Patronka molestowanych - bł. Karolina Kózkówna

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 18.11.2003 06:29

Śmierć tej nastolatki jest krzykiem protestu przeciwko wszelkim formom poniżania godności kobiety na tle seksualnym. Bł. Karolina może być uznana za patronkę wszystkich kobiet nękanych przez niedojrzałych facetów.

Patronka molestowanych - bł. Karolina Kózkówna

Karolina była prostą, pobożną dziewczyną. Pochodziła z małej wioski Wał-Ruda. Było to na samym początku pierwszej wojny światowej. Do ich domu wtargnął rosyjski żołnierz. Uciekała przerażona, broniąc się przed gwałtem. Ojciec nie potrafił obronić córki. Została zamordowana w pobliżu swojego domu. Miała niecałe 17 lat. Jan Paweł II ogłosił ją błogosławioną męczennicą.

Karolina była jedną z wielu kobiet, dziewcząt, które stały się, i nadal się stają, ofiarami przemocy na tle seksualnym. Nieopanowany popęd prowadzi niejednego mężczyznę do poniżania, przemocy, gwałtu, a czasem śmierci kobiet. Siła, która ma z natury służyć miłości i życiu, staje się powodem cierpienia i śmierci. Człowiek ma wyjątkowy talent do psucia Bożych pomysłów!

Poniżej spot radiowy nagrany 15 listopada 2010 roku w Sekretariacie Episkopatu Polski podczas konferencji prasowej "Z przeszłości w przyszłość" poświęconej właśnie postaci bł. Karoliny Kózkówny:

W życiorysach męczennicy spod Tarnowa znajdziemy stwierdzenia: „poświęciła własne życie dla ratowania cnoty czystości, obroniła dziewictwo, jej ciało pozostało nienaruszone”. Czy jednak tu leży sedno jej świętości? A gdyby została przed śmiercią zgwałcona, czy to by oznaczało, że jest mniej święta, że jej męczeństwo się „nie liczy”, że nie może być beatyfikowana?

Podczas homilii beatyfikacyjnej Jan Paweł II nie mówił ani razu o „obronie dziewictwa”. Ośmiokrotnie natomiast wspomniał o obronie godności – godności kobiety, ludzkiej osoby, ciała, człowieka wobec Boga, polskiej dziewczyny. „Padając pod ręką napastnika, Karolina daje ostatnie na tej ziemi świadectwo temu Życiu, które jest w niej. Śmierć cielesna go nie zniszczy” – mówił Papież. Sedno nie leży w obronie fizycznej czystości. Sednem jest obrona ludzkiej godności. To jest pojęcie szersze, wartość bardziej zasadnicza. To prawda, że elementem godności człowieka jest także godność jego ciała. To z prawdy o godności człowieka stworzonego na Boży obraz wynika właśnie nakaz szacunku dla ludzkiej cielesności i seksualności.

Męczeństwo bł. Karoliny przypomina młodym, aby nie dali się uwieść chorej fascynacji erotyzmem – odzieranym z godności i odpowiedzialności. Ta siła może budować, ale może też zabijać. Śmierć tej nastolatki jest również krzykiem protestu przeciwko wszelkim formom poniżania godności kobiety na tle seksualnym. Bł. Karolina może być uznana za patronkę wszystkich kobiet nękanych przez niedojrzałych facetów, dla których miarą męskości jest seks bez odpowiedzialności. Nie neutralizujmy męczenników pobożnymi wizerunkami, ani ckliwymi hasłami. Po to zginęli, by ich krew niepokoiła nasze sumienia.

Błogosławiona nastolatka

Karolina Kózkówna urodziła się ponad sto lat temu. Ale czas nie oddala jej od nas. Z dystansu tylko lepiej widać świętość tej nastolatki. Konsekwentne krótkie życie, jakby skondensowane lata, w których - dziś można tak powiedzieć - realizowała Boży plan.

