Wygwizdany i opłakany - abp Zygmunt Szczęsny Feliński

Tomasz Gołąb, Agata Puścikowska, Joanna Jureczko-Wilk

publikacja 10.10.2009 22:01

Podczas pierwszej homilii w katedrze św. Jana słychać było gwizdy, a na drugi dzień w pałacu biskupim wybito szyby. Kiedy po szesnastu miesiącach wyjeżdżał do Petersburga, Warszawa żegnała go z płaczem.

Wygwizdany i opłakany - abp Zygmunt Szczęsny Feliński

 

  • Pierwszy święty
  •  


  • Patron na czasy trudne
  •  


  • Już współcześni nazywali go świętym
  •  


  • Każde jest jedno, jedyne
  •  


  • Izba pamięci



  • Pierwszy święty

    Tomasz Gołąb

    Mamy pierwszego wyniesionego do chwały ołtarzy biskupa Warszawy. Choć, żeby oddać hołd prawdzie – ludność tego miasta wcale nie przyjęła go życzliwie.

    Podczas pierwszej homilii w katedrze św. Jana słychać było gwizdy, a na drugi dzień w pałacu biskupim wybito szyby. Mimo to abp Zygmunt Szczęsny Feliński wiedział, że objął arcybiskupstwo nie z powodu łaski cara, ani tym bardziej dla własnej wygody. Jego ciernista droga posługi przyniosła Warszawie ożywczy powiew Ducha św. Otworzył zamknięte od czterech miesięcy kościoły, zatroszczył się o wybitnych kaznodziejów, wzywał nieustannie kapłanów do apostolskiej gorliwości i troski o katechizację dzieci.

    Zobowiązał księży do zakładania szkół elementarnych, a sam powołał sierociniec i szkołę dla ubogich dzieci przy ulicy Żelaznej 97, oddając je pod opiekę sióstr Rodziny Maryi. W stolicy otworzył Centrum Odrodzenia, gorliwie wizytował parafie, starał się o uwolnienie aresztowanych i zesłanych księży, podniósł poziom nauczania w Akademii Duchownej i w seminariach. Pozostawił całe tomy pasterskiego nauczania. I to wszystko w zaledwie 16 miesięcy, które dane mu były, a bardziej jeszcze samej Warszawie, od Boga.

    Gdy wybuchło Powstanie Styczniowe, oskarżany o przychylność wobec władz carskich biskup stanął po stronie powstańców i na znak protestu złożył dymisję z Rady Stanu. Kiedy 14 czerwca 1863 r. wyjeżdżał do Petersburga, Warszawa żegnała go z płaczem. Zrozumiała bowiem, że miała świętego biskupa.

    Dziś spełniają się prorocze słowa jego przyjaciela, Juliusza Słowackiego: „Stanie się... chwałą naszą”. Wieszcz, który przewidział pontyfikat Papieża Słowianina widział nad głową abp Felińskiego jasno świecącą gwiazdę, a u jego stóp rozmodlone tłumy w świątyni. Skąd on to wiedział?





    Nakładem wydawnictwa IW PAX ukazały się "Pamiętniki" Z. Szczęsnego Felińskiego, które można kupić na sklep.wiara.pl
     

    Już współcześni nazywali go świętym

    Rozmowa z s. Teresą Antoniettą Frącek RM, postulatorką w procesie kanonizacyjnym abp. Zygmunta Szczęsnego-Felińskiego.

    Joanna Jureczko-Wilk: – Jak przebiegał proces wyniesienia na ołtarze abp. Szczęsnego-Felińskiego?

    S. Teresa Antonietta Frącek: – Proces beatyfikacyjny abp. Zygmunta Szczęsnego, rozpoczęty w Warszawie 31 maja 1965 r. przez kard. Stefana Wyszyńskiego, został zakończony w diecezji 30 stycznia 1984 r. przez kard. Józefa Glempa. Proces był prowadzony dwutorowo: drogą zebrania zeznań świadków i drogą historyczną. Świadków z widzenia prawie nie było. W latach 1965-1967 Trybunał beatyfikacyjny odbył 57 sesji, podczas których przesłuchał 33 świadków zgłoszonych przez postulację i 3 świadków z urzędu. Komisja historyczna przedłożyła Trybunałowi swe pisemne sprawozdanie, 23 tomy zebranej dokumentacji historycznej i zaprzysiężone zeznania na temat prowadzonych badań, a wicepostulator dołączył do akt procesu 2 teczki zawierające opisy łask i cudów.

