Święty trener - Ignacy Loyola

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 17.12.2008 13:11

Św. Ignacy jak dobry trener wyznacza cel, daje motywację do walki, uczy rozkładać siły, rozpracowuje taktykę przeciwnika i organizuje obóz kondycyjny.

Święty trener - Ignacy Loyola Autor z XVI w. (PD) Św. Ignacy Lojola

O świętym Ignacym z Loyoli pisaliśmy obszernie, kiedy przypadała 450. rocznica śmierci tego słynnego Baska, nawróconego żołnierza, założyciela zakonu jezuitów, jednej z najważniejszych postaci w nowożytnych dziejach Kościoła. Zamiast biografii proponuję próbkę jego duchowości.

Przepis na rekolekcje ignacjańskie znajduje się w małej książeczce pt. „Ćwiczenia duchowne”. Proste zasady: osiem dni w milczeniu, w oderwaniu od zgiełku życia, kilka godzin dziennie indywidualnej modlitwy z Pismem Świętym w ręku, poddanie się duchowemu kierownictwu. Pamiętam swój pierwszy kontakt z tą formą rekolekcji. Zdanie św. Ignacego, które jest podstawową zasadą ćwiczeń, zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. To odpowiedź na pytanie o cel życia. Brzmi ono tak:

„Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego został stworzony”. Stop! Trzeba jeszcze raz powoli przeczytać te dwa zdania. Celem życia jest Bóg, Jego chwała. Ta zasada ustawia człowieka do pionu. Uderza w naszą pychę, bo w każdym z nas istnieje dążenie do własnej chwały. „Samemu Bogu służyć będziesz” – odpowiedział Jezus kusicielowi, gdy nakłaniał go do klękania przed sobą. Tylko Bóg jest godny mojego całkowitego oddania. Nie wolno padać na kolana przed żadnym stworzeniem. Nie chcę stać się niewolnikiem ani rzeczy, ani ludzi, ani siebie samego. Nie chcę szukać celu życia w sobie samym, w moim rozumie czy w namiętnościach – to ślepi przewodnicy. Chcę szukać chwały Bożej – bo tu jest wielkość i wolność człowieka. Żyć ad maiorem Dei gloriam, ku większej chwale Bożej – jak głosi dewiza wypisywana na jezuickich świątyniach.

Z ogólnej zasady Ignacy wyprowadza trzy praktyczne rady, ustawiające relacje człowieka do świata: 1) Zasada „o tyle, o ile”: „Człowiek ma korzystać z rzeczy stworzonych w całej mierze, w jakiej mu one pomagają do jego celu, a znów w całej mierze powinien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą do tegoż celu”. 2) Zasada „obojętności”: „Trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi, nie robiącymi różnicy w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych, w tym wszystkim, co podlega wolności naszej wolnej woli, a nie jest zakazane lub nakazane, tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby, bogactwa niż ubóstwa, zaszczytów więcej niż wzgardy (…) i podobnie we wszystkich innych rzeczach”. 3) Zasada maksymalizmu: „Trzeba pragnąć i wybierać jedynie to, co nam więcej pomaga do celu, dla którego jesteśmy stworzeni”.

Brzmi sucho, archaicznie, schematycznie? Być może. Ale nie spotkałem dotąd lepszej syntezy życiowych drogowskazów. Duchowość św. Ignacego jest praktyczna. To szkoła wierności Bogu w twardym chodzeniu po ziemi. To duchowość walki, zmagania, pokonywania słabości, a nie pobożnego stękania. Ktokolwiek zasmakował rekolekcji ignacjańskich, wie, że porządkują one człowiekowi drogę życia na miesiące czy nawet lata.

Generał innej armii

Franciszek Kucharczak

Gdy Stalin pytał ironicznie, ile papież ma dywizji, nie miał pojęcia, jak potężną siłą dysponuje Biskup Rzymu. Nie wiedział, że ma też jednostkę komandosów. 450 lat temu poszedł do nieba jej twórca – Ignacy Loyola.

Maj 1521 roku. Francuska armia otacza mury hiszpańskiej Pampeluny. Zbuntowani mieszczanie otwierają bramy. Bronią się tylko żołnierze w cytadeli. Wśród nich jest Inigo Loyola, młody baskijski szlachcic o gorącej głowie. Marzą mu się rycerskie czyny, chce zdobyć sławę. Teraz jednak, gdy widzi skierowane ku murom paszcze armat, wyznaje swoje winy towarzyszowi broni. Spowiednik „zastępczy”, ale grzechy najprawdziwsze. Inigo ma ich już nielichą kolekcję. Hazard, dziewki, pojedynki, nawet zbójecki napad – nieźle jak na adepta… stanu duchownego. Bo młodemu Loyoli, na znak przynależności do duchowieństwa, wystrzyżono na głowie tonsurę. Dawno już ślad po niej znikł pod – jak zanotuje biograf – „długimi, opadającymi na ramiona lokami”.