Jej rodzice mieszkali w chacie na dwuhektarowym gospodarstwie, później powiększonym o kolejne 4 hektary. W przysiółku Wal Rudy -Śmietanie, utworzonym z czterdziestu chałup. Grunty mieli piaszczyste, nieurodzajne z powodu bliskości Dunajca i jego dopływu, Kisieliny. Ojciec Jan wychował się na służbie u wuja. Matka, Maria z domu Borzęcka, pochodziła z jednej z najznakomitszych rodzin we wsi. Poślubiając więc biednego Jana, popełniła mezalians. On, zamiast majątku, wniósł do domu swoje zalety: prawość, chęć służenia potrzebującym, głęboką religijność. Należał do Apostolstwa Modlitwy, Bractwa Komunii św. Wynagradzającej i Żywego Różańca. Żona też na pierwszym miejscu stawiała sprawy wiary. Trzynaście razy „o chlebie i wodzie” pielgrzymowała do Kalwarii Zebrzydowskiej. Rytm życiu w ciemnej, jednoizbowej chacie Kózków, w której przyszło na świat jedenaścioro dzieci, nadawała modlitwa i wyjścia do kościoła w Radłowie, a później w Zabawie. Wyczulenie rodziców na sprawy ducha promieniowało na całą rodzinę. Nadawało sens ciężkiej pracy na roli i w gospodarstwie.

Karolina urodziła się jako czwarta z kolei, 2 sierpnia 1898 r. Według matki wyróżniała się spośród rodzeństwa dobrą pamięcią i szczególną pilnością w nauce religii. Jako ośmiolatka znała na pamięć katechizm, pieśni religijne, modlitwy. Była posłuszna rodzicom. Jak wspominały siostry, nigdy nie dostała od nich rózgą. W 1906 r. rozpoczęła 6-letnią naukę w podstawówce (dziś nosi jej imię). Ówczesny dyrektor Franciszek Stawarz często ją wyróżniał i chwalił. Po skończeniu szkoły brała udział w nadobowiązkowych zajęciach dopełniających. Codziennie chodziła do odległego o 7 km kościoła w Radłowie. Należała do Apostolstwa Modlitwy, Bractwa Wstrzemięźliwości, Żywego Różańca. Zamiast korali nosiła na szyi różaniec. Rozmawiała z dziećmi, ale i dorosłymi na temat wiary. Potrafiła odpowiadać na najtrudniejsze pytania, tak że uważali, iż tę wiedzę ma od Boga. Ponadto razem z wujem, Franciszkiem Borzęckim, który posiadał bibliotekę, popularyzowała czytelnictwo. Sama na bieżąco zaglądała do „Posłańca Serca Jezusowego”. Codziennie pracowała w obejściu i zajmowała się młodszym rodzeństwem. Opiekowała się chorymi we wsi, pomagała proboszczowi. Czasem chodziła do roboty w pobliskim dworze Bzowskich. Nie traciła chwili na bezczynność. Jej starsza siostra Anna wyjechała do Stanów Zjednoczonych, chciała ściągnąć tam Karolinę. Ale ona postanowiła zostać na wsi i po cichu, jak mówili najbliżsi, poświęcić życie Bogu, pozostając w dziewictwie. Koleżanki wspominały, że o Matce Boskiej mówiła „moja Matka Boża”, miała nabożeństwo do Męki Pańskiej i Najświętszego Sakramentu. Chodziła do spowiedzi w każdy pierwszy piątek miesiąca. Widać było, że takie życie sprawia jej przyjemność, cieszy, tak jak inne dziewczęta zabawy czy wesołe pogaduszki.

18 listopada 1914 r. do Śmietany przybyli żołnierze rosyjscy, którzy wypierali spod Tarnowa wojska austriackie. Jeden z nich wtargnął do chaty Kózków i zmusił Karolinę, aby z ojcem wyszła razem z nim. Dziewczyna została zamordowana, zmarła na skutek ran zadanych szablą, podczas ucieczki przed napastnikiem.

BGZ

To jedyne zachowane zdjęcie bł. Karoliny

To jedyne zachowane zdjęcie bł. Karoliny

Chata Kózków nie wygląda już całkiem tak jak za czasów Karoliny

Chata Kózków nie wygląda już całkiem tak jak za czasów Karoliny

Miejsce męczeńskiej śmierci

Miejsce męczeńskiej śmierci

Ołtarz  Błogosławionej w głównym ołtarzu sanktuarium

Ołtarz Błogosławionej w głównym ołtarzu sanktuarium

Pani Maria Kotwa przed prawie 90 laty widziała Karolinę wracającą z kościoła. Na zdjęciu z proboszczem ks. Zbigniewem Szostakiem

Pani Maria Kotwa przed prawie 90 laty widziała Karolinę wracającą z kościoła. Na zdjęciu z proboszczem ks. Zbigniewem Szostakiem

- Jak w rodzinie, może mamy coś wspólnego - mówi p. Władysława, siostrzenica Karoliny