    Znacznie szybciej zostały przeprowadzone dwa pozostałe procesy. W procesie dla zebrania pism abp. Felińskiego, ustanowiony Trybunał pracował od 1965 r. do 1972 r. Następnie Ksiądz Prymas mianował czterech cenzorów-teologów, którzy przeprowadzili ocenę 30 tomów pism abp. Felińskiego i złożyli swoje pisemne sprawozdania. W 1974. wydano też deklarację o nieistnieniu kultu publicznego.

    Wszystkie akta Sprawy wraz z pismami abp. Felińskiego i dokumentacją historyczną zostały złożone w Rzymskiej Kongregacji dla Spraw Kanonizacyjnych, która 10 czerwca 1988 r. wydała dekret o ważności całego procesu.

    Opracowana w Kongregacji pozycja, licząca w sumie 2713 stron (2 tomy), została poddana badaniom trzech Komisji: historycznej (1999), teologicznej (2000) i kardynalskiej (2001). W oparciu o pozytywne opinie członków tych komisji, Jan Paweł II, proklamował 24 kwietnia 2001 r. w Watykanie dekret o heroiczności cnót abp. Felińskiego, a 5 lipca 2002 r. dekret o cudzie. Ojciec święty wyniósł abp. Felińskiego do chwały ołtarzy 18 sierpnia 2002 r. w Krakowie.

    – Czy spływały do Siostry informacje o cudach, szczególnych łaskach za przyczyną Sługi Bożego Szczęsnego-Felińskiego? Dlaczego do procesu kanonizacyjnego wybrano uzdrowienie s. Zelek ze Zgromadzenia Sióstr Rodziny Maryi?

    – W archiwum postulacji w Warszawie przechowuje się opisy łask i uzdrowień, otrzymywanych przez osoby świeckie i duchowne za wstawiennictwem abp. Felińskiego. Pochodzą one przede wszystkim z Polski i Brazylii, ale są także ze Wschodu. Dotyczą spraw duchowych i materialnych: powrotu do zdrowia, znalezienia pracy, zdania egzaminów, ocalenie z niebezpiecznego wypadku, odzyskanie spokoju sumienia, pojednania w rodzinie, nawrócenia.

    Do kanonizacji wybrano uzdrowienie s. Stefanii Zelek, ponieważ zatrucie szpiku kostnego, na które siostra cierpiała, jest bardzo poważnym schorzeniem, zagrażającym życiu. Z tego względu rokowało na uznanie go przez niezmiernie wnikliwe badania medyczne przeprowadzane w Rzymskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Uznanie uzdrowienia s. Stefanii i wydanie dekretu o cudzie 6 grudnia 2008 r. otworzyło drogę do kanonizacji.

    – Do beatyfikacji także potrzebny był cud.

    – Wówczas przedstawiono do oceny uzdrowienie Dalmary Kozioł, ofiary wypadku samochodowego z 1995 r., w którym zginął jej mąż i syn. Proces o cudzie prowadzony był na forum Kurii biskupiej w Rzeszowie, a następnie w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie.

    – Abp Szczęsny-Feliński już za życia był postrzegany jako święty, dlaczego?

    – Abp Feliński był człowiekiem wielkiego formatu. Ten wybitny hierarcha kościelny, założyciel zgromadzenia zakonnego Rodziny Maryi, interesujący pisarz, związany kontaktami i przyjaźnią ze sławnymi osobistościami epoki, a do tego tułacz i wygnaniec – wywierał na otoczenie nieprzeparty wpływ, a nawet urok. Pociągał ludzi duchowym bogactwem, dobrocią, kulturą bycia i autentyzmem chrześcijańskiego życia. Toteż już współcześni nazywali go świętym. Wiara i bezgraniczna ufność w Opatrzność Bożą cechowały go od wczesnej młodości aż po wiek sędziwy i były dlań siłą i oparciem w trudnych momentach życia. Chrystus był dla niego „drogą, prawdą, życiem”.

    W życiu osobistym, w działalności i kontaktach z ludźmi cechowała go zadziwiająca pogoda ducha, pokora i prostota. Łączył z nimi stałość woli i działania oraz odwagę i otwartość w głoszeniu swych poglądów i przekonań. Dla bliźnich był dobry i miłosierny.

    Do końca swoich dni pozostał czynny – jako duszpasterz, społecznik, pisarz. Z pracowitością łączył umiłowanie ubóstwa i poprzestawanie na małym. Zasłynął także jako gorliwy czciciel Najświętszej Maryi Panny. Arcybiskup Feliński – człowiek Wschodu i Zachodu, apostoł pokoju i zgody narodowej, opiekun sierot i wygnańców, pozostawił wzór łączenia spraw doczesnych z wiecznymi, ziemskich z nadprzyrodzonymi.
     

    Każde jest jedno, jedyne

    Agata Puścikowska

    Zakon założony przez abp. Felińskiego, prowadzi wiele domów dziecka, w tym międzyleski „Zosinek”. Dzieci jest ponad pięćdziesiątka. Większość to sieroty społeczne z warszawskiej Pragi. Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi starają się zastąpić im prawdziwy dom.

    Malutka Krystynka grzecznie wraca ze spaceru. Ma skończone dwa latka. Ze starszym rodzeństwem i innymi maluchami, mieszkają w kolorowych pokoikach, bawią się ulubionymi zabawkami. Kolacja. Dzieciaki siedzą przy malutkich stolikach.

    – Niam, niam – uśmiecha się Krystynka, wpychając sobie drugi kawałek banana do buzi. Atmosfera zupełnie jak w domu. Prawie dom – Dom dziecka prawdziwym domem nigdy nie będzie – mówi jednak s. Alicja Bochonko, dyrektorka Domu Dziecka Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Międzylesiu. Z domu dziecka przy ul. Paprociowej, widać paprocie: dom mieści się prawie w lesie. Mieszka w nim blisko 60 dzieci. Pochodzą z warszawskiej Pragi. To dzieci z tzw. „środowisk” – sieroty społeczne. Są w domu dziecka, bo w prawdziwym domu zabrakło spokoju, miłości. Była za to przemoc i alkohol. – Naszym zadaniem jest intensywna praca z dziećmi, ale również z całymi rodzinami – mówi s. Alicja. - Gdy sąd postanawia o oddaniu nam dziecka, dla rodziny nawet dysfunkcyjnej, jest to moment przełomowy. To trauma, która jednak może się okazać, początkiem pozytywnych zmian. Rodzice starają się odzyskać dzieci. To niełatwe, gdy w tle jest alkohol lub przemoc. Rodzice są przez sąd kierowani na różne terapie: antyalkoholowe, antyprzemocowe. A rolą domu dziecka jest mobilizowanie do tej terapii.

    – Rozmawiamy, doradzamy, sprawdzamy efekty – mówi zakonnica. - U nas dzieci są bezpieczne, rodzice to wiedzą. Mogą więc próbować rozwiązywać własne problemy, żeby za jakiś czas zabrać dzieci do rodzinnych domów, ale na innych – lepszych zasadach. Wbrew powszechnej opinii, tzw. patologiczne rodziny, gdy się do nich wyciągnie rękę i w odpowiedni sposób pomoże, często z patologii wychodzą. I dzieci wracają do rodziców.

    – Mamy z nimi kontakt. Dzwonimy, pytamy – opowiada dyrektorka.


    S. Alicja Bochonko i dzieciaki oglądają zdjęcia z rowerowego rajdu, na którym niedawno razem byli. Foto: Agata Puścikowska/Agencja GN.

    Kolejna szansa?

    Czasem terapia nie idzie tak jak powinna. I wtedy pojawia się problem: czy dawać rodzicom kolejną szansę?

    – To są bardzo trudne sytuacje, gdy rodzice obiecują poprawę, ale się nie zmieniają. A dzieci nadal czekają i mają nadzieję... – mówi s. Alicja. – Czasem trudno się pogodzić z decyzją sądu, czy raczej brakiem decyzji dotyczącej odebrania praw rodzicielskich... Wiadomo, że im dziecko jest starsze, tym trudniej o adopcję. Tym bardziej cieszymy się, gdy dziecko odnajduje jednak nową rodzinę.

    Adopcjami zajmują się ośrodki adopcyjne. Siostry współpracują z kilkoma. Ponieważ jednak w ich domu są całe rodzeństwa, a czasem dzieci z różnego rodzaju dysfunkcjami, procesy adopcyjne są dość trudne. Czasem rodziców znajduje się aż za granicą. – Jedna z naszych wychowanek nie tak dawno została adoptowana przez Polaków z USA. Stworzyli wspaniałą rodzinę, odwiedzają Polskę – mówi zakonnica.

    Najkrócej jak się da

    Dzieci przebywają w domu dziecka najkrócej jak się da. Czasem jednak to „najkrócej”, trwa... Dzieci się przywiązują do zakonnic, zakonnice do dzieci. Boli, gdy odchodzą z domu? – Dobro dziecka jest najważniejsze – odpowiada twardo s. Alicja. - Nie kształtuje się przecież dziecka dla siebie, tylko dla świata. Wiadomo jednak, że dobry pedagog traktuje dziecko, jakby było jedyne. Mimo, że wokół jest gromada innych dzieci. Na kanonizację bł. Zygmunta Szczęsnego jedzie i reprezentacja z domu dziecka: kilka sióstr, wychowawca świecki, pięcioro wychowanków. I nie jadą tylko dlatego, że są najstarsi. To nagroda: dobrze się uczą, dziewczyny zdają maturę w tym roku.

    – Żadne dziecko nie jest gorsze od drugiego. Ale niestety dzieci z domów dziecka mają zaniżoną samoocenę. I to może prowadzić do wielu problemów – opowiada s. Alicja. Receptą na niską samoocenę, oprócz serca okazywanemu dzieciom na każdym kroku, jest styl pracy placówki: dom jest otwarty. Dzieci korzystają z kultury, edukacji, czy nawet pomocy psychologicznej na zewnątrz. Chodzi o to, żeby poznawały świat, ludzi, uczyły się żyć w społeczeństwie na równych prawach. – Nawet na kolonie nie jadą w gromadzie. Co najwyżej po dwoje, troje – opowiada s. Alicja. – Wtedy włączają się do grupy rówieśniczej, poznają więcej przyjaciół. Stereotyp o przemocy w domach dziecka, w „Zosinku” nie istnieje. – Jak jest serce, to przemocy nie ma – mówi stanowczo zakonnica. A mała Krysia, z całym impetem, rzuca jej się na szyję.

    Osoby, które mogłyby wspomóc dom dziecka, proszone są o kontakt z s. dyrektor: dom_paprociowa@poczta.onet.pl; Szczególnie potrzebna pomoc w organizowaniu dzieciom wyjść na basen.

    Pamiątki po świętym człowieku


    Niewielki pokoik przy ul. Żytniej. Za szkłem kilkadziesiąt przedmiotów zwyczajnych i niezwyczajnych. Opowiadają Jego życie: zwyczajne i niezwyczajne zarazem.

    Izbę Pamięci abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego prowadzą siostry franciszkanki Rodziny Maryi, czyli ze zgromadzenia, które zostało założone przez arcybiskupa w 1857 r. Niewielki pokoik mieści się w domu generalnym zgromadzenia, przy ul. Żelaznej 97. Pielgrzymów oprowadza po nim zazwyczaj s. Antonietta, postulatorka w procesie beatyfikacyjnym arcybiskupa. Cierpliwie opowiada o każdym przedmiocie związanym z arcybiskupem Warszawy.

    Nie jest tego wiele, bo arcybiskup znany był ze swojej skromności. Po śmierci mówiono, że pozostawił po sobie iście królewski spadek: "jedną sutannę, brewiarz i wiele miłości do ludzi". Tuż przed jego kanonizacją zainteresowanie pamiątkami po błogosławionym wzrosło: do izby przychodzi młodzież, pielgrzymi, przewodnicy turystyczni. A ponieważ nie wszyscy mieszkańcy stolicy będą mogli odwiedzić pokoik przy Żelaznej, w tydzień przed kanonizacją arcybiskupa Felińskiego prezentujemy kilka pamiątek związanych z patronem Warszawy.

    Trochę garderoby. Arcybiskup był wysoki i szczupły. Jego kamizelka zachowała się w doskonałym stanie. Podobnie pończochy – fioletowe i ręcznie robione, białe skarpety. Takich skarpet siostry przechowują trzy pary. W Izbie Pamięci znajduje się para numer 1. Niektórymi pamiątkami po błogosławionym, siostry podzieliły się z domem zakonnym w Brazylii. Tam również jest podobna izba poświęcona arcybiskupowi. Znajduje się w niej m.in. jedna rękawiczka błogosławionego. Drugą można obejrzeć w Warszawie.

    Kołpaczek – pochodzi z zesłania, z Jarosławia. Uszyła go ręcznie z pięciu kawałków fioletowego aksamitu p. Pochowska, matka Augusta Pochowskiego, który był mężem siostrzenicy arcybiskupa. Arcybiskup nigdy oficjalnie kołpaczka nie nosił, ale podobno go przymierzał.

    Modlitewnik „Złoty Ołtarzyk”. Gdy arcybiskup był na zesłaniu, uczył miejscowe dzieci. Jedna z uczennic otrzymała od niego modlitewnik. Modliła się na nim przez całe życie. Przed śmiercią ofiarowała książeczkę siostrom – jako wotum. Mówiła o arcybiskupie: „anioł na ziemi”.

    Osobisty pontyfikał arcybiskupa, czyli księga liturgiczna z modlitwami, przepisami czynności ceremonii i obrzędów. Jest ciężki, bogato zdobiony, pięknie oprawiony. Był przechowywany w Warszawie w domu sióstr aż do Powstania Warszawskiego. Podczas bombardowania Warszawy w 1944 r. budynki zgromadzenia zostały zniszczone. Wtedy zginęło wiele pamiątek po arcybiskupie, zginął również pontyfikał. Być może został skradziony. Możliwe, że ktoś wyniósł go ze zgliszcz i przechował. Nie wiadomo, jaki był los pontyfikału aż do połowy lat 70. W 1975 r. do s. Antonietty zadzwonił znajomy ksiądz: w antykwariacie na Świętokrzyskiej znalazł pontyfikał. Siostry pojechały do antykwariatu i odkupiły księgę.

    Niezwykła koronka, właściwie Droga Krzyżowa. Wiadomo, że pochodzi z Ziemi Świętej, bo na odwrocie krzyżyka jest pieczęć kustorii Ziemi Świętej. Przechowała ją jedna z sióstr.

    Szklana butelka z czystą wodą. Woda pochodzi ze źródełka, które arcybiskup odkrył będąc na zesłaniu w Dźwiniaczce. Arcybiskup lubił przechadzki po polach i bezdrożach. Na jednej z wycieczek znalazł tryskające, zarośnięte źródełko. Nakazał chłopcom – swoim podopiecznym je oczyścić je. Źródełko tryska do dziś. Wierni postawili nad nim kapliczkę. Odnotowano wiele uzdrowień po wypiciu wody i modlitwie za wstawiennictwem arcybiskupa.

    Kielich z pateną – zamówiony w Krakowie przez arcybiskupa. Jest wykonany z krzyża i łańcucha biskupiego. W środku ma wmontowany arcybiskupi pierścień. Gdy arcybiskup został zesłany, podarował w ten sposób insygnia arcybiskupie Panu Bogu.

    Zbiór pamiątek po błogosławionym można oglądać po uprzednim umówieniu się na spotkanie (tel. 022 838 38 73).

    Foto: Jakub Szymczuk