Zapłodnienie in vitro. Jeśli kompromis, to jaki?

Joanna Kociszewska

publikacja 12.12.2008 07:58

W ustalaniu kompromisu prawnego, który powinien w możliwie największym zakresie chronić życie nienarodzonego dziecka, będą uczestniczyli ludzie o różnym światopoglądzie. W dyskusji warto więc korzystać z argumentów, które mogą być uznane przez wszystkich: zarówno wierzących, jak i niewierzących.

Uchwalenie ustawy regulującej zagadnienia bioetyczne, w tym kwestię zapłodnienia in vitro, jest konieczne. Stanowisko Kościoła katolickiego w tej sprawie jest jasne: rozwiązaniem optymalnym, za którym powinni opowiedzieć się katolicy, jest zakaz wykonywania tego typu zabiegów.

Dzisiaj w Polsce ustawowy zakaz wykonywania zabiegów zapłodnienia pozaustrojowego wydaje się jednak niemożliwy do osiągnięcia. Nawet, jeżeli obywatelski projekt ustawy o zakazie zapłodnienia in vitro » uzyska wymaganą liczbę podpisów, to można powątpiewać co do szans jego ratyfikowania przez Sejm. Żadna z obecnych w parlamencie partii politycznych nie opowiada się za całkowitym zakazem.

Konieczne jest zatem podjęcie działań w celu zmniejszenia skali zła. Brak ustawy bioetycznej oznacza bowiem, że status embrionu reguluje w Polsce prawo cywilne – dziecko poczęte tą metodą jest własnością rodziców, podobnie jak stół czy krzesło. Zarodki można mrozić, selekcjonować pod różnym kątem, niszczyć, wykorzystywać do badań naukowych czy sprzedawać, pod jednym warunkiem: że właściciele (rodzice) wyrażą zgodę.

W ustalaniu kompromisu prawnego, który powinien w możliwie największym zakresie chronić życie nienarodzonego dziecka, będą uczestniczyli ludzie o różnym światopoglądzie. W dyskusji warto więc korzystać z argumentów, które mogą być uznane przez wszystkich: zarówno wierzących, jak i niewierzących. Do takich należy:

- potrzeba zapewnienia maksymalnej możliwej ochrony życia embrionów,
- maksymalna ochrona dobra dziecka, zarówno przed urodzeniem, jak i po nim (podobnie, jak dzieje się to w przypadku procedur adopcyjnych),
- wykluczenie procedur eugenicznych, tzn. selekcji zarodków z jakichkolwiek powodów,
- zapewnienie jak największego bezpieczeństwa matce, która podlega procedurom medycznym nieobojętnym dla zdrowia,
oraz potencjalne zagrożenia dla wspomnianych wyżej zasad płynące z interpretacji innych przyjętych reguł, np. (słusznej) zasady równego dostępu do opieki zdrowotnej.

Nie będę rozważała kwestii, które nie budzą wątpliwości, takich jak zakaz klonowania zarodków do celów czysto naukowych czy handlu zarodkami. Skupię się na tych, co do których propozycje rozwiązań są różne.

Co najwyżej dwa zarodki

W procedurze zapłodnienia in vitro można potencjalnie utworzyć nieograniczoną liczbę zarodków, ale jednorazowo wszczepia się kobiecie od jednego do trzech. Jest to spowodowane z jednej strony chęcią zwiększenia szansy na zagnieżdżenie się choćby jednego embrionu, z drugiej ryzykiem ciąży mnogiej (którą ginekolodzy w tej sytuacji uważają za powikłanie).

W ciąży powstałej w wyniku zapłodnienia in vitro ryzyko poronienia jest znacznie większe i rośnie wraz z liczbą rozwijających się płodów. Prawdopodobieństwo donoszenia ciąży trojaczej jest już bardzo małe. Zwiększenie bezpieczeństwa dzieci nakazuje liczbę wszczepianych embrionów ograniczyć do maksymalnie dwóch.

Oznacza to – w przypadku utworzenia większej liczby zarodków – konieczność ich zamrożenia. Taka sytuacja budzi niepokój z kilku powodów. Po pierwsze, cykl zamrożenie-rozmrożenie nie jest obojętny dla stanu embrionów: nie wszystkie go przeżywają. Po drugie, powstaje pytanie co zrobić z tymi, które pozostały zamrożone, bo udało się uzyskać dziecko z pierwszego zapłodnienia, rodzina się rozpadła lub stan zdrowia kobiety nie pozwala na donoszenie kolejnej ciąży. Nie mówiąc już o sytuacji, gdy utworzono kilkanaście „zapasowych” zarodków.

Mówienie o adopcji embrionów jako rozwiązaniu dla tej sytuacji jest nieracjonalne z uwagi na dysproporcję między możliwościami adopcyjnymi a liczbą pozostających w stanie zamrożenia zarodków (obecnie jest to kilkadziesiąt tysięcy). Pozostawienie w stanie zamrożenia bez szans na urodzenie jest równoznaczne ze zniszczeniem.