- Jak w rodzinie, może mamy coś wspólnego - mówi p. Władysława, siostrzenica Karoliny

Karolcia

Barbara Gruszka-Zych

- Dawniej to ludzie sobie tak zdjęć nie robili. Dobrze, że Karolcia poszła do szkoły. Na tableau widać jej włosy, oczy i nos, ale usta i podbródek zakryła głowa dyrektora. Na obrazie beatyfikacyjnym jest podobna do mojej mamy. Ale mamy zdjęć też nie mam, nawet z trumny, tacy my są do tych zdjęć... - opowiada Władysława Kurtyka, siostrzenica błogosławionej Karoliny Kózkówny. Kiedy patrzę na jej twarz, widzę jakby dopełnioną o brakujący fragment buzię Błogosławionej. Choć pani Władysława ma dziś 68 lat, a Karolina wtedy może 12.

- Jak w rodzinie, może mamy coś wspólnego - tłumaczy się. - Żebym też była do niej w innym sensie podobna - w świętości. Nie pozwala się fotografować: - Bo jak umrę, to ma być koniec.

Na służbie u Karoliny

Jej matka Teresa była młodszą o dwa lata siostrą Karoliny. Pani Władysława z bratem Janem (drugi - Józef, szczególnie szerzący kult Karoliny, już zmarł) mieszka w Śmietanie, przysiółku Wał-Rudy, należącym do parafii w Zabawie. 18 i pół kilometra od Tarnowa. Oni w nowszym domu, z Matką Bożą w oknie. Naprzeciw stary dom Kózków - dziś muzeum i kaplica. Pani Władysława spędziła tu całe życie.
- Jestem trochę na służbie Karoliny - mówi. - Ale wiem, że ona nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich.
W swojej kuchni urządziła sklepik. Na stoliku książki o cioci, obrazki, butelki na wodę z cudownego źródełka, gdzie prowadziła nabożeństwa majowe.

- Najwięcej pielgrzymów przyjeżdża w soboty i niedziele, każdy chce otrzymać łaskę za jej przyczyną - wzdycha. - Jak kto wierzy - dostanie. Mówią, że tu, pod lasem, cichutko, fajnie.

Chata Karoliny na fotografii przypomina zabudowania wiejskie, jakie widziałam w Skansenie Wsi Lubelskiej. Dach kryty słomą, drewniane ściany, klepisko. Po beatyfikacji pokryto ją dachówką, otynkowano, wybetonowano podłogę. Z gorliwości pozacierano ślady. Teraz więcej trzeba sobie wyobrażać. Z podwórka wchodzi się prosto do kaplicy, dawniej stajni. Rodzice Karoliny - Jan i Maria - tu zwykle o 5 rano, oporządzając zwierzęta, śpiewali Godzinki. Jedenaścioro dzieci dosypiało w sąsiedniej izbie.

- Pięcioro zmarło, jak miały po dwa, trzy latka. Zostało sześcioro - tłumaczy pani Władysława. Izba mieszkalna obwieszona obrazami, na które patrzyła Karolina. W szeregu Matki Boskie - Częstochowska, Dzikowska, Tuchowska, Bolesna z Krakowa.

- I Nieustającej Pomocy nad łóżkiem. Jak wychodziła z domu, to się z Nią pożegnała, młodsza Rozalia widziała - opowiada. - To rzeczywiste łóżko - pokazuje na okryty szydełkową kapą drewniany mebel. - I skrzynka na odzież. Bo jak szła do dworu, do Zabawy, to zarobiła na odzież, a dawniej nie było szafy. Ona by się może i nie uchowała, ale moja mama trzymała w niej mąkę, jak przywieźli ze młyna. Bo dawniej chleb piekali w domu.

W gablotach regionalne spódnice, kaftanik, fartuszki. Pani Władysława:

- Przed beatyfikacją bp Bednarczyk zaapelował, żeby kobiety przynosiły starodawne stroje. Tamte po Karolinie to dziewuchy zniszczyły, bo ich tyle było, że musiały nosić po sobie. Po niej została tylko czarna chustka barankowa, teraz złożona w kostkę pod szkłem. I delikatna, niepasująca do wnętrza filiżanka z miśnieńskiej porcelany, którą dostała od wuja, brata matki. Faska na mąkę mamy pani Władysławy, mielnice na len i konopie, cepy, kołowrotek, maselnica. Duży bielony piec. Mały stoliczek pod oknem.