Twardziel

I oto zbliża się zwrot, jakiego Inigo nie podejrzewa. Na razie słyszy ogłuszający huk artyleryjskiej kanonady. W gorącym powietrzu fruwają kawały rozbitych kamieni, belki, dachówki i fragmenty ciał obrońców. Krew, kurz, rozdzierające krzyki. Cytadela broni się, ale to kwestia niewielu godzin. Zanim padnie, armatnia kula trafia Loyolę w nogi. Jedna zdruzgotana, druga poraniona.

Francuzi pozwalają zanieść go do rodowej posiadłości w Loyoli. Tam okazuje się, że złamana noga źle się zrosła. Trzeba łamać na nowo. Inigo nie wydaje z siebie nawet jęku. Kiedy przychodzi do siebie, okazuje się, że noga jest krótsza, bo jedna kość poniżej kolana zachodzi na drugą. To jest nie do przyjęcia, bo Inigo ma „bardzo dopasowane i eleganckie buty”, które koniecznie chce nosić. Więc co? Trzeba odpiłować kość. Na żywo, rzecz jasna.

Chirurdzy wykonują zlecenie i jako tako przywracają nodze dawny wygląd.

Rekonwalescencja potwornie się dłuży krewkiemu młodzieńcowi. – Przynieście mi książki! – żąda. Liczy na rycerskie powieści, ale w domu nie bardzo ceni się literaturę. Znajdują się tylko dwie książki: „Życie Chrystusa” i „Złota legenda” o świętych.

Cóż robić? Inigo bierze się do lektury. W miarę czytania narasta w nim głód innych czynów niż dotychczasowe. Szczególnie fascynują go postacie świętych Franciszka i Dominika. „Oni dokonali takich rzeczy, to i ja muszę” – tłucze mu się po głowie coraz wyraźniej.

Mulica, a niegłupia

Którejś nocy Inigo ma wizję. Widzi Maryję z Dzieciątkiem. Kiedy nastanie ranek, czuje ogromną odrazę do życia, które dotąd prowadził. Szczególnie do popełnionych „grzesznych uczynków ciała”.

Odbiera zaległy żołd i zaraz go rozdaje. Wsiada na mulicę i jedzie do sanktuarium w Montserrat. Rozmyśla o Bogu, o świętych, o pokucie. Po drodze spotyka Maura. Rozmawiają o Maryi, ale muzułmański rozmówca upiera się, że Matka Boża nie zachowała dziewictwa po urodzeniu Jezusa. Gdy się rozstali, w Inigu budzi się rycerz. „Jak mogłem nie bronić honoru Maryi?” – wyrzuca sobie. Chce dopędzić Maura i zabić go. Ale czuje jakiś opór. Wypuszcza więc cugle mulicy i pozwala jej iść swobodnie. Jeśli na rozwidleniu skręci w lewo, dopędzi bluźniercę i zasztyletuje. Jeśli w prawo, zostawi go w spokoju.

Mulica idzie w prawo

Gdy Inigo dociera do Montserrat, zachowuje się jak giermek, który ma być pasowany na rycerza. Spowiada się z całego życia, po czym spędza noc przed cudowną figurą Maryi. Rano na kracie kaplicy wiesza swój miecz i sztylet, mulicę daruje zakonnikom, a ubraniem zamienia się ze spotkanym żebrakiem.

Odejdź, diable!

Następny rok Loyola spędza w wiosce Manresa. Co niedziela spowiada się i przyjmuje Komunię. W dni powszednie odmawia sobie mięsa i wina. Ubrany w konopny worek, zarośnięty, każdego dnia żebrze o chleb i modli się przez mniej więcej siedem godzin. Troszczy się o chorych i rozmawia o wierze z każdym, kogo spotka. To pragnienie go pożera – chce z ludźmi rozmawiać o Bogu. Wręcz musi.

Po kilku miesiącach miejsce niezmąconej radości raptem zajmuje zwątpienie. „Jak będziesz mógł znosić takie życie przez 70 lat, które masz przeżyć?” – szepce mu coś do ucha. Loyola rozpoznaje sprawcę tych myśli. „Nędzniku, czy możesz mi obiecać choćby jedną godzinę życia?” – rzuca w twarz kusicielowi.

Pokusa rozeznana trafnie, ale ciemność w duszy narasta. Szalone umartwienia nie przynoszą ukojenia. Loyolę nachodzą myśli samobójcze. Powtarza rozpaczliwie: „Panie, nie uczynię tego, co Ciebie obraża”.

