadzoru. Produkują dla wojska. Każdy pracownik jest poddany ścisłej kontroli. O jego życiu decyduje nie tylko jego serce i rozum, ale także wola władzy ludowej. A ta niekoniecznie chce się liczyć z jednostką. Chłopak toczy więc wewnętrzną walkę. Nie może uwolnić się od natrętnych myśli, że jest stworzony do innego życia. Myśli o kapłaństwie. W końcu nie wytrzymuje. Pisze do ministra. Pisze wprost o pragnieniu swego serca, o tęsknocie, która zajmuje cały jego umysł, o nadziei, której spełnienie może dać szczęście jak nic innego. Minister się zgadza. Władza „błogosławi” zbożny zamiar. Ale i tak chłopak staje przed sądem. Jest oskarżony o samowolne opuszczenie zakładu pracy. Sędzina, gdy czyta pismo od ministra nie wierzy własnym oczom. Wbrew sobie oskarżonego puszcza wolno. Papier okazuje się silniejszy od jej nienawiści do Kościoła. – Tak zaczyna się najpiękniejszy okres mojego życia – wyznaje ks. Piotr Sowa, do niedawna proboszcz Gniewkowa, dzisiaj emeryt świętujący złoty jubileusz kapłaństwa. – Fascynowało mnie odkrywanie prawdy o wielkości powołania. Co rusz z niedowierzaniem słuchałem wykładów i konferencji wyjaśniających istotę powołania. Tak wtedy jak i dziś trudno mi zrozumieć, jak to Pan Jezus wymyślił, że zechciał mnie mieć jako swego księdza – uśmiecha się i zaczyna opowiadać o swoim życiu. Tym niemalże całym spędzonym w jednej parafii. Wśród ludzi których kochał i którzy ze łzami co jakiś czas prosili biskupa, żeby proboszcza nie przenosił gdzie indziej. Nie wyobrażali sobie życia bez tego Bożego człowieka. Tak się działo w Gniewkowie. Tak się dzieje wszędzie tam, gdzie wierni przekonują się na własnej skórze, kim jest ksiądz – Jezusowy żniwiarz.

Inny dla reszty
„Powinien być to także Rok, w którym poznane będą okoliczności i warunki, w których żyją nasi kapłani.”

Kapłański świat jest dla wiernych prawdziwą tajemnicą. Odmienny styl życia, pozycja nauczyciela i stróża moralności, Chrystusowy mandat szafarza największych świętości wiary – wszystko to budzi ciekawość, ale także staje się pożywką dla stereotypów, przejaskrawień, mitów. Rodzi także niezrozumienie. Spośród pięciu księży świętujących pięćdziesięciolecie kapłaństwa w diecezji świdnickiej, dwóch jest już na emeryturze: ks. kanonik Stanisław Skowron i ks. kanonik Piotr Sowa. Pozostali: ks. kanonik Anatol Sahajdak oraz prałaci: ks. Stanisław Kościelny i ks. Jan Miłoś w tym roku kończą pełnienie urzędu proboszczowskiego. Ich parafianie mogli się już przekonać, jak dziwne jest kapłańskie życie. Z jednej strony zwyczajne aż do bólu. Bo ksiądz nie przestaje być człowiekiem. Wielkie sprzątanie plebani jest na to mocnym dowodem. Przeprowadzka jest jak sito, które oddziela ziarna od plew. Co po tylu latach życia i pracy warto wziąć ze sobą do nowego mieszkania? Kilka najbliższych sercu książek, sutanna (jedna zwykła, codzienna, czarna, druga uroczysta, z obszywkami w odpowiednim kolorze), kilka starych mebli, najcenniejsze pamiątki i tyle. Reszta okazuje się balastem, który nie powinien obciążać starości.

Z drugiej strony kapłańskie życie pozostaje tajemnicą, pomimo tego, że ksiądz całe dziesięciolecia spędził z ludźmi. A przecież był z nimi w najważniejszych momentach życia: gdy cieszyli się cudem narodzin, gdy wchodzili w dorosłość, gdy błogosławił im na nowej drodze życia, gdy odprowadzał ich zmarłych na cmentarz, ale i wtedy, gdy był strażnikiem ich sumień i nauczycielem wiary. Jakie to dziwne. Tyle niezwykle bliskich, intymnych spraw dzieliło się z człowiekiem, który pozostał tajemnicą. Co więcej ta „inność” nie przeszkadza i teraz. Ona daje szansę przeżyć Bożą obecność. Ona jest potrzebna. Jeśli chce się dotknąć Boga. Nie da się inaczej. Dlatego Bóg kapłanów sobie wybiera, błogosławi im i ich konsekruje. Ta Boża pieczęć jest więc potrzebna nie tylko powołanym, jest ważna i czytelna także dla wiernych. Tak rozpoznają tego, który spośród nich został wzięty, ale zgodził się być „odmieńcem” ze względu na Królestwo.

Zamknięcie drzwi
„Powinien być to również Rok religijnego i publicznego świętowania ludu Bożego i lokalnych wspólnot katolickich, (…) a kapłanów w godny sposób obdarzy się wyrazami uznania.”

– Gdy odwiedzam Gniewków jestem bardzo spokojny. Nie mam duchowych rozterek czy tęsknoty za życiem, które tu spędziłem – wyznaje ks. Sowa, który proboszczował w jednej parafii ponad czterdzieści dwa lata. – Miałem czas przygotować się na chwilę odejścia. Nie zmarnowałem go, dlatego potrafię cieszyć się tym, co dobrego czyni mój następca i sympatycznie wspominać historię... Jego kursowy kolega potwierdza – Za wszystko dziękuję Bogu. Także swoją starość oddałem w Jego ręce. Nie ma ludzi niezastąpionych, są tylko ci którzy zostawiają po sobie więcej albo mniej dobra dla następców. Boża Opatrzność to wielka ostoja emerytowanego księdza – z przekonaniem mówi ks. Kościelny.

– Drugi raz gdybym się narodził, to także prosiłbym Boga o dar powołania kapłańskiego – podsumowuje ks. Miłoś. – Mam świadomość błędów, które popełniłem w swoim życiu. Żałuję za nie. Robiłem co mogłem. Dobrze jednak, że pozostało jeszcze coś do zrobienia. Mój następca też musi się wykazać przed Bogiem, ludźmi i biskupem – kończy z uśmiechem.

A parafianie? Dla nich odejście z parafii księdza to zamknięcie ważnego rozdziału w życiu osobistym i całej lokalnej społeczności. Już przeczuwają, podczas uroczystych pożegnań, że dobiegła końca cała epoka. Ale dopiero zderzenie z tym co nadchodzi wraz z nowym proboszczem, uświadomi im do końca kim i jakim dla nich był ten, którego pożegnali.

Cytaty pochodzą z listu kard. Cláudio Hummesa z okazji Roku Kapłańskiego.