- Jedli na nim z jednej miski, drewnianymi łyżkami - pani Władysława pamięta dawne opowieści. - I jej żywoty świętych, modlitewnik. Jesienią i zimą schodzili się tu ze wsi słuchać, jak pięknie czyta. Nazywali ten dom Betlejemką, Jerozolimką. Latem pod gruszą, odległą od chałupy o kilkadziesiąt metrów, uczyła wiejskie dzieciaki liter.

- Mama mi mówiła, że była dla wszystkich dobra i została świętą - przegania rozbawionego kotka. - Jak kto ma miłość, to i jest święty. W tamten dzień, 18 listopada 1914 roku, Karolina została z dzieciami. „My pójdziemy do kościoła z Teresią, we wsi dużo żołnierzy” - powiedziała mama. O dziewiątej rano przyjechał żołnierz i wziął ją z ojcem do lasu. Kiedy żona wróciła, ojciec bał się słowa przemówić, bo ona ostra była. I przecie matka. „Jo się zawrócił, bo mi żołnierz kazał”. „Jezus Maryja, to już po dziewusze!” - krzyknęła i zemdlała. Pojechali na komendę rosyjskich wojsk do Radłowa, to wysłali kilku żołnierzy do szukania, ale nic nie znaleźli. Po dwóch tygodniach zapukał do nich chłop, co wracał z lasu. „Jo wom dziewuchę znalozł”. „Żywo?” „Nie, zabito, pod drzewem, przymarznięto”. Przywieźli ciało pod gruszę i obmywali. Ale tak się już miało stać.

Nie była „ciepłe kluski”

- To pierwsze miejsce pochówku Karoliny - ks. Zbigniew Szostak, kustosz sanktuarium Błogosławionej w Zabawie, pokazuje na miejscowym cmentarzu olbrzymi kamień pod drzewem. Pogrzeb, który odbył się 6 grudnia 1914 r., był początkiem jej kultu. Przyszło 3 tys. ludzi.

- Jak taka młoda dziewczyna przyciągnęła takie tłumy? - zastanawia się. - Dwa tygodnie szukano jej ciała, ludzie byli wzburzeni i pogrzeb stał się manifestacją. Ale przede wszystkim przyszli ze względu na jej osobę. Z zeznań świadków w procesie beatyfikacyjnym wynika, że nie dało się jej nie zauważyć. Codziennie pokonywała siedem kilometrów do kościoła w Radłowie. Ówczesny proboszcz, Władysław Mendrala (wybudował kościół w Zabawie, tu została bierzmowana 6 miesięcy przed śmiercią), jej spowiednik, nazywał Kózkównę swoją prawą ręką, animatorką życia religijnego. Po znalezieniu ciała wezwał akuszerkę i dwóch świadków. Dokonali oględzin zwłok. Stwierdzili, że zamordowana zachowała dziewictwo. Odnotowali odniesione rany. Dokument z obdukcji zamknęli w tubie i włożyli do trumny. Proboszcz, jakby przeczuwając niezwykłość parafianki, zadbał o zabezpieczenie zwłok w metalowej trumnie. Zapiski zostały odczytane przez bp. Jerzego Ablewicza w czasie procesu beatyfikacyjnego.

Nieopodal groby rodziców Błogosławionej - Jana Kózki i Marii z Borzęckich. Nieco dalej leży siostrzeniec, Józef Kurtyka. W remoncie jest grobowiec diakona świeckiego, Franciszka Borzęckiego, wujka Karoliny. To z jego biblioteki pożyczała książki. Czytała je dorosłym sąsiadom i ich dzieciom. Ks. Szostak pokazuje drogę, jaką przebyły doczesne szczątki Błogosławionej, zanim w 1987 r. znalazły się w spiżowym sarkofagu pod głównym ołtarzem świątyni. W 1917 r. przeniesiono je na plac kościelny do grobowca pod pomnikiem ufundowanym przez rodziców. W 1981 r. umieszczono w przedsionku kościoła. Dziś obok tego miejsca stoi klęcznik z relikwiami. Nad nim skrzynka.

- W ciągu dwóch tygodni jest wypełniona kartkami z prośbami i podziękowaniami - mówi proboszcz. - Chłopcy proszą o piękną miłość. Dziewczyny o dobrego męża. O czystość, siłę miłości. Pielgrzymi zapisali swoimi intencjami kilkadziesiąt zeszytów. 18. dnia każdego miesiąca na Drogę Krzyżową Karoliny przyjeżdżają wierni z całej Polski. Czasem ponad tysiąc osób. Ks. Szostak:

- To naturalny szlak męczeństwa wyznaczony jej krokami. Różne stany - nauczyciele, klerycy, młodzież układają własne rozważania jej ostatniej drogi.

