Skazani na nawrócenie

Tomasz Gołąb

publikacja 10.02.2009 08:44

Gładko przystrzyżone głowy. Na przegubach rąk tatuaże, a na ustach religijna pieśń. Jeden przy drugim: tłum taki, że prawie nie ma gdzie stanąć.

Skazani na nawrócenie Foto: Henryk Przondziono

Tak co tydzień wygląda Msza św. w warszawskim więzieniu przy ul. Kłobuckiej.
– Czekolada z orzechami raz, dwie chałwy, dwa razy mentosy – zgadza się. Więzienny strażnik kwituje siatkę słodyczy. Młoda kobieta chowa twarz w wysoki kołnierz. Przynosi tak raz na kwartał, aż do końca wyroku męża. Jeszcze 18 miesięcy. Dużo.

Święta rodzinnie (w areszcie)
Ale tych z dłuższymi wyrokami – jak na lekarstwo. Przeważają alimenciarze i „kolarze”, czyli ci, którzy usiedli za kółkiem po pijaku i nie mieli pieniędzy na grzywnę.

– A w ogóle to wszyscy siedzą za niewinność – mówi strażnik, przechylając się przez barierkę.
Z góry na parterze, za siatką widać stół do ping-ponga – jedną z nielicznych rozrywek za murem.
– Dzień się dłuży jak miesiąc. Po dwudziestu dniach masz wrażenie, jakbyś był tu pół roku – przyznaje po Mszy św. Robert.

Za 10 dni wychodzi. Na Kłobuckiej spotkał ojca. On z kolei siedzi za alimenty. Śmieją się, że przynajmniej święta spędzili rodzinnie. Gorzka prawda. Na innym oddziale siedzi trzech braci. Też każdy za co innego.

Kapelan do zadań specjalnych
– Niech będzie pochwalony! – krzyczą z daleka na widok ks. Kazimierza Pierzchały, który w więzieniu i areszcie na Służewcu Przemysłowym pracuje już ósmy rok. Kilka razy w tygodniu można się u niego spowiadać, przygotować do sakramentów albo po prostu z nim pogadać. Jak więzień z księdzem albo osadzony z psychologiem. Albo jak facet z facetem.

Co niedziela do kaplicy na trzecim piętrze jednego z więziennych bloków przychodzi kilkudziesięciu osadzonych. Niektórzy w więziennych drelichach, inni – jakby nie pogodzili się jeszcze, że trafili do nieciekawego miejsca. Albo po prostu, jakby chcieli ocalić w sobie to, co najlepsze.
– Dobrych przykładów to tu człowiek nie spotka – ostrzega Piotr, który dostał 24 miesiące za notoryczne uchylanie się od płacenia alimentów.

„Tak pięknie pan mówił o Bogu”
Przed Mszą jedna z dwóch sióstr misjonarek miłości (zwykle przychodzi ich więcej, dojeżdżają z Zambrowa kilka godzin, by zdążyć na 8.30) rozdaje śpiewniki z czytaniami mszalnymi. Ale nikt nie chce wystąpić w funkcji lektora. Wreszcie zgłasza się – były policjant. Przed Ewangelią przy małej ambonce staje Ryszard Niemaczek. Przychodzi tu z krótką przerwą od 1998 r.

Pierwsza wizyta musiała być szokiem, skoro do dziś pamięta tę datę – wspomnienie apostoła Jakuba. Czasem wątpił, czy te wizyty mają sens. Ale spotykał już ludzi, którzy po wyjściu z więzienia rozpoznawali w nim „pana Rysia”, który tak pięknie mówił o Bogu. I dziękowali mu za to, że odwiedzał ich w celach. Mówił im o swoim nawróceniu, ale też pomagał im rozwiązywać życiowe dylematy. Podtrzymywał na duchu i… wytykał błędy. Po to, żeby być nie tylko świadkiem, ale i nauczycielem, zapisał się na studia teologiczne na Bobolanum.

Duch św. za kratami
Na wejście pieśń: „Pod Twą obronę, Ojcze na niebie, grono Twych dzieci swój powierza los…”. Więźniowie śpiewają dość cicho, pod nosem, ale i tak w ustach osadzonych niemal każda modlitwa wychodzi jak aluzja do pobytu za kratami. Czytanie z Księgi Samuela. Przedtem Ryszard wyjaśnia słowo:

– Wsłuchajmy się w nie. Może choć jeden wyraz trafi do naszego serca i zapragniemy być inni. A może nawet narodzi się w nas nowy człowiek. Droga jest prosta: zaprzeć się samego siebie i wziąć swój krzyż.
Nawet przez witraż z gołębicą symbolizującą Ducha św. prześwitują kraty. Ewangelia o powołaniu Piotra.
– Ludzie często nie dotrzymują słowa – mówi w homilii ks. Kazimierz.
– Księża też… – pada z głębi kaplicy.
– Nawet Piotr się zaparł – ciągnie kapelan. – Nie potępiamy przecież pierwszego papieża, bo w jego zachowaniu widzimy siebie i swoje postępowanie.

„Niechaj z nami będzie Pan” – intonuje pan Krzysztof, który życie przegrał na klawiszach. Dosłownie.
– Wie pan, jak to jest w środowisku artystów. Popiło się, wsiadło za kółko. Ale za kilka tygodni wychodzę. I już tu nie wrócę – zastrzega.

„Jestem za”
W jego celi idealny porządek. Nie tak sobie wyobrażam więzienie. Zamknięta łazienka, czyste ściany, nad łóżkiem rząd wypranych czarnych skarpet. Na stoliku wpół rozwiązana krzyżówka i paczka spike’ów. Wyżej na półce model okrętu.

– To „Błyskawica”. Tak z nudów zrobiłem – wyjaśnia Andrzej. W celi mieszka jeszcze drugi Krzysztof. Wszyscy grają w więziennym zespole „Jestem za”. Grali już publicznie kilka razy. Za tydzień mają występ na promocji książki ks. Pierzchały. „Człowiek a patologie społeczne”, napisana razem z innym księdzem-psychologiem, prof. Czesławem Cekierą, to książka o tym, kim jesteśmy i co nam zagraża.

Obowiązkowa lektura dla tych, którzy chcą uniknąć takich miejsc, jak Kłobucka. Zarówno alimenciarze, jak i „kolarze” zarzekają się, że w życiu już tu nie trafią. Bo choć mówią, że powinęła im się noga, a w więzieniu nie siedzą sami bandyci – nie jest to miejsce z ich bajki.

Promocja książki ma się odbyć 18 lutego o godz. 11.00 w Centralnym Zarządzie Służby Więziennej przy ul. Rakowieckiej 37a. Swój udział zapowiedzieli: abp Kazimierz Nycz, przewodnicząca Rady Warszawy Ewa Malinowska-Grupińska, wiceminister sprawiedliwości Zbigniew Wrona, naczelny kapelan więziennictwa ks. Paweł Wojtas i proboszcz parafii bł. Władysława z Gielniowa ks. Jacek Kozub. Spotkanie poprowadzą zastępca dyr. generalnego służby więziennej płk Arkadiusz Dmowski i wydawca prezes Adam Marszałek.