Chaos powiększają dziwne zjawiska mistyczne. Urzekające, ale i niepokojące. Pozna w nich dzieło złego ducha, który lubi uchodzić za anioła światłości. Inigo widzi, że diabeł stosuje pewną taktykę i lubi wracać do sprawdzonych metod. Rozeznawanie duchów posłuży mu do stworzenia w przyszłości „Ćwiczeń Duchownych” – podstawy rekolekcji nazwanych później ignacjańskimi. Da się w nich zauważyć, że autor zna rzemiosło wojenne. Pisze, że zły duch jest jak wódz armii, który krąży wokół murów twierdzy, szukając najsłabszego miejsca, a znalazł- szy, w to właśnie uderza.

Pewnego dnia na stopniach kościoła Loyola doznaje zachwycenia. Widzi Trójcę Świętą pod postacią trzech klawiszy organów. Nie umie swego stanu dokładnie opisać. Określa to jako „wielką jasność umysłu”. Pojmuje wtedy to, co stanie się fundamentem jego „Ćwiczeń”: „Człowiek jest po to stworzony, żeby Boga chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił swoją duszę. Inne rzeczy na ziemi są stworzone dla człowieka, żeby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest stworzony”.

Inigo wie już, co naprawdę warte jest zachodu. „I dlatego trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych (...), tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby, bogactwa więcej niż ubóstwa, zaszczytów więcej niż wzgardy, życia długiego więcej niż krótkiego” – zapisuje gorączkowo.

Wyrośnięty żak

Czuje narastające pragnienie zebrania wokół siebie kilku osób, z którymi razem pomagałby „w naprawianiu błędów popełnianych w służbie Bożej”. A jest co naprawiać. Chrześcijaństwo przeżywa wstrząs. Rodzi się protestantyzm wywołany wystąpieniem Lutra, Kalwin głosi już swoje nauki, a pogrążeni w gorszącym trybie życia ludzie Kościoła nie podejmują koniecznych reform.

W Alkali przyłącza się do Loyoli czterech towarzyszy. Noszą jednakowe, szare suknie, razem się modlą, opowiadają o Bogu.

Rychło interesuje się nimi inkwizycja. Dochodzenie, przesłuchania. Proces nie wykazuje żadnej winy podejrzanych. Zapada śmieszny wyrok: „Ponieważ nie są braćmi zakonnymi, nie mogą chodzić w jednakowych ubraniach”. Inkwizytorzy każą im przefarbować dwie suknie na czarno, dwie na brązowo, jedna może zostać szara.

To nie koniec kontaktów z inkwizycją. Inigo dwukrotnie zostanie aresztowany i spędzi w łańcuchach dwa miesiące. Zawsze to samo: „Nie macie wykształcenia, jak możecie nauczać!”. Inigo rozumie – musi zabrać się za porządne studia.

Ma 37 lat, gdy przybywa do Paryża. Siedzi w ławce nieomal z dziećmi, słucha wykładów młodszych od siebie nauczycieli. Zaprzyjaźnia się z dwoma studentami – Piotrem Favre’em i Franciszkiem Ksawerym. Obaj staną się jego najwierniejszymi przyjaciółmi i filarami rodzącego się Towarzystwa Jezusowego.

Po pięciu latach Ignacy (bo tak zaczyna się podpisywać) jest już magistrem sztuk wyzwolonych i studiuje teologię. Chce zostać kapłanem.

Do grupy przyjaciół dołącza się czterech nowych. Razem postanawiają dokończyć studia i związać się ślubami ubóstwa i czystości. Śluby składają w kaplicy na wzgórzu Montmartre. Jest uroczystość Wniebowzięcia 1534 roku.

Formowanie armii

Przyjaciele udają się do papieża. Niech on ich wyśle, gdzie chce. To wtedy rodzi się dodatkowe zobowiązanie – ślub posłuszeństwa papieżowi. „Oddaliśmy siebie do dyspozycji Biskupowi Rzymu, panu całego Chrystusowego żniwa. Daliśmy mu poznać naszą gotowość wypełnienia wszystkich dotyczących nas decyzji, jakie podejmie on w duchu Chrystusowym. Uważamy, że wie on lepiej, co jest korzystne dla całego chrześcijaństwa” – zapisują przyszli jezuici.

Ignacy wie, że współcześni mu papieże to nie aniołki. Rządzący Paweł III dopiero co uczynił kardynałami swoich siostrzeńców. Jeden z nich ma 17 lat. Ten starszy. Drugi skończył dopiero lat 14. A jednak Ignacy przeczuwa geniusz papiestwa i to, że w sprawach wiary Chrystus nie pozwala swoim namiestnikom błądzić.
Po drodze do Rzymu przyjaciele postanawiają jakoś się wreszcie nazwać. Po modlitwie jednogłośnie decydują: „Towarzystwo Jezusowe”.