- To świadczy o tym, jak jest ważna dla wszystkich - uważa proboszcz. - Moja parafia, licząca 1450 wiernych, dzięki Karolinie rozrasta się. Wierni o Błogosławionej mówią „nasza”. Zwracają się do niej po imieniu, czasem zdrobniale, swojsko. Działają w 11 grupach liturgicznych, 32 różach różańcowych, Dziewczęcej Służbie Maryjnej, Akcji Katolickiej. Całe rodziny ustawiają się w kolejce do sprzątania świątyni, bo traktują ją jak dom.

- To promieniowanie Karoliny - twierdzi ich duszpasterz. Przyszedł tu z Bochni dwa lata temu. Przedtem nie fascynowała go postać Błogosławionej. Widział ją tylko na jakiejś nieudanej płaskorzeźbie. Dziś jest pod urokiem jej wizerunków dłuta Tadeusza Kowala. Podoba mu się też polichromia Romana Kalarusa w kościele w Tychach, gdzie Karolina ma jasny długi warkocz.

- Dobrze, że nie zachowała się jej fotografia - mówi. - Każdy ją może sobie domyśleć. Ona nie była takie „ciepłe kluski”, ale twardo stąpała po ziemi. Krępej budowy ciała, pracowała w domu, we dworze, nigdy nie chorowała, musiała być silna.
 
Marzena Macko mieszka tam gdzie Karolina, w Śmietanie. Ma 15 lat, chodzi do III klasy gimnazjum im. Jana Pawła II. Spotykamy się w szkole. - Cały świat mówi o Karolinie nie dlatego, że była piękna - opowiada. - Nie była tak bardzo ładna, żeby błysnęła urodą. Była zwykłą, wiejską dziewczyną, ale wszystkie czynności wypełniała w sposób nadzwyczajny. Marzena od trzech lat jest przewodniczką Dziewczęcej Służby Maryi. Ma pod opieką piętnaście dziewczynek z podstawówki. Modlą się o kanonizację Błogosławionej. Zajmuje się przygotowaniem oprawy liturgicznej Mszy w kaplicy domu Kózków i w kościele. - Ładnie śpiewa - chwali ją proboszcz. - Oprowadza też pielgrzymki.

- Opowiadam, że przy niej nie można było popełnić najmniejszego grzechu - mówi. - Kiedy ją ktoś na przykład wyzwał, zwracała mu uwagę nie dlatego, że obraził ją, ale Pana Boga. Ludzie są zadziwieni jej postacią. Marzena stara się naśladować Karolinę. - Dzięki niej poprawiłam się w zachowaniu, więcej się uczę, częściej chodzę do kościoła - wylicza. - Rozmawiamy o niej nie tylko na religii.

„Ubiłem dziewoję”

Do domu pani Marii Kotwy nie prowadzi żadna droga. Trzeba jechać przez pole. W sadzie chata przypominająca dom Kózków. W środku, mimo południa, ciemnawo. Tylko płomyk lampki drży pod obrazem Jezusa z otwartym sercem. - Pali się dzień i noc od 30 lat - mówi 96-letnia gospodyni. - Nigdy nikomu niczego nie zazdrościłam, ani pieniędzy, ani urody, tylko Karolinie świętości. Tak sobie myślę, dlaczego nie jestem taka pobożna jak ona?