Rekomendowana propozycja mówi zatem o tworzeniu jednorazowo 1-2 embrionów i wszczepieniu obu kobiecie. Dopuszcza natomiast mrożenie komórek jajowych, gdyż stymulacja hormonalna kobiety konieczna do ich pobrania nie jest obojętna dla jej zdrowia. W razie niepowodzenia pierwszego zapłodnienia, można z przechowywanych komórek rozrodczych utworzyć kolejne dwa zarodki i powtórzyć cykl.

Warto zauważyć, że w sytuacjach losowych nawet w tym wariancie może pojawić się konieczność zamrożenia zarodka, a nawet adopcji, ale przypadki takie będą znacznie rzadsze.


Badać komórki rozrodcze, nie zarodki

Współczesna wiedza pozwala na rozpoznanie wad genetycznych już na poziomie zarodka. W rodzinach obciążonych takimi chorobami rodzice chcieliby wiedzieć, że upragnione dziecko będzie zdrowe. Badanie zarodków jest możliwe i nie stwarza wielkiego zagrożenia dla ich zdrowia, stwarza natomiast poważny problem odnośnie do tych, u których stwierdzono wadę genetyczną.

Czy embrion (dziecko, osoba ludzka) z wadą genetyczną będzie miało szanse na urodzenie? Jeśli nie, oznacza to dyskryminację ze względu na stan zdrowia i to najcięższą jej formę: śmierć chorych zarodków. Odrzucenie dyskryminacji oznacza, że badanie zarodków staje się niecelowe (i tak każde poczęte dziecko powinno otrzymać szansę).

Biorąc pod uwagę pragnienie rodziców, by dziecko było zdrowe, a także większe szanse na urodzenie się zdrowego niż chorego dziecka, zaproponowano badanie genetyczne komórek rozrodczych i wykorzystywanie tylko tych bez wady. Zniszczenie chorej komórki jajowej nie rodzi problemów moralnych, a powstałe zarodki powinny być wolne od wad.

Zapłodnienie in vitro tylko dla małżeństw z kilkuletnim stażem

Zaznaczmy: nie chodzi o małżeństwa sakramentalne, jak to sugerują niektóre wypowiedzi. Chodzi o małżeństwa w rozumieniu prawnym, bo tylko takie mogą interesować państwo.

Nie każdy człowiek i nie każda para może adoptować dziecko. Kandydaci przechodzą szczegółowe badania, dla których motywacją jest dobro dziecka, nie przyszłych rodziców. A chodzi przecież o dzieci, które już żyją, cierpią i potrzebują nowej rodziny! Podobnie powinno być chyba w sytuacji zapłodnienia in vitro.

Sytuacją optymalną dla dziecka jest życie w trwałej rodzinie, złożonej z ojca i matki i zapewniającej stabilność emocjonalną. To prawda, że małżeństwo nie gwarantuje trwałości związku, a konkubinat nie musi być nietrwały. Niemniej niepokoi fakt, że rodziców nie stać na złożenie deklaracji trwałego bycia razem, jaką jest małżeństwo cywilne.

W imię ochrony dobra dziecka wydaje się, że można takiej decyzji od przyszłych rodziców oczekiwać. Od uczestników procedur adopcyjnych wymaga się znacznie więcej.

Warto też poczekać kilka lat (w przedstawionych projektach mówi się o 2-3). Po pierwsze dlatego, że zapłodnienie in vitro powinno być metodą ostateczną - najpierw przyszli rodzice powinni spróbować leczenia niepłodności. Po drugie, jest to przesłanka, że dwoje ludzi potrafi żyć razem (statystyki wskazują, że wiele małżeństw rozpada się z w pierwszych miesiącach). Po trzecie, wyklucza się związki przypadkowe czy wręcz fikcyjne nastawione jedynie na „uzyskanie” dziecka.

Na marginesie refundacji

W kontekście ograniczenia dostępności do zapłodnienia in vitro (na jakimkolwiek poziomie) pojawia się problem równego dostępu do opieki zdrowotnej. Taka gwarancja znajduje się w Europejskiej Konwencji Bioetycznej, którą Polska zamierza ratyfikować.

Kluczowa jest tu odpowiedź na pytanie, czy zapłodnienie pozaustrojowe jest elementem opieki zdrowotnej, czyli czy zapłodnienie pozaustrojowe leczy? Nie jest to przecież sposób na usunięcie problemu niepłodności, a jedynie na posiadanie własnego potomstwa przez niepłodne pary. Wskazuje się czasem na przypadki, gdy po pierwszym dziecku urodzonym z zapłodnienia in vitro w drugą ciążę kobieta zachodzi w sposób naturalny, jednak nie oznacza to jeszcze, że zapłodnienie in vitro leczy. Podobne przypadki zdarzają się również – nierzadko - po adoptowaniu dziecka i mają podłoże psychologiczne.

Jeśli zapłodnienie in vitro nie jest zabiegiem leczniczym, nie budzą wątpliwości ograniczenia w jego dostępności. Powstaje jednak pytanie, dlaczego państwo miałoby te zabiegi refundować? Jeśli podejmie się decyzję o refundacji zapłodnienia in vitro jako procedury leczniczej, to niezwykle trudno będzie uzasadnić ograniczenie dostępu do „opieki zdrowotnej” dla niektórych grup obywateli.