W miejscowości La Storta Ignacy ma wizję niosącego krzyż Chrystusa i Boga Ojca, który mówi: „Pragnę, abyś nam służył”. To przeżycie pozostaje w nim już do śmierci. Święty trwa odtąd stale w trudnym do opisania zjednoczeniu z Chrystusem ukrzyżowanym.

Papież Paweł III oficjalnie ustanawia Towarzystwo Jezusowe. To zupełnie nowa forma życia zakonnego. Jezuici nie odmawiają wspólnych modlitw w chórze, nie podejmują umartwień cielesnych, nie noszą habitów. Wszystko jest podporządkowane większej dyspozycyjności i sprawności działania. Jak prawdziwa armia. Ma swojego, wybieranego dożywotnio, generała. Pierwszym z nich jezuici obierają Ignacego. Wiedzą, że to święty.

On sam tego nie wie. Pamięta swoje dawne grzechy. Ale pogrąża się coraz bardziej w Chrystusie. Gdy odprawia Mszę, nieraz płacze, czasem nie potrafi wypowiedzieć słowa.

Zapada na zdrowiu. 30 lipca 1556 roku czuje, że umiera. Prosi o błogosławieństwo papieskie. Paweł IV błogosławi go z całego serca. Rano następnego dnia Ignacy umiera. Bez żadnej mowy, bez pożegnania. Jeden z towarzyszy notuje: „Nie chciał, by przypisywano mu cokolwiek, lecz wszystko samemu Chrystusowi”.

Pół wieku później Kościół czci już go jako jednego z największych swoich świętych, a tysiące jezuitów przemierza świat ad maiorem Dei gloriam – dla większej chwały Boga.

Ćwiczenia dla duszy

ks. Tomasz Jaklewicz

„Człowiek jest po to stworzony, aby chwalił Boga” - św. Ignacy Loyola...

Najcenniejszą rzeczą, który zostawił nam św. Ignacy z Loyoli (1491–1556), jest książeczka pt. „Ćwiczenia duchowe”. Pozornie to tylko przepis na rekolekcje, a w gruncie rzeczy jest to przepis na życie. Dodajmy, udane życie, czyli takie, które jest zgodne z pomysłem Najwyższego. Ignacy uczy, jak nastawić wewnętrzny kompas, który bezbłędnie pokazuje Bożą wolę. Podstawowa zasada, tzw. fundament, brzmi: „Człowiek jest po to stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, przez to zbawił swoją duszę”. Święty podpowiada: jeśli nie wiesz, co robić, pytaj, co będzie zgodne z tym celem. Jeśli coś jest temu celowi przeciwne, odrzuć to. Jeśli zgodne, pragnij tego coraz bardziej. Wobec całej reszty zachowaj obojętność, czyli bądź wolny. Ta prosta zasada porządkuje myślenie i życie.

Jak doszedł do takich odkryć ten szlachetnie urodzony rycerz z Kraju Basków? Wszystko zaczęło się od kuli armatniej, która raniła go w nogę. Czas rekonwalescencji okazał się dla niego zbawienny. Z nudów prosi o lekturę. Czyta „Złotą legendę” (opowieści o świętych) i „Życie Jezusa”. Jest pod wielkim wrażeniem. Po odzyskaniu zdrowia zamienia rycerską zbroję na wór pokutny. Odprawia roczne „rekolekcje”: zamieszkuje samotnie w grocie, modli się, biczuje, toczy walkę z sobą. Wtedy powstaje szkic „Ćwiczeń duchowych”. Pielgrzymuje do Ziemi Świętej, podejmuje studia, dwukrotnie więzi go inkwizycja. Dociera do Paryża, gdzie razem z pięcioma towarzyszami składa śluby. To zaczątek jezuitów.

Chcą najpierw nawracać niewiernych w Ziemi Świętej. Kiedy okazuje się to niemożliwe, oddają się do dyspozycji papieża. W 1540 r. Paweł III zatwierdza konstytucje Towarzystwa Jezusowego (jezuitów). Liczba członków Towarzystwa rośnie w szybkim tempie. W zakonie nacisk zostaje położony na posłuszeństwo papieżowi, wykształcenie intelektualne i twórczą osobowość. Jezuici chcą być tam, gdzie decydują się losy świata. Chcą zmieniać siebie i świat w myśl zasady „ad maiorem Dei gloriam” (ku większej chwale Boga).

Ignacemu udało się stworzyć jeden z najpotężniejszych zakonów w historii Kościoła. Tajemnicą jego sukcesu było położenie akcentu na duchowość, która wzywa do osobistej odpowiedzialności za swój rozwój duchowy i intelektualny. To rzecz ważna nie tylko dla jezuitów, ale dla szeroko pojętego Towarzystwa Jezusa.