Przez lata była katechetką. Mieszka sama. Na stole leżą jej wiersze o Błogosławionej. Widziała ją tylko raz, kiedy miała 7 lat (w tym roku Karolina miałaby 105 lat): - Chciałam ją poznać, bo słyszałam jej śliczny śpiew. Tego dnia wracała z kościoła waleńskimi polami. Sąsiadka zawołała do mojej mamy: „Karolina idzie, chodźmy ją posłuchać”. Wyrwałam się w żyto, żeby dolecieć pierwsza, ale byłam malucha, to się w nie zawikłałam. Wreszcie dochodzę do miedzy, a tam wyskakują kuropatwy. Z takim krzykiem, że się przelękłam. Wtedy Karolcia mnie zobaczyła: „Nie płacz, mała, to są ptaszki, Pan Bóg je stworzył”. Poszła pod krzyż i po swojemu pięknie zaśpiewała „W krzyżu cierpienie”. Odtąd męczyłam mamę, żeby poszła ze mną do Karolci. Jak już żeśmy się wybrały, to była w kościółku i jej nie zobaczyłam. Lepiej znał ją mój brat, Jan. Robili razem przy żniwach we dworze. Piętnaście kosiarzy i tyluż odbieraczy. Mówił, że Karolcia stale coś szeptała. Jak ją zapytał co, wyznała, że prosi Matkę Boską, żeby pomogła jej odbierać zboże. Bardzo mu się to spodobało. I ona sama też. Mówił, że ma włosy troszku rudawe i delikatne piegi, które ją nie szpeciły, bo była miła na twarzy. Kiedy słyszeli sygnaturkę z kościoła na Anioł Pański, cała ta czereda szła na plac obiadowy. A tu mój brat widzi, że Karolcia klęczy na ściernisku gołymi kolanami. Dawniej nie było spodni, tylko majtusie, sukienka i kolana zawsze w pogotowiu. Odmawiała Anioł Pański. „Miejcie ją za przykład” - pokazywał innym. A potem jadła czarny chleb i kawę, nie chciała wziąć od niego kurzyny. „Mnie wystarczy, co mam” - tłumaczyła. Mama opowiadała, jak jej ojciec w tamten czas strasznie płakał. A to żołnierz rosyjski dostał żądzy, przeszyła go elektryczność. Bidula uciekła w młodnik. Gubiła pantofle, chustkę, kurtkę. Potem kobiety z Otwinowa opowiadały, że widziały takiego. Bił się w piersi i patrzał na las: „Ubiłem dziewoję”. Pojechał w stronę promu na Dunajcu i przepadł.

Byłam na pogrzebie Karolci i przeniesieniu zwłok. Śpiewałam: „Zwiędłaś jak kwiecie kosą ścięte, czysta Twa dusza stanęła przed Boski tron”.

Czemu ma nie być we wsi cudów

W Zabawie, tak jak w innych miejscach, gdzie żyli święci, panuje nastrój uroczysty, jakieś święto. Wszyscy są przekonani o stałej obecności i wstawiennictwie Błogosławionej. Nawet tragiczne wydarzenia układają im się w jakiś widoczny z góry sens. Liczy się tu nowy czas, wyznaczony urodzinami Karoliny. 67-letnia pani Wanda Rzepka wspomina cudowne uzdrowienia z wgłobienia jelita, trzy lata temu:

- Czekałam w szpitalu w Tarnowie na operację i modliłam się w szpitalnej kaplicy, sam na sam z Karoliną. Wypisali mnie ze szpitala bez operacji, po samoczynnym ustąpieniu choroby. Teraz modlę się do niej jeszcze goręcej. Pani Maria co dzień odmawia własną koronkę do Karoliny. Kiedy jej męża kopnął koń, gdy się ocknął, zawołał: „Gdzie Karolina?”. Nawet nie musiał iść do lekarza. Pani Janina tydzień temu wjechała na rowerze pod ciężarówkę.

- Jak po śmierć - opowiada. - Tylko sobie pomyślałam: „O Karolino!”. Obtarła jedynie rękę. - Wszyscy się modlą i tyle cudów się daleko dzieje, to czemu ma ich nie być tu, we wsi, pod jej opieką? - pyta.

Droga Krzyżowa błogosławionej Karoliny rozpoczyna się za rodzinnym domem. Pierwsze stacje prowadzą przez łąkę, koło rozrosłej, wysokiej gruszy. Na skraju lasu, gdzie rozstała się z ojcem, rozpoczyna się ciąg krzyży, znaczący drogę ucieczki. Żółte drewno świeci wśród zieleni. 30 minut szybkim krokiem. Półtora kilometra. Według badań lekarskich, przeprowadzonych przez dr. Zdzisława Marka, profesora medycyny sądowej, ścigający ją żołnierz rosyjski zadał jej szereg ran szablą. Pierwszy cios trafił w czoło. Drugi, w prawe przedramię, spowodował oderwanie mięśni od łokci po puls. Trzeci został zadany w lewą rękę, tak że straciła jeden palec. Czwarty raz uderzył ją pod kolanem. Za piątym - przeciął ciało od szyi aż do piersi. Szóste było pchnięcie w gardło. Miała wtedy 16 lat. Dużo tu dębów, symbolizujących męstwo. Żołędzie chrzęszczą pod stopami. Październikowe, nadgryzione przez jakieś owady liście mają kolor